Trzecia wojna światowa ma zupełnie inne oblicze

Wojna XIX wieku, czy wieków wcześniejszych, to z reguły konflikt państw, a bezpośrednio walka armii. Brały w niej udział tysiące, dziesiątki tysięcy, a czasami - na szczęście rzadko - setki tysięcy ludzi. Ale zawsze była to określona, zdefiniowana liczba tych, którzy "szli na wojnę".

Wojna XIX wieku, czy wieków wcześniejszych, to z reguły konflikt państw, a bezpośrednio walka armii. Brały w niej udział tysiące, dziesiątki tysięcy, a czasami - na szczęście rzadko - setki tysięcy ludzi. Ale zawsze była to określona, zdefiniowana liczba tych, którzy "szli na wojnę".

Wojna XX wieku miała już nieco inny wymiar. I to nie tylko przez prawo wielkich liczb. Nie odbywała się na "polu bitwy", ale jej teatrem były miasta, wsie, całe kraje. Walczyły, co prawda, jeszcze tylko armie, ale już liczba ofiar tych walk, po stronie ludności cywilnej była wyższa , niż po stronie wojska. W dalszym ciągu była to walka państw czy państwowości, choć pod koniec wieku zaczęły już dominować konflikty o zupełnie innym podłożu. W dalszym ciągu walczono przy pomocy armat, karabinów i innych technik używanych na wypadek wojny, choćby najnowocześniejszych.

Reklama

Wojna XXI wieku, trzecia, czy jak ją sobie inaczej nazwiemy, ma zupełnie inny wymiar i format. Jest wojną permanentną, toczy się nieustannie. I nie wybuchła we wtorek, 11 września Anno Domini 2001 roku (choć tę datę powinniśmy wpisać do memuarów jako jedną z najważniejszych w najnowszej historii świata). Tragiczne wydarzenia czarnego wtorku były tylko, mimo swojego dramatyzmu i bezmiaru bestialstwa, kolejną bitwą. Jest to jednak zupełnie inna wojna. To prawda, że nie ma już World Trade Center, jednego z najważniejszych symboli współczesnego świata. To prawda, że świat, rynki finansowe i kapitałowe są w szoku. To prawda wreszcie - jak powiedział jeden z wybitnych polityków - że świat już nigdy nie będzie taki, jak jeszcze w poniedziałek. Ale to nieprawda, że Ameryka została powalona na kolana. Co najwyżej Ameryka pochyliła się, zrobiła unik, niczym bokser w ringu, by uniknąć kolejnego, bolesnego ciosu. Ale o nokaucie, czy nawet nokdaunie - nie może być mowy.

Czymże więc jest, a czym nie jest, ta tocząca się na naszych oczach globalna wojna?

- Nie jest wojną pomiędzy państwami czy państwowościami. Co prawda, wojny futbolowe, bananowe czy orzeszkowe, są i będą występowały zapewne zawsze, ale - mimo, że tam też giną ludzie - nie o to nam tutaj chodzi.

- Nie jest w ogóle wojną, w klasycznym, dziewiętnastowiecznym pojęciu tego słowa. Bo nie ma klasycznych armii, karabinów ani armat, nie ma pola bitwy, na wojnę się "nie idzie". To znaczy armie i karabiny są, ale w koszarach i magazynach - jako straszak.

- Jest natomiast wojną globalną: informatyczną i informacyjną, ekonomiczną i edukacyjną, głównie na pieniądze, a nie na karabiny - słowem globalną.

Zapewne bardzo wielu czytelników zastanawia się dlaczego Stany Zjednoczone nie zrobiły żadnego zbrojnego ruchu odwetowego (chociaż nie można go wykluczyć w najbliższym czasie, ba - zdziwiłbym się gdyby nie nastąpił). Czy są zbyt słabe? - nie. Czy zbyt długo analizują? - nie, decyzja już zapadła. Mają skrupuły i boją się reakcji opinii światowej? - nie. Zwyczajnie: nie wiedzą gdzie uderzyć. I to przede wszystkim jest nowy wymiar tej wojny. Uczestniczą w niej wszyscy, tylko w różnym stopniu są w nią zaangażowani i walczą z różną zaciekłością. A na imię tej wojnie: globalizacja. Próba powstrzymania globalizacji (swoją drogą wyjątkowo złe, budzące niedobre skojarzenia, słowo) jest oczywiście z góry skazana na niepowodzenie. To tak, jakby nam się nie podobało, że słońce każdego ranka wschodzi, a wieczorem zachodzi. Dopóki nam się to tylko nie podoba - wszystko jest w porządku, najwyżej narazimy się na śmieszność. Ale w momencie, gdy spróbujemy "coś z tym zrobić" - zaczynają się schody.

I właśnie niektórzy postanowili "coś z tym zrobić". Przejawów tej wojny mieliśmy już wiele: antyglobalistyczne zamieszki w Seatle, Pradze, Genui. Co wtedy robiły media? 99 procent relacji poświęcały liczbie antyglobalistów, ich uposażeniu i wyposażeniu, ba - ich wypowiedziom. Tylko najbardziej wytrwali czytelnicy mogli w tej informacyjnej sieczce, znaleźć wiadomość o co w tych spotkaniach, szczytach, chodzi. O czym rozmawiają ich zaproszeni uczestnicy. Wielu "demokratów" i "obrońców moralności" posunęło się jeszcze dalej - próbowało legitymizować te ruchy i nastroje. Często zresztą sami nie wiedzieli o co w tej globalizacji chodzi - ale na wszelki wypadek byli przeciw.

Wydarzenia "czarnego wtorku" to niebywale tragiczny i dramatyczny przejaw tej wojny. Ale rodzi wyzwania i pytania o jej możliwego zwycięzcę. Jeżeli będziemy mieli do czynienia z nasileniem się ruchów izolacjonistycznych, nie w sensie państw, ale światowej ekonomii, próby nawet tylko spowolnienia postępującej integracji świata (tym można zastąpić brzydkie słowo globalizacja), zwycięzcami będą właśnie terroryści, wszyscy ci, którzy nie chcą lub nie umieją uczestniczyć w tym postępie. Z reguły zresztą nie chcą z bardzo płaskich, egoistycznych pobudek - bo ta integracja niesie ze sobą również wolność i demokrację. Oby ten scenariusz, za każdą cenę, się nie spełnił.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: światowa | wymiar | reguły | trzecia | wojny | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »