Choć Arabowie wykazują zwiększone zainteresowanie Zakopanem od kilku lat, to prawdziwe turystyczne "oblężenie" miało miejsce w ubiegłym roku. Jak podaje Onet, wówczas stanowili oni najliczniejszą grupę zagranicznych turystów, którzy już na przełomie maja i czerwca zjeżdżali do Zakopanego. Karol Wagner z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej zdradził w rozmowie z money.pl, co - jego zdaniem - miało na to wpływ. - Zadziałał marketing szeptany - przyznał.
Okazuje się, że wielu turystów z tego regionu nie respektuje znaków zakazujących wjazdu na określone tereny. Wtedy dostają wysokie mandaty.
Arabowie pokochali Zakopane. W tym roku pojawili się wcześniej
W tym roku turyści z Bliskiego Wschodu zaskoczyli podhalańskich przedsiębiorców i zaczęli zjeżdżać wcześniej niż rok temu. - Zdaniem górali, to dobry prognostyk przed wakacjami, które w tym roku mogą stać pod znakiem gości z Bliskiego Wschodu - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Andrzej Gut-Mostowy, przedsiębiorca turystyczny oraz poseł PiS, który był również sekretarzem stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki, przyznał w rozmowie z serwisem o2.pl, że Podhale jest bardzo atrakcyjne dla turystów z krajów arabskich. Zauważył, że nie brakuje rodzin, które odwiedzają te rejony "po raz siódmy, ósmy czy nawet dziesiąty".
- Podstawowe zalety Podhala to: duża liczba atrakcji, góry, doliny, spływy Dunajcem, ale także dużą zaletą jest to, że jest tutaj tak zielono - powiedział Gut-Mostowy. Dodał również, że wielu z nich czuje się tutaj bezpiecznie, "w przeciwieństwie do innych krajów Zachodnich".
Arabowie nagminnie łamią przepisy? Strażnicy miejscy nie dają "taryfy ulgowej"
Jak podaje o2.pl, wielu turystów z Bliskiego Wschodu nie stosuje się do znaków drogowych, w tym przede wszystkim do znaków zakazu. - Pokazujemy im znaki to rozkładają ręce, ciężko to zrozumieć. Tłumaczą, że to są nasze zakazy, nie ich - powiedział leśniczy z Kuźnic w rozmowie z serwisem.
Dziennikarze portalu skontaktowali się w tej sprawie z komendantem zakopiańskiej straży miejskiej. Marek Trzaskoś potwierdził, że łamanie zakazów ma miejsce. - Turyści z Bliskiego Wschodu nie dostrzegają znaku B1, czyli zakaz ruchu. Z tego co wiemy w niektórych krajach znak B1 nie istnieje, w związku z tym dla nich ten znak może być jakąś czarną magią - stwierdził komendant, którego słowa przytacza o2.pl.
Z tego powodu wielu z nich otrzymuje mandaty. - Jest to mandat maksymalny (500 zł). Nie ma tutaj taryfy ulgowej - dodał. Zapytany o to, jak na kary pieniężne reagują turyści, przyznał, że "pobór pieniędzy nie stanowi większego problemu".