Ukochana marka Brytyjczyków idzie pod młotek. Po 100 latach grozi jej likwidacja
Działająca od 97 lat sieć Wilko ma poważne problemy. Marka, którą można określić jako brytyjski odpowiednik Pepco czy Action, przeszła w stan upadłości. Zarządzająca nią firma konsultingowa PwC szuka inwestora, ale na potencjalne oferty czeka jeszcze tylko parę dni. Jeśli kupiec się nie znajdzie, uwielbiana przez Brytyjczyków marka może przestać istnieć.
Potencjalni inwestorzy mają czas tylko do środy, jeśli chcą złożyć ofertę zakupu sieci Wilko. To brytyjski sklep oferujący sprzęt AGD, chemię domową i wyposażenie wnętrz. Istniejąca na rynku prawie sto lat firma w ubiegłym tygodniu ogłosiła upadłość i przeszła pod nadzór firmy konsultingowej PwC. Teraz ważą się losy kilkuset sklepów i kilkunastu tysięcy pracowników.
Wilko to sklep, który zna pewnie każdy Brytyjczyk. Asortyment jest szeroki - od naczyń i chemii gospodarczej przez zabawki, artykuły papiernicze, drobną elektronikę aż do mebli i farb. Ale mieszkańcy Wysp już niedługo być może będą mogli tylko wspominać zakupy w sieci Wilko.
Pierwszy sklep z artykułami gospodarstwa domowego założył w 1930 roku w Leicester James Kemsey Wilkinson. Od tego czasu zarządzał firmą przez 67 lat, aż do swojej śmierci w 1997 roku. Po odejściu założyciela przedsiębiorstwo pozostało własnością jego spadkobierców.
Przed 97 lat działalności ta rodzinna spółka zdołała otworzyć 400 sklepów pod marką Wilko. Zatrudnia obecnie ok. 12,5 tys. pracowników w całej Wielkiej Brytanii. Teraz jednak los zarówno placówek, jak i personelu, stoi pod znakiem zapytania.
W zeszłym tygodniu dyrektor naczelny Wilko, Mark Jackson, poinformował o tym, że firma została postawiona w stan upadłości administracyjnej. Jak podają brytyjskie media, Wilko od lat zmaga się z dużymi stratami i brakiem płynności finansowej.
Po przekazaniu firmy pod zarząd PwC, Jackson zapewniał, że robiono wszystko, co możliwe, "w celu przywrócenia zaufania i ustabilizowania działalności (...) tego niesamowitego biznesu". Przyznał jednak z żalem, że nie ma innego wyjścia, jak ogłosić upadłość z nadzieją na znalezienie kupca.
BBC podało, że zainteresowane kupnem Wilko są dwie firmy. Nie wiadomo jednak, czy złożyły ofertę zakupu i czy zrobią to do środy, kiedy mija na to ostateczny termin wyznaczony przez PwC.
Poza tym, nawet jeśli uda się znaleźć nabywcę nie wiadomo, ile sklepów i miejsc pracy uda się uratować. Ani nawet czy przetrwa sama nazwa Wilko. Zwłaszcza, jeśli firmę wykupi któryś z konkurentów.
Na razie sklepy Wilko pozostają otwarte, a ich personel trzymuje pełne wynagrodzenie. - W placówkach sieci już zaczęły się wyprzedaże - podaje BBC. Jeśli do środy nie znajdą się oferenci, Wilko zostanie postawione w stan likwidacji, a firma przestanie istnieć.
Brytyjskie media są pełne artykułów zbierających wyrazy wsparcia i żalu ze strony dotychczasowych klientów.
"Można dostać tu wszystko. Od produktów czyszczących do pojemników spożywczych - czegokolwiek potrzebujesz do domu, idziesz po to do Wilko" - mówi dwójka trzydziestolatków z Londynu cytowana przez "The Guardian". "Ludzie mają sentyment do tego sklepu. Ja sama kocham Wilko" - mówi z kolei mieszkanka Leicester cytowana przez BBC.
"Przychodzę do tego sklepu od 50 lat, pół wieku. Naprawdę mieli tu wszystko" - mówi inny klient. I dodaje: "Byłoby miło, gdyby przetrwali, ale idea 'high street’, zakupów na głównej ulicy, przeżywa kryzys. Po prostu nie wiadomo, co z nimi dalej będzie".
"High streets", o których mówił klient Wilko, to główne ulice miast czy dzielnic, które przez wiele lat stanowiły serce lokalnych społeczności Wielkiej Brytanii. Mieściły się przy nich restauracje, banki, sklepy, przystanki autobusów, stacje metra, kina, teatry i punkty usługowe.
Współcześnie, wraz z przenoszeniem się zakupów do internetu i wielkich centrów handlowych, głównym ulicom coraz trudniej zdobyć klientów. Zwłaszcza, że czynsze w centrach miast są wysokie, a życie wielu ludzi jest coraz mniej skupione w obrębie jednej dzielnicy, nie ma więc tylu przechodniów, co kiedyś. Do tego doszła pandemia, która przez trzy lata utrudniała spacerowanie główną ulicą od jednego sklepu do drugiego, z przystankami na pogawędki z sąsiadem i wizytę w lokalnej kawiarni.
Jak pokazują dane, w ciągu ostatnich pięciu lat w Wielkiej Brytanii zamknęło się 6 tys. sklepów, głównie na ulicach handlowych północnej i środkowej Anglii. Znikają nie tylko małe firmy w małych miastach - nawet na Oxford Street w centrum Londynu zamknęły się flagowe sklepy marek takich jak Top Shop, New Look czy Debenhams. Część sprzedawców dopasowuje się do nowego modelu i przenosi biznes do internetu, a jeśli może, do wielkich centrów na obrzeżach miast.
Mimo że sieć Wilko otwierała placówki także w podmiejskich centrach i prowadziła sprzedaż przez internet, przez lata była jedną z marek, która niezłomnie stawiała na utrzymywanie sklepów na głównej ulicy. - Potencjalny upadek sieci będzie więc symptomem problemów brytyjskich "high streets - wskazuje w rozmowie z BBC Andrew Goodacre, dyrektor zarządzających Brytyjskiej Sieci Niezależnych Sprzedawców Detalicznych.
Ale likwidacja Wilko to także problemy dla mniejszych sprzedawców - duże, znane marki są często tym, co przyciąga klientów na daną ulicę. Ich brak może ich skłonić do wyboru innego typu zakupów. Wskazują tak również obecni klienci sieci.
"Jestem starszą osobą, bez samochodu. Wyjazdy do centrów handlowych są dla mnie poważnym utrudnieniem, więc korzystałam z Wilko. Jeśli nie będę mogła, to skorzystam z zakupów online" - mówi rozmówczyni "Guardiana".
"Kupowanie drobnicy przez internet nie ma sensu" - narzeka z kolei inny z dotychczasowy klient sklepu. "Będzie brakować Wilko na rynku, bo oni sprzedawali tanie, drobne rzeczy, których kupno w sieci było nieopłacalne. Na przykład kluczyk do odpowietrzania grzejników. Online trzeba kupić kilka i zapłacić za dostawę. Tu kupowałem pojedynczy, od ręki, za funta. Tak więc na pewno będę tęsknił za Wilko, kiedy już go nie będzie" - mówi.
Martyna Maciuch