Ukraina musi "liczyć amunicję na kalkulatorze", ale europejskie zakłady boją się zwiększać produkcję

Ukraina potrzebuje amunicji, aby prowadzić ofensywę przeciwko Rosji. W UE miała ruszyć produkcja amunicji w "trybie wojennym", tymczasem europejskie firmy nie zwiększają produkcji, bo obawiają się, że za kilka lat popytu na ich towary już nie będzie.

W Wilnie rusza szczyt NATO. Ukraina liczy, że otrzyma na nim zaproszenie do Sojuszu Północnoatlantyckiego, na co jednak się nie zanosi. NATO najprawdopodobniej zaoferuje jej za to dalszą pomoc finansową na modernizację armii. Wydaje się jednak, że potrzeby Ukrainy i to, co jest w stanie obecnie jej zaoferować Zachód, zdają się rozmijać. 

Ukraińska ofensywa potrzebuje dalszego finansowania i wsparcia wojskowego, w tym przede wszystkim amunicji. Tymczasem zachodnia produkcja dalej nie przestawiła się na "tryb wojskowy", mimo takich deklaracji - wskazuje strona ukraińska. Europejscy producenci z kolei boją się zwiększać produkcję w obawie, że popyt na amunicję nie utrzyma się w następnych latach. 

Reklama

Szczyt NATO. Ukraina chce jasnej deklaracji

We wtorek rusza szczyt NATO w Wilnie. Sojusz ma zaoferować Ukrainie wieloletni plan pomocy. Ukraina oczekuje jednak przede wszystkim zaproszenia do dołączenia do Sojuszu w jasno określonej perspektywie czasowej. 

- Ukraina jest bardzo zdeterminowana, aby otrzymać wyraźne zaproszenie polityczne, ale sprawa jest problematyczna (...). Strona ukraińska chce, aby komunikat wychodził poza to, co padło na szczycie w Bukareszcie w 2008 roku - mówił w poniedziałek podczas spotkania z dziennikarzami dr Tomasz Smura, dyrektor biura analiz Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. 

Fundacja była organizatorem międzynarodowej delegacji w Kijowie tuż przed rozpoczęciem szczytu NATO, w dniach 5-7 lipca. Członkowie delegacji odbyli szereg spotkań z przedstawicielami rządu, parlamentu i środowisk pozarządowych. Wnioskami podzielili się na poniedziałkowym spotkaniu z prasą. Z informacji przekazanych przez członków Fundacji można wywnioskować, że na kwestie polityczne w relacjach między Ukrainą a Zachodem w coraz mocniejszym stopniu nakładać się będą kwestie ekonomiczne.

- Wydatki na armię są krytyczne pod względem tego, na co ukraiński budżet może sobie pozwolić. Bez zachodnich gwarancji i pożyczek ukraińska gospodarka nie byłaby w stanie funkcjonować - mówił podczas spotkania Bartłomiej Kot, członek zespołu Fundacji, o obecnej sytuacji Ukrainy.

Jednocześnie możliwości zwiększania przez państwa Zachodu wsparcia militarnego dla Ukrainy stoją pod znakiem zapytania. Nie chodzi przy tym o kwestię chęci ale samej dostępności arsenału czy części zamiennych do już wysłanego sprzętu wojskowego. 

Jednym w kluczowych przykładów tego, czego brakuje Ukrainie, jest amunicja. Jak wskazują eksperci, jej ograniczona ilość decyduje o takim, a nie innym przebiegu obecnych działań ofensywnych. - Ukraińcy mówią, że amunicję niemal trzeba liczyć na kalkulatorze, sprawdzać, ile się dzisiaj wystrzeliło. A w taki sposób nie da się prowadzić ofensywy - mówiono na spotkaniu.

Gospodarka w trybie wojennym

Kraje Unii Europejskiej deklarowały zwiększenie dostaw amunicji dla walczącej Ukrainy w marcu tego roku. Ministrowie UE uzgodnili wtedy wart dwa miliardy euro plan pomocy dla odpierającego inwazję kraju. Pomoc ma objąć zarówno zakup amunicji jak i udostępnienie Ukrainie zapasów z własnych arsenałów państw członkowskich.

Urzędnicy z Brukseli wskazywali wtedy, że unijne zakłady produkcji amunicji powinny przejść wręcz na "tryb wojenny" w produkcji. Zwiększenie nakładów na produkcję amunicji zapowiadała też Polska. Pod koniec marca rząd przyjął program zachęcający podmioty prywatne i spółki skarbu państwa do zwiększania produkcji. Rada Ministrów podjęła zobowiązanie, aby przeznaczyć na inwestycje do 2 mld zł, a na zamówienia 800 tys. sztuk amunicji to ok. 12 mld zł  - mówił wtedy premier Mateusz Morawiecki.

Produkcja ciągle idzie za wolno

Tempo europejskiej produkcji jednak wciąż jest niewystarczające, jeśli chodzi o ukraińskie potrzeby, zwłaszcza od kiedy kraj przeszedł w tryb ofensywy. Produkcja nie wkroczyła na wyższe obroty między innymi dlatego, że zakłady produkcyjne w UE nie wiedzą, jak duży będzie popyt przez następne lata - wskazuje agencja prasowa Bloomberg.

Firmy chcą w tej sprawie konkretnych, jasnych deklaracji od rządów - podawała w poniedziałek agencja. Przedsiębiorstwa obawiają się, że mimo obecnych deklaracji o dużych wydatkach na obronność, w przyszłych latach, jeśli wojna się skończy, państwa europejskie ponownie, jak przez ostatnie lata, będą ograniczać wydatki na obronność.

Co prawda do 300 tysięcy zwiększyć liczbę swoich tak zwanych sił wysokiej gotowości (czyli żołnierzy gotowych do rozmieszczenia w mniej niż 30 dni) chce NATO. Wojsko to będzie potrzebować wysokiej jakości broni gotowej do użycia. Przedstawiciele branży wiedzą jednak, że jeżeli zdecydują się zwiększyć produkcję, to nie natychmiast, bo nowe zakłady mogą zostać uruchomione w perspektywie trzech do pięciu lat. Tymczasem wówczas popyt na ich produkty może spaść, zwłaszcza że niektóre rządy wycofały się ze zobowiązania wydatkowania co najmniej 2 proc. PKB na obronność - pisze Bloomberg.

"Chcemy, aby za słowami poszły czyny" - komentuje cytowany przez agencję Andrea Nativi, prezes jednostki obronnej stowarzyszenia biznesowego ASD Europe, domagając się od rządów krajów paktu jasnych planów dotyczących popytu w nadchodzących latach.

Martyna Maciuch

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ukraina | wydatki na wojsko | NATO | amunicja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »