Unia policzy i każe oddać miliony euro
Budowanie projektów infrastrukturalnych z obejściem unijnych dyrektyw, brak należytego nadzoru i kontroli instytucji wdrażających fundusze unijne nad inwestycjami, poważne opóźnienia w realizacji umów oraz malwersacje finansowe - to powody, dla których Polska będzie zwracać do unijnej kasy setki milionów euro.
Krakowskie stowarzyszenie "Zielona Mogiła" wysłało do Brukseli petycję o cofnięcie unijnych dotacji na budowę miejscowej spalarni odpadów. Chodzi o 371 mln zł. Według skarżących, spalarnia powstanie na ternach zalewowych, a do tego w tzw. korytarzu przewietrzenia miasta, gdzie według unijnych przepisów nie wolno budować tego typu obiektów.
- Mogiła i Lesisko, gdzie ma stanąć ten obiekt, to najniżej położone tereny miasta, którym grozi zalanie. Władze Krakowa doskonale zdają sobie też sprawę, że pod względem zanieczyszczenia powietrza Kraków jest w czołówce kraju. Budowa spalarni sprawi, że szkody środowiskowe w wyniku emisji gazów będą jeszcze większe - wylicza Marek Ziemiec ze stowarzyszenia "Zielona Mogiła".
Według Ziemca, władze miasta wprowadziły Komisję Europejską w błąd informując ją o zgodzie mieszkańców na tę inwestycję.
- Budowie spalarni od samego początku towarzyszą olbrzymie protesty społeczne. Nie ma aprobaty dla tej inwestycji. Bez pokrycia okazały się też obietnice wybudowania przez miasto dróg objazdowych (chodzi tu o nie ukończoną drogę S7) do spalarni oraz wypłat rekompensat finansowych mieszkańcom, którzy skarżą się na spadek wartości swoich działek budowlanych z powodu budowy tego obiektu. Ta inwestycja powstaje z pogwałceniem unijnych dyrektyw wodnych i powodziowych, których Polska jeszcze nie implementowała do swojego prawodawstwa. Kraków ją realizuje tylko dlatego, że są unijne pieniądze do wzięcia - mówi z naciskiem Ziemiec i podkreśla, że nie ma żadnego uzasadnienia ekologicznego i finansowego dla kontynuowania projektu.
Kraków nie jest jedynym przypadkiem, kiedy korzystający z unijnych dotacji samorząd realizuje inwestycje niezgodnie z unijnymi dyrektywami. Według proszącego o anonimowość dyrektora w dużym banku, takich inwestycji jest w Polsce dużo więcej.
- Niektóre spalarnie odpadów oraz oczyszczalnie ścieków, po oddaniu ich do użytku nie będą spełniać unijnych wymogów środowiskowych. Nie zostanie więc dotrzymany unijny cel i pieniądze trzeba będzie do Brukseli zwrócić - uważa nasz rozmówca. Według niego, problem leży nie tylko w złej lokalizacji i braku akceptacji mieszkańców dla tych obiektów, ale też w niewłaściwym doborze technologii, które nie będą w stanie "przerobić" dynamicznie przyrastającej ilości odpadów oraz poradzić sobie z gatunkiem wytwarzanych odpadów i ścieków.
Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) przyznaje, że budowy oczyszczalni i zakładów przetwarzania odpadów często napotykają na szereg trudności, w tym wynikających głównie z niepełnej implementacji prawa unijnego do prawa kraju członkowskiego. Urzędnicy zwracają uwagę, że takie sytuacje zdarzają się też w innych krajach UE.
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego (MRR) widzi ten problem jednak inaczej.
- Zgodnie z orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości UE (TS), państwo członkowskie, które nie wydało w terminie przepisów wykonawczych nakazanych w dyrektywie, nie może powoływać się wobec jednostek na niewykonanie przez siebie zobowiązań nałożonych w tej dyrektywie. Ponadto obywatele (w także samorządy czy ich spółki) nie mogą ponosić negatywnych konsekwencji niedopełnienia przez państwo ciążących na nim obowiązków ustawodawczych - mówi Piotr Popa, zastępca dyrektora biura ministra rozwoju regionalnego.
Inaczej mówiąc, w przypadku wykrycia nieprawidłowości związanych z niedostosowaniem krajowego prawa do prawa wspólnotowego, odpowiedzialność za powstałe nieprawidłowości nie może być przypisana beneficjentowi.
Zgodnie z orzecznictwem TS, właściwa instytucja unijna uprawniona do odzyskiwania środków nie powinna zatem windykować środków bezpośrednio od beneficjentów, ale od państwa, o ile udowodni mu, że uszczerbek w unijnym budżecie powstał z jego winy lub w wyniku jego niedbalstwa.
W przypadku Polski udowodnienie niedbalstwa nie będzie trudne. Braki w implemetacji unijnych przepisów, to niejedyny powód utraty dotacji. Kolejnym będą wielomiesięczne opóźnienia w realizacji projektów oraz brak należytej kontroli tych inwestycji przez krajowe instytucje wdrażające unijne programy. Za przykład może posłużyć powstająca na terenie Bydgoskiego Parku Przemysłowo-Technologicznego spalarnia odpadów. Wkład unijny w to przedsięwzięcie wynosi 340 mln zł.
Z dotacji inwestor musi się rozliczyć do końca 2015r., a do marca 2016 r. osiągnąć tzw. efekt ekologiczny, czyli mówiąc wprost: spalarnia musi przerobić 180 tys. ton śmieci i wytworzyć z nich odpowiednią ilość energii. Jeśli do tego czasu nie zdąży spalić takiej ilości odpadów, beneficjent, czyli spółka samorządowa, będzie zmuszony oddać część lub nawet całość unijnego wkładu. A to byłaby dla miejskiego budżetu katastrofa.
W Bydgoszczy trwa więc morderczy wyścig z czasem. Tymczasem, już na starcie inwestycji jest poślizg, jeszcze nie wybrano wykonawcy. Korporacja Budowlana Doraco z Gdańska ( jeden z uczestników przetargu) zaskarżyła do Krajowej Izby Odwoławczej dokumentację przetargową opóźniając tym samym proces wyboru wykonawcy. I chociaż powołana do budowy spalarni spółka ProNatura twierdzi, że mimo poślizgu inwestycję zrealizuje w tysiąc dni, to jest to mało prawdopodobne. Najszybciej wybudowany tego typu obiekt w Europie powstał bowiem w 31 miesięcy i to nie licząc okresu przygotowawczego.
Zdaniem ekspertów, biorąc pod uwagę realny kalendarz prac budowlanych spalarnia będzie gotowa najwcześniej rok po wyznaczonym terminie.
- UE przewiduje podobne sytuacje i dopuszcza złożenie raportu końcowego projektu w terminie do 18 miesięcy od daty zakończenia prac, utożsamianej z datą końca okresu kwalifikowalności wydatków. Dotyczy to projektów Funduszu Spójności n lata: 2004 - 06, do jakich zalicza się m.in.t realizowany obecnie w Bydgoszczy - uspokaja Jan Ruszkowski z NFOŚiGW.
Czy Polsce uda się przekonać Komisję, aby, mimo niedotrzymania terminu nie odbierała bydgoskiej spółce dotacji? Nie będzie to wcale proste. Pokazuje to przykład modernizacji Grupowej Oczyszczalni Ścieków (GOŚ) w Łodzi. Urzędnicy OLAF-u, unijnego biura z siedzibą w Brukseli, powołanego do walki z malwersacjami i nadużyciami finansowymi w UE, którzy kontrolowali tę inwestycję okazali się niezwykle drobiazgowi i nieustępliwi. W wyniku trwającego blisko 2 lata dochodzenia postawili oni łódzkim urzędnikom zarzuty niegospodarności, braku należytej kontroli nad inwestycją oraz faworyzowanie jednego z wykonawców budowy.
We wniosku pokontrolnym zasugerowali Komisji, by ta zażądała od Łodzi zwrotu unijnej dotacji: 9 mln euro, plus karne odsetki. Łódzcy urzędnicy nie zgodzili się jednak z ustaleniami pokontrolnymi OLAF-u i poinformowali o swoim stanowisku ministerstwo rozwoju regionalnego. Resort skontrolował oczyszczalnię i wziął stronę Łodzi. Na wiele się to jednak nie zda.
Śledczy z OLAF-u przypominają, że z ich ustaleniami się nie dyskutuje. Nie ma też możliwości prawnych, aby raport pokontrolny podważyć. Jeśli tak zdecydują - pieniądze trzeba będzie zwrócić.
Śledczy z OLAF-u sugerują, że zamiast podważać raporty pokontrolne, rząd powinien baczniej przyglądać się beneficjentom. Ci, tylko w bardzo niewielkiej części są dokładnie kontrolowani. Jak wynika z danych MRR, tylko ok. 5 proc. projektów poddawanych jest rocznie sprawdzeniu na miejscu realizacji projektu. W 2010 r. było to 14 791 kontroli. Zdaniem OLAF-u, to zbyt mało. Dodatkowo, polscy beneficjenci wyspecjalizowali się w nadużyciach, które trudno "wytropić zza urzędniczego biurka".
- Wymieniają się informacjami o wykonawcach, z którymi "można się dogadać", lub sposobami, jak bezkarnie omijać unijne przepisy - podaje przykłady Angelika Nowak, ekspert funduszy europejskich w jednej z ogólnopolskich firm doradczych.
Według niej główne nieprawidłowości z rozliczaniem projektów dotyczą głównie kwestii finansowych. Jest to np. umawianie się z dostawcą sprzętu na wykonanie większego zakresu zamówienia (w tym nie objętego projektem) za cenę przedstawioną we wniosku o dofinansowanie. Działanie takie ma na celu zaoszczędzenie, by za niewydane pieniądze "z projektu" kupić później jakiś sprzęt, który projektem nie jest już objęty.
- Ponadto, nagminne jest zlecanie usług w ramach projektu osobom spokrewnionym czy refakturowanie usług, szczególnie w projektach Program Operacyjny Kapitał Ludzki - wylicza Angelika Nowak.
Trudno się je tropi i trudno je ograniczyć, bo największym problemem takich sytuacji jest fakt, że często beneficjenci w Polsce (ale nie tylko u nas) nie widzą w swoich metodach nic nagannego. Skoro komuś pracę musze zlecić - co złego jest w tym, że zlecę ją kuzynowi? Albo: Pieniędzy nie zmarnowałem - kupiłem za nie jeszcze więcej!
Inną praktyką jest kupowanie usług lub produktów wytwarzanych przez firmę powiązaną osobowo lub kapitałowo z beneficjentem, często po cenach wyższych niż oferowane klientom, którzy nie realizują projektów. Śledczy z OLAF- u chcą sprawdzić, czy takich nadużyć nie było przy budowie polskich autostrad. Dlaczego akurat w tej branży?
Według unijnych urzędników, ilość zgłoszeń z Polski dotyczących nieprawidłowości przy budowie dróg jest niepokojąco niska.
- Albo w Polsce jest tak dobrze, albo wasze władze nie mają pojęcia, co się dzieje z tymi projektami, ale my to sprawdzimy - zapowiada jeden z funkcjonariuszy.
Zdaniem Adriana Furgalskiego, eksperta transportu, dyrektora w Zespole Doradców Gospodarczych TOR, w przypadku dróg nie musimy się jednak obawiać unijnych kontroli. Polska wykonała potężną pracę zmieniając wewnętrzne prawo i dostosowując je do przepisów UE, zwłaszcza w obszarze ochrony środowiska i zamówień publicznych.
- Zawsze zdarzają się niedociągnięcia i problemy w rozliczeniach, ale w moim przekonaniu w przypadku dróg nie będą one dotyczyć znaczących kwot. Na obronę tego argumentu warto podać kwotę 10 mld zł, które już Polsce zostały zrefundowane po analizie postępowań, projektów i nadesłanych faktur - przypomina Furgalski.
Poważniejszy problem, jego zdaniem, będziemy mieć z projektami dotyczącymi kolejnictwa. Kwestionowana była tam jakość dokumentacji, zwłaszcza w kontekście dyrektyw środowiskowych.
- Największych problemów spodziewam się z pełnym wykorzystaniem kwot, na których przesunięcie z kolei na drogi nie zgodzi się KE - mówi ekspert.
Jego zdaniem, z blisko 5 mld zł będziemy w stanie wydać na rewitalizację linii maksymalnie ok. 2,5 mld zł, a kolejny 1 mld przeznaczyć na projekty taborowe i modernizacje kilku obiektów dworcowych. W przypadku kilku inwestycji w linie kolejowe (Warszawa - Radom) oraz infrastrukturę towarzyszącą (dworzec Łódź Fabryczna), jest duże ryzyko nie wyrobienia się w terminie zakończenia robót do końca 2014 r. i rozliczenia inwestycji do końca 2015 r. Jeśli rząd nie przekona Komisji, by ta przesunęła nam terminy rozliczenia, stracimy te pieniądze.
Katarzyna Bartman
Śródtytuły od redakcji INTERIA.PL