Uwaga! Fiskus węszy na granicy prawa
Minister finansów Jacek Rostowski na gwałt potrzebuje pieniędzy, by ratować przyszłoroczny budżet. Donald Tusk jak ognia boi się podwyżki podatków dochodowych, ale musimy być przygotowani na kąsanie przez skarbówkę i to niekiedy na pograniczu prawa. Groźną przestrogą są przypadki właścicieli firm zmuszanych przez inspektorów do ujawniania przelewów z kont prywatnych.
Sprawę nagłośnił "Dziennik Gazeta Prawna". Proceder wygląda następująco: w małej, często jednoosobowej firmie, zjawiają się kontrolerzy skarbowi. Najpierw prześwietlają finanse przedsiębiorstwa. Jeśli niczego się nie dopatrzą, proszą właściciela firmy o wgląd w bankowe konto osobiste. Eksperci podatkowi są zgodni, że prywatne rozliczenia, w przypadku weryfikacji działalności gospodarczej, są poza zakresem uprawnień inspektorów. Kto jednak postawi się przedstawicielowi fiskusa w momencie kontroli? Przerażeni właściciele firm udostępniają wyciągi ze swoich rachunków i popełniają duży błąd. Jeśli inspektorzy natrafią na przelewy do osób prywatnych, traktują je jako niezgłoszone darowizny lub pożyczki i nakładają na nie 20-proc. podatek.
Pożyczyłeś synowi? Uważaj!
Ustawa o podatku od spadku i darowizn szczegółowo określa, kto i pod jakimi warunkami może skorzystać z fiskalnych zwolnień. Zgodnie z art. 4a ust. 1 nie zapłacą podatku od nabycia własności rzeczy lub praw majątkowych małżonkowie, zstępni (dzieci, wnuki), wstępni (rodzice, dziadkowie), pasierbowie, rodzeństwo, ojczym i macocha, ale pod warunkiem, że kwota darowizny od jednej osoby nie przekracza w ciągu 5 lat kwoty wolnej, która wynosi 9637 zł. Wtedy też nie ma obowiązku składania zawiadomienia do właściwego urzędu skarbowego. Ale jeżeli wspomniany właściciel firmy przelewa swojemu synowi na konto co pół roku po 2 tys. zł, to w ciągu 5 lat jego syn dostanie 20 tys. zł i będzie musiał zapłacić podatek. W jakiej wysokości? Od nadwyżki ponad kwotę wolną (20000- 9637=10363) powinien uiścić na rzecz fiskusa 3 proc., czyli w tym wypadku 310,89 zł. Jeśli jednak ojciec-właściciel firmy nie zawiadomił w ciągu sześciu miesięcy urzędu skarbowego o przekazaniu datku o wartości wyższej niż kwota wolna i wykryją to inspektorzy, nakładają wówczas podatek karny w wysokości 20 proc. Proceder sekowania w ten sposób właścicieli firm staje się ostatnio coraz powszechniejszy i nie można wykluczyć, że rozszerzy się także na inne grupy podatników. Dlatego powinniśmy uważać, przekazując lub pożyczając pieniądze znajomym i przyjaciołom. W przypadku darowizny na rzecz osoby, z którą nie jesteśmy spokrewnieni, obowiązuje kwota wolna, ale jest ona dużo niższa i wynosi 4902 zł. Tyle może bez płacenia podatku otrzymać od nas przyjaciel w ciągu 5 lat. W przypadku pożyczki limit wynosi 5 tys. zł (od jednej osoby) i 25 tys. zł (od kilku osób) i liczony jest w okresie trzech lat. Jeżeli przekroczymy kwotę wolną, to znajomy lub przyjaciel będzie zobowiązany do zapłacenia 2-proc. podatku. Gdy jednak ktoś powoła się na udzielenie pożyczki w momencie kontroli skarbowej, a wcześniej jej nie zgłosił, to skaże obdarowanego na karny podatek w wysokości 20 proc.
Trzeba też uważać przy udzielaniu pożyczek dzieciom będącym już w związkach małżeńskich. Syn może od nas otrzymać czasowo dowolną kwotę i nie musi nic płacić fiskusowi. Synowa jednak, gdy pożyczymy jej więcej niż 9637 zł, będzie musiała zapłacić 2 proc. podatku. Dlaczego pominięto w tym wypadku zasadę wspólnoty majątkowej małżonków? Najwyraźniej po to, by łapać na tym nieświadomych podatników.
Banki czasu
Ale prześwietlanie prywatnych kont to nie jedyna głośna sprawa wokół ściągania coraz skrupulatniej naliczanych podatków. "Rzeczpospolita" podała interpretację katowickiej izby skarbowej odnoszącej się do opodatkowania nieodpłatnych świadczeń uzyskiwanych w ramach tzw. banków czasu. To sieci wzajemnej pomocy i bezgotówkowej wymiany usług. Banki czasu tworzą ludzie, którzy chcą sobie pomagać, np. utworzyły go młode matki z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rybniku-Orzepowicach. Kobiety wspierają się, by łatwiej im było łączyć pracę zawodową z macierzyństwem. Gdy jedna mama musi zostać dłużej w firmie, druga opiekuje się w tym czasie jej dzieckiem. Innego dnia dochodzi do zamiany. Idea banków czasu służy rozwojowi społeczeństwa obywatelskiego i budowaniu ściślejszych więzi społecznych. Zasada jest taka, że nieodpłatnie świadczy się jakąś usługę, aby w przyszłości skorzystać z pomocy innego członka banku. Jedyną walutą są godziny, które się zarabia i wydaje. Koordynator banku zbiera zapotrzebowania oraz prowadzi katalog oferowanych usług i kontaktuje zainteresowanych. A zakres usług jest szeroki: korepetycje, odnawianie mieszkań, tłumaczenia, opieka nad dziećmi, naprawa komputerów, gotowanie, pomoc w nagłych wypadkach. Mimo że wartość rynkowa tych usług jest różna, w bankach czasu ma równą wartość mierzoną godzinami. I to m.in. stało się przyczyną zapytania skierowanego do Izby Skarbowej w Katowicach. Jej rzeczniczka zaprzecza, jakoby izba wydała interpretację nakazującą opodatkowanie wzajemnej pomocy, traktując ją jako przychód. Ale dodatkowe wyjaśnienia rodzą więcej pytań niż odpowiedzi.
- Nieodpłatne świadczenie zachodzi wówczas, gdy nie istnieje wzajemność, czyli w przypadku, gdy świadczeniobiorca nie świadczy wzajemnej usługi świadczeniodawcy. A contrario zatem, w przypadku, gdy strony świadczą sobie usługi wzajemnie, wówczas nie zachodzi nieodpłatne świadczenie, a zatem także nie powstaje obowiązek podatkowy - podkreśla dr Grażyna Piechota, rzecznik Izby Skarbowej w Katowicach.
Tyle że w przypadku banków czasu nie można mówić o bezpośredniej wzajemności, bowiem osoba A, świadcząc usługę na rzecz osoby B, często korzysta później z usługi nie osoby B, lecz osoby C. Oznaczałoby to więc jednak konieczność dokonania wyceny takiej pomocy i traktowania jej jako korzyści podatkowej.
Podatek od podwożenia kolegi
Problemem jest także różna wycena rynkowa usług wykonywanych w ramach banków czasu, np. wartość godziny korepetycji z języka angielskiego jest kilkakrotnie wyższa od godziny poświęconej na spacer z psem.
- Nie wskazano w interpretacji, iż bank czasu czy osoby, które wzajemnie świadczą sobie określone usługi, są zobowiązane do wyceniania wszystkich wzajemnych usług dla celów podatkowych. Taka sytuacja może mieć miejsce jedynie wyjątkowo, biorąc pod uwagę istotę działania banków czasu czy świadczenia sobie drobnych przysług, gdy pomiędzy świadczeniami następuje niewspółmierność ich wartości - podaje Grażyna Piechota.
W przypadku banków czasu ewidentnie zachodzi niewspółmierność wartości świadczonych i otrzymywanych usług. Czy należy więc płacić od nich podatek? A co w sytuacji drobnych pomocy koleżeńskich, kiedy np. podwożę codziennie do pracy przyjaciela, ale on mnie nigdy, bo nie ma samochodu? Przecież także nie ma tu żadnej wzajemności.
- Generalnie nieodpłatne świadczenia są opodatkowane, ale nie jest to żadna nowość - przepisy regulujące ten zakres funkcjonują od początku lat 90. i nieznane są mi przypadki, w których byłyby przez służby podatkowe wykorzystywane do opodatkowania osób, które świadczą sobie pomoc sąsiedzką czy przyjacielską - mówi "Tygodnikowi Solidarność" Magdalena Kobos, rzecznik Ministerstwa Finansów. - Urzędnicy racjonalnie podchodzą do stosowania przepisów w tym zakresie, czego dowodem jest fakt, że poza ostatnimi "alarmującymi" doniesieniami prasowymi nie mają miejsca żadne działania podejmowane przez fiskusa wobec podatników, którzy chcą sobie wzajemnie pomagać, a także wobec tych, którzy nawet bez oczekiwania wzajemności wynoszą staruszkom śmieci, robią zakupy czy pomagają w sprzątaniu mieszkania. Apeluję o rozsądek, bo idąc tropem ostatniej publikacji "Rzeczpospolitej" powinnam zgłosić do opodatkowania kawałek ciasta, który dostałam od mojej sąsiadki w ubiegłą niedzielę.
Zawsze należy wierzyć w rozsądek, szczególnie kontrolerów skarbowych. Pozostaje jednak kwestia swobody interpretacji przepisów. Prawo, szczególnie podatkowe, musi być możliwie jak najprostsze, a przede wszystkim precyzyjne. Bo nigdy nie wiadomo czy pracowity inspektor fiskusa, który będzie chciał wykazać się przed przełożonym, nie skorzysta z rzekomo zapomnianego bądź dotąd niestosowanego przepisu.
Firmy nie dostaną zwrotu VAT-u?
O tym, że Ministerstwo Finansów szuka pieniędzy wszędzie, gdzie się da, świadczy także propozycja zmiany ordynacji podatkowej, która być może odbierze firmom prawo do zwrotu nadpłaconego podatku VAT i akcyzy. Resort rozważa zmianę definicji nadpłaty podatku. Obecnie, jeśli właściciel firmy zorientuje się, że zapłacił fiskusowi za dużo, zwraca się do urzędu skarbowego, a ten oddaje pieniądze. Teraz resort finansów chce dodać jeszcze jeden warunek - "zubożenie podatnika". Ministerstwo nie precyzuje tego pojęcia. Przyjęcie nowej interpretacji oznacza jednak znaczące ograniczenie praw przedsiębiorców.
Jakby tego było mało resort finansów wymyślił nowe zasady opodatkowania samochodów służbowych. Od przyszłego roku wszystkim pracownikom, korzystającym z aut firmowych do celów innych niż związane z działalnością gospodarczą, ma być co miesiąc do ich przychodu doliczane 0,5 proc. wartości samochodu. Początkowo ministerstwo chciało, by policjanci donosili urzędom skarbowym o prywatnym wykorzystywaniu aut służbowych (pytając kierowców takich samochodów o cel podróży), ale z tego absurdalnego pomysłu resort się wycofał.
Więcej zapłacimy jeszcze z tytułu podatków i opłat lokalnych. Minister finansów ogłosił właśnie wysokości górnych stawek tych fiskalnych należności na 2010 rok. Formalnie podatki te nakładają gminy, ale podniesienie maksymalnych stawek przez szefa resortu finansów pozwala samorządom na podwyżki. I tak np. górna stawka od gruntów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej wynosić będzie 0,77 zł od m kw. powierzchni (w tym roku 0,74 zł). Z kolei od budynków: mieszkalnych - 0,65 zł za metr kw. (0,62 zł), związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej - 20,51 zł za metr kw. (19,81 zł), a wykorzystywanych przez organizacje pożytku publicznego - 6,88 zł za metr kw. (6,64 zł).
***
Strach pomyśleć, na jaki jeszcze pomysł wpadnie minister finansów. Nie ulega jednak wątpliwości, że będzie główkować, bo spięcie przyszłorocznego budżetu okaże się wyjątkowo trudne. Państwo zbyt mocno ingeruje w relacje pomiędzy najbliższymi osobami w rodzinie, o czym świadczy obowiązek donoszenia skarbówce o nie tak znowu wysokich pożyczkach i darowiznach udzielanych nawet dzieciom i rodzicom. Teraz kontrolerzy fiskusa postanowili najwyraźniej skorzystać z przysługujących im uprawnień. Trudno przypuszczać, by motywacja nie przyszła z góry - ze strony przełożonych z Ministerstwa Finansów. O tym, jak gigantyczne są potrzeby państwa, świadczy projekt budżetu na 2010 rok przygotowany przez Jacka Rostowskiego. Potrzeby pożyczkowe, czyli wartość środków, które rząd zamierza pozyskać z prywatyzacji i emisji papierów skarbowych, ma wzrosnąć ze 163,2 mld do 203,8 mld zł. Deficyt ma wynieść 52,2 mld zł. Zakładane wpływy z prywatyzacji są jednak mocno dyskusyjne, gdyż w największych firmach, takich jak KGHM, budzą żywe protesty pracowników. Gospodarka światowa nadal znajduje się w kryzysie i w przypadku wielu przedsiębiorstw może brakować chętnych do ich zakupu. Zakładane wpływy z prywatyzacji okażą się więc zapewne przychodem jedynie na papierze. A wtedy możemy spodziewać się jeszcze głębszego sięgnięcia do naszych kieszeni.
Krzysztof Świątek
Czytaj także:
Obnażamy gigantyczną nieudolność fiskusa