W Laeken/Laken para może pójść w gwizdek

Dzisiaj rozpoczyna się w Laeken/Laken długo oczekiwane, dwudniowe posiedzenie Rady Europejskiej. Szczyt unijnej "piętnastki" jak zwykle z wielkim napięciem oczekiwany jest w kandydującej "dwunastce" (oraz w odrzucanej Turcji).

Dzisiaj rozpoczyna się w Laeken/Laken długo oczekiwane, dwudniowe posiedzenie Rady Europejskiej. Szczyt unijnej "piętnastki" jak zwykle z wielkim napięciem oczekiwany jest w kandydującej "dwunastce" (oraz w odrzucanej Turcji).

Dzisiaj rozpoczyna się w Laeken/Laken (nazwę tego królewskiego przedmieścia Brukseli podajemy w obu obowiązujących wersjach językowych - po francusku/niderlandzku) długo oczekiwane, dwudniowe posiedzenie Rady Europejskiej. Szczyt unijnej "piętnastki" jak zwykle z wielkim napięciem oczekiwany jest w kandydującej "dwunastce" (oraz w odrzucanej Turcji).

Piąte rozszerzenie europejskiej wspólnoty (której założycielami były trzy państwa Beneluksu oraz Francja, Włochy i NRF) potocznie zwane jest "rozszerzeniem na Wschód". Z powyższej mapy wynika, iż ten skrót myślowy mniej więcej odpowiada rzeczywistości. Jako ciekawostkę warto podać, że w tym samym królewskim pałacu, w którym odbywa się szczyt UE, powstał już kiedyś ważny dokument, dotyczący właśnie rozszerzenia na Wschód - otóż Napoleon Bonaparte w roku 1812 podpisał tam wypowiedzenie wojny Rosji. Nie uwzględnił, iż dokładnie po drugiej stronie Brukseli leży Waterloo...

Reklama

Nie wszystkim kandydatom do UE odpowiada koncepcja Big Bangu, czyli rozszerzenia jednorazowego i hurtowego, a nie np. corocznego po dwa-trzy państwa rzeczywiście spełniające kryteria. Negocjacyjna czołówka wykonuje nerwowe ruchy, obawiając się, że dopóki nie będzie gotowy ogon peletonu - nikt nie zostanie przyjęty. Z punktu widzenia maleńkiej, a przodującej w całej "dwunastce" Słowenii, kulą u nogi staje się Polska. Z kolei na nas podziałała jak płachta na byka najnowsza koncepcja Francji (ponoć tylko ăspekulacja intelektualnaÓ), aby do "dziesiątki" o wyrównanych szansach koniecznie podczepić maruderów, czyli Rumunię i Bułgarię.

Francuzi cierpią na głęboki kompleks utraty mocarstwowości i trudno im przyjąć do wiadomości, iż nie są głównymi decydentami UE. Naszym "wprowadzającym" - mimo sporów związanych z okresami przejściowymi na pracę i na ziemię - były, są i pozostaną Niemcy. Do swojej strefy mogą one zaliczyć także Czechy i częściowo Węgry - te do spółki z Austrią, która "ma" także Słowenię. Republiki bałtyckie - to z kolei domena Skandynawów. Oczywiście w relacjach kandydatów z ich patronami nie ma mowy o żadnej podległości, ale za ileś lat w twardej rywalizacji o unijne fundusze takie duchowe związki mogą okazać się bardzo pożyteczne. Właśnie dlatego Francji tak zależałoby na wciągnięciu bratniej Rumunii, na czym przy okazji skorzystałaby Bułgaria.

Podczas poniedziałkowej wizyty w Paryżu, kończącej intensywną ofensywę dyplomatyczną naszego rządu przed Laeken/Laken, premier Leszek Miller usłyszał od Lionela Jospina truizm - iż Polska na sto procent znajdzie się w pierwszej grupie nowych członków UE , jeśli do końca 2002 r. zdoła zamknąć negocjacje. Natomiast w sprawie ewentualnego czekania na Rumunię i Bułgarię - minister Pierre Moscovici udzielił wypowiedzi na wysokim poziomie abstrakcji, lawirując między spojrzeniem "obiektywnym" a "subiektywnym". Jednak trzeba chyba przyjąć, że UE jako całość zdecydowanie i konsekwentnie trzymać się będzie liczby 10.

Delegacje państw kandydujących - w tym oczywiście i Polski - gościć będą w Laeken/Laken w sobotę i dostaną tylko przysłowiowe pięć minut. Nie jest to żadne lekceważenie, po prostu na tym szczycie Unia Europejska ma kandydatom niewiele nowego do powiedzenia. Premierzy "trzynastki" (Turcję też zaproszono, choć tylko kurtuazyjnie) zjedzą obiad z premierami "piętnastki" - głównie po to, aby obie strony wzajemnie się sobie przypomniały. Zawartość merytoryczna tego obiadu sprowadzi się do zalecenia: negocjujcie bardziej efektywnie, zamykajcie rozdziały - a ocenę wystawimy wam pod koniec roku 2002, za prezydencji duńskiej.

W sumie wygląda na to, że tym razem posiedzenie Rady Europejskiej nie zasługuje - z polskiego punktu widzenia - na takie emocje, jak pamiętna Nicea czy Gšteborg. Zresztą szczyt w królewskim pałacu ma średnie notowania nawet w samej Brukseli. Wśród unijnych dyplomatów nie brakuje i takich opinii, iż wszystko może skończyć się patem - czyli bezowocną kłótnią o stołek przewodniczącego zgromadzenia (konwentu), które od marca 2002 r. ma przygotowywać nowy Traktat (może Konstytucyjny?) o Unii Europejskiej, a także o siedziby co najmniej dziesięciu nowych unijnych agend. Jedno jest pewne - żadna z nich nie skapnie Polsce...

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: szczyt | Turcji | posiedzenie | para
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »