W obliczu czarnej dziury

Można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach państwa nie są bytami trwałymi; to raczej płynne procesy, w których jedynym elementem niezmiennym jest instytucja pobierająca składki.

"Jako tłocząco-ssącą pompę widzą ten system, widzą ten system jego oczy, która jak gigantyczne serce pompuje z dołu, z góry tłoczy. (...) Nie temu bowiem system służy by prolet gnuśniał w dobrobycie, lecz aby wizje gigantyczne tytanów myśli wcielać w życie" . Tak w natchnionych słowach poematu "Towarzysz Szmaciak" Janusz Szpotański szkicował system, który przed 15 laty udało się obalić zgodnym wysiłkiem partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących, dysydentów i agentów oraz żywych i umarłych.

Lecz na tym świecie pełnym złości nie ma niestety rzeczy doskonałych. System wprawdzie został obalony, a przynajmniej taka panuje opinia, ale nie całkiem. Non omnis moriar - mógłby powiedzieć obalony system, bo pozostawił po sobie potężny przetrwalnik, z którego w każdej chwili może odrodzić się na powrót i to "w straszliwej postaci". Mowa oczywiście o Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych.

Reklama

Kontynuacja ponad ustrojami

Zmarły przed rokiem Krzysztof Dzierżawski opowiadał mi, jak to jego dziadek, będąc jeszcze poddanym austriackim, zapłacił był pierwszą składkę emerytalną do ówczesnego CK ZUS-u, który w zamian uroczyście mu przyrzekł wypłacenie emerytury, kiedy przyjdzie na to pora. Atoli spodobało się Opatrzności, by monarchia austro-węgierska przestała istnieć w roku 1918. Jednakże zobowiązania CK Monarchii wobec dziadka p. Dzierżawskiego przejęła Rzeczpospolita Polska, która też skrupulatnie ściągała od niego składki. W 1939 roku Rzeczpospolitą zajęli, jak wiadomo, "naziści", których przywódca Adolf Hitler dekretem z października 1939 roku ustanowił na jej części Generalne Gubernatorstwo. GG ściągało składki ubezpieczeniowe, obiecując - a jakże! - dziadkowi p. Dzierżawskiego emeryturę, o ile, ma się rozumieć, przeżyje ten eksperyment ustrojowy. Ale alianci pokonali "nazistów", Hitler "obawiając się sądu zagniewanego ludu" zastrzelił się, GG przestało istnieć, a od dziadka składki ściągała odtąd Polska Rzeczpospolita Ludowa, która wreszcie, zanim taktownie umarł, wypłaciła mu nawet kilka emerytur. Nie ruszając się z miejsca żył w czterech państwach, każde obiecywało mu emeryturę, ale tylko jedno zdążyło to uczynić, zanim i ono przestało istnieć. Można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach państwa nie są bytami trwałymi; to raczej płynne procesy, w których jedynym elementem niezmiennym jest instytucja pobierająca składki.

Państwo w państwie

Nic więc dziwnego, że ZUS, chociaż nie budzi aż takich namiętności, jak inne instytucje naszego państwa prawnego, dajmy na to, Sejm, czy Senat, jest prawdziwym państwem w państwie, największą jego instytucją. Przechodzi przezeń około połowy wszystkich środków publicznych i co najmniej jedna piąta Produktu Krajowego Brutto. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie środki, jakie przechodzą przez ZUS, łącznie z Narodowym Funduszem Zdrowia i pieniędzmi Otwartych Funduszy Emerytalnych, to odpowiadają one aż 78 procentom wydatków budżetu państwa i 98 proc. jego dochodów. Te oficjalne informacje potwierdzają to, co w poprzednich felietonach pisałem o czterech sposobach wydawania pieniędzy. Państwo za pośrednictwem ZUS wydaje pieniądze w sposób czwarty i to jest główna rura, przez którą tłoczona jest połowa wydatków publicznych. Zdawać by się mogło, że skoro przed 15 laty transformacja ustrojowa objęła całe nasze państwo, zmieniając jego ustrój, a nawet bajki o jego wyższości, to musiała też zrewolucjonizować ZUS. Tymczasem - nic podobnego. Transformacja ustrojowa ominęła ZUS szerokim łukiem, nie tyle dlatego, że nikt nie wiedział, jak go stransformować, tylko raczej dlatego, że nikt nie chciał.

Fundusz, którego nie było

Jednym z ważnych elementów transformacji ustrojowej miała być prywatyzacja, obejmująca przede wszystkim majątek produkcyjny. Proponowaliśmy wówczas, by w ramach tej słusznej i potrzebnej operacji, z każdego prywatyzowanego przedsiębiorstwa państwowego wydzielić 30 proc. udziałów na Fundusz Emerytalny, będący zabezpieczeniem zobowiązań państwa wobec obywateli, od których pobierano "składki". Niestety - pomysł ten został wówczas wyśmiany przez "mądrych i roztropnych", którzy i dzisiaj ponownie stręczą nam swoje czcigodne osoby, prywatyzacja majątku produkcyjnego postępowała i w rezultacie w połowie lat 90-tych okazało się, ze jak tak dalej pójdzie, to system może zbankrutować. Bankructwo, jak wiadomo, bywa dla niektórych nieszczęściem, ale dla innych - źródłem wielkich dochodów. Dlatego też w drugiej połowie lat 90-tych rozpoczęło się "dalsze doskonalenie" systemu ubezpieczeń społecznych, którego efektem stała się reforma emerytalna, jedna w czterech wiekopomnych reform rządu charyzmatycznego premiera Buzka. Akurat po wyborach w roku 1997 zostałem zaproszony do telewizji łódzkiej na rozmowę o tej reformie. Uczestniczyły w niej dwie posłanki z AWS, pan prof., Jerzy Hausner, no i ja. Rozmówcy przerzucali się "filarami" - że to niby I filar to, a II filar tamto, no a z kolei III - owamto i tak dalej. Wreszcie pani redaktor zlitowała się nade mną i zapytała, czy nie chciałbym czegoś powiedzieć. Odparłem, że powiedzieć - to nie, natomiast chciałbym o coś zapytać jedną z posłanek AWS, bo jest to uczciwa kobieta i powie nam prawdę. Zapytałem tedy, czy pieniądze na drugim filarze będą własnością ubezpieczonego. - Ależ oczywiście! - odpowiedziała pani poseł. Bardzo się ucieszyłem i zapytałem, czy w takim razie, jeśli właściciel pieniędzy wpadłby na pomysł podróży dookoła świata i potrzebował gotówki, to Fundusz bez mrugnięcia okiem wypłaci mu, ile tam będzie potrzeba? - Oczywiście, że nie; każdy by tak chciał! - odparła oburzona pani poseł. - Być może każdy by tak chciał, ale widzę, że wy mu już nie dacie - skomentowałem. - Skoro jednak właścicielowi można nie wypłacić pieniędzy, to co z niego za właściciel? - Pan zawsze wszystko sprowadza do absurdu - skarcił mnie pan prof. Hausner i na tym program się zakończył. Nie wracałbym do tej rozmowy, gdyby nie to, że dzisiaj rząd polski traktuje środki gromadzone w OFE, czyli na II filarze, jako "fundusze publiczne", o co zresztą spiera się z Komisja Europejską, zaś pan min. Wiesław Kaczmarek całkiem serio proponował użycie tych pieniędzy na pokrycie deficytu budżetowego. "nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się skądinąd łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy" - przestrzegał Alexis de Tocqueville. A cóż dopiero rząd zachłanny?

Mniejsze zło konieczne?

No dobrze; co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Zwłaszcza nie powinno się wpisywać w rejestr tego, czego nie było, tzn. Funduszu Emerytalnego. W rezultacie, żeby "państwo" mogło wywiązać się z zaciągniętych zobowiązań, albo przynajmniej jakoś zamarkować taką intencję, trzeba będzie coraz bardziej obciążać "składkami" młodych ludzi, ze wszystkimi tego konsekwencjami, które przedstawiłem w felietonie poświęconym rodzinie. Czy jest jakaś alternatywa, poza oczywiście zintensyfikowaniem propagandy eutanazji, która w końcu musiałaby objąć wszystkich po osiągnięciu wieku emerytalnego, bo jużci - kiedy człowiek najbardziej cierpi, jeśli nie wtedy? A skoro ludzkie cierpienia są niewymowne, to cóż dopiero mówić o cierpieniach ZUS-u? Jednak esperons, że w katolickim kraju do zwycięstwa postępu na taką skalę jednak nie dojdzie. To co w takiej sytuacji przystoi nam czynić. Czy jest jakieś remedium na sytuację, rysującą się ponuro, jeśli nie beznadziejnie? Pytają o to również Czytelnicy tych felietonów.

Odpowiadając muszę na wstępie zastrzec się, że sprawy zaszły tak daleko, iż nie ma już rozwiązań dobrych. Są tylko złe, również i to, które przedstawię, ale w moich oczach ma ono tę zaletę, że jest trochę lepsze od innych, zwłaszcza w perspektywie, bo pozwala na wydobycie się z pułapki przymusowych ubezpieczeń, podczas gdy metody "dalszego doskonalenia" - nie pozwalają. Skoro nie ma Funduszu Emerytalnego, to trzeba zacząć od likwidacji przymusu ubezpieczeń społecznych i jednoczesnego wprowadzenia celowego podatku "na emerytury i renty". Gdyby w swoim czasie Fundusz Emerytalny został stworzony, to dochody z akcji sprywatyzowanych przedsiębiorstw pozwoliłyby na stosowne zmniejszenie tego podatku. Ponieważ Funduszu nie ma - podatek ten w pierwszym roku musi być co najmniej tak wysoki, jak składka ZUS. Ale w każdym następnym roku będzie się zmniejszał i po 45 latach można będzie ten - wtedy już symboliczny - podatek zlikwidować. Wadą tego rozwiązania jest oczywiście to, że dwa, a co najmniej półtora pokolenia będzie obciążone kosztami realizowania zobowiązań lekkomyślnie zaciąganych w przeszłości, ale koszty te z czasem będą malały, zaś gospodarka, stopniowo uwalniana od ZUS-owskiego haraczu, zyska nowe impulsy rozwoju. Ale alternatywą zaniechania tej operacji będzie trwałe obciążenie tymi haraczami nie jednego, czy nawet dwóch pokoleń, tylko wszystkich następnych i to w rozmiarze coraz większym, z uwagi na skutki, jakie przymusowe ubezpieczenia społeczne powodują w dziedzinie demograficznej. To rzeczywiście byłoby poświęcenie dla przyszłych pokoleń w sensie dosłownym. Czy się na to zdobędziemy dzisiaj, skoro 15 lat temu nie zadbaliśmy nawet o stworzenie Funduszu Emerytalnego, tylko daliśmy się zbajerować "mądrym i roztropnym", że jakoś to będzie?

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dziury | składki | procesy | ZUS
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »