W przyszłym roku jeszcze zjemy śledzia z Bałtyku. Pytanie, co dalej? Ekolodzy załamują ręce
W 2024 roku nie będzie zakazu połowu śledzia najczęściej łowionego przez polskich rybaków. Taki zakaz proponowała Komisja Europejska. "Przyjęcie propozycji KE oznaczałoby katastrofę dla naszych rybaków" - alarmował polski resort rolnictwa. Ale brak jakichkolwiek ograniczeń na połowy teraz może oznaczać jeszcze większą, długoterminową katastrofę dla bałtyckiego rybactwa, nie mówiąc o ekosystemie polskiego morza. O ocenę najnowszej unijnej regulacji pytamy i polskie MRiRW, i ekologów.
- Nie będzie całkowitego zakazu połowu śledzia i szprota w Morzu Bałtyckim w 2024 roku
- Zakaz proponowała - idąc w ślad za sugestiami naukowców - Komisja Europejska
- Na rzecz złagodzenia propozycji Komisji lobbowała m. in. Polska
- Ostateczna decyzja unijnej Rady ds. Rolnictwa i Rybołówstwa (AGRIFISH) nie jest korzystna ani dla ekosystemu, ani dla stabilności polskiego rybołówstwa - uważa Justyna Zajchowska, ekspertka WWF Polska
Ministrowie rybołówstwa krajów UE osiągnęli porozumienie w sprawie limitów połowowych w Morzu Bałtyckim na 2024 rok. Chodzi o różne gatunki śledzia, szprota, dorsza, flądry i łososia. Zgodnie z porozumieniem, prawie wszystkich uwzględnionych ryb będzie można łowić jeszcze mniej niż do tej pory. Limity połowów zwiększono tylko dla łososia szlachetnego w jednej z lokalizacji.
Jednocześnie przyjęte porozumienie jest łagodniejsze, niż chciała tego Komisja Europejska (KE). Komisja proponowała na przykład, by w 2024 roku nie można było przeprowadzać tak zwanego połowu kierunkowego dwóch gatunków śledzia - botnickiego i centralnego. W uproszczeniu, te ryby można byłoby łowić tylko, jeśli złowione zostałyby przypadkiem przy połowie innych ryb. Połowy celowe, a nie "przy okazji", byłyby zabronione.
Unijna Rada Rolnictwa i Rybołówstwa zwiększyła także limity na połów szprota. Będzie go można złowić mniej niż w 2023 roku, ale więcej, niż proponowała Komisja.
Te ustalenia to sukces negocjacyjny między innymi polskiego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi (MRiRW) - wynika z wypowiedzi przedstawicieli resortu i stanowiska przesłanego Interii w tej sprawie.
- W kompromisowym akcie prawnym zrealizowane zostały negocjacyjne priorytety Polski - wskazuje MRiRW. - W trakcie debaty, jak również podczas rozmów trójstronnych, nad wysokością kwot połowowych na 2024 r. na Morzu Bałtyckim, polski wiceminister rolnictwa poinformował o osiągniętym przez BALTFISH (grupy roboczej obejmującej nadbałtyckie państwa UE - red.) kompromisie - dodaje resort. - To właśnie współpraca regionalna państw członkowskich w ramach BALTFISH pozwala na przyjęcie najlepszych środków dla poszczególnych stad ryb. Osiągnięty kompromis to duży sukces Polski, która aktualnie sprawuje przewodnictwo w BALTFISH.
Polska wskazywała, że propozycja KE wiązałaby się z negatywnymi konsekwencjami dla polskiego rybołówstwa. - Komisja przedstawiła niekorzystną propozycję związaną z połowami w Morzu Bałtyckim. Jej realizacja oznacza katastrofę dla polskich rybaków. Czyli całkowity zakaz połowów na śledzia, a także w konsekwencji na szprota. To są obecnie w zasadzie jedyne ryby, które w dość znaczącym stopniu są łowione przez polskich rybaków - mówił w poniedziałek, jeszcze przed przyjęciem porozumienia, wiceminister Krzysztof Ciecióra.
- Od 2019 roku Komisja zakazała połowów dorsza, co już było dużym problemem. Jest dużym problemem - uszczupleniem dochodów polskich rybaków - argumentował Ciecióra. Dorsza atlantyckiego nie można obecnie łowić kierunkowo, a na połowy okazyjne obowiązują ścisłe limity. Podobnie będzie w 2024 roku. -
I rzeczywiście, niekontrolowane przeławianie ryb to nie jest jedyny czynnik wpływający na problemy Morza Bałtyckiego. Tak jak w przypadku wielu innych zagrożonych ekosystemów, swoje robi też ocieplenie klimatu i zanieczyszczenie środowiska.
Ocieplanie się temperatury na świecie dotyczy także oceanów. Tymczasem zbyt ciepła woda w morzach i oceanach oznacza mniej tlenu i zmianę warunków bytowych dla wielu ryb. Te gatunki, które są przystosowane do życia w chłodnych akwenach, mają problem w coraz cieplejszych wodach. Problemem jest także niższy niż zwykle poziom rzek, jeśli występują susze. Wiele ryb jest także wrażliwych na poziom zanieczyszczenia wód. Substancje przedostające się do rzek uchodzących do Bałtyku zmieniają warunki do życia dla organizmów żyjących w Morzu. Do tego dochodzi wszechobecny mikroplastik.
Wszystkie te czynniki coraz silniej wpływają na sytuację w Bałtyku. Swoją propozycję zakazu połowu śledzia w 2024 roku KE oparła na zaleceniach Międzynarodowej Rady Badań Morza (ICES). Naukowcy z ICES zrewidowali ostatnio swoje dotychczasowe ustalenia i wskazali, że sytuacja śledzia w naszym morzu jest bardzo trudna. Obecnie populacja śledzia jest tak mała, że bez ograniczenia połowów nie wzrośnie do zdrowego poziomu przez kolejne dwa lata - wskazywała rada. W związku z tym KE chciała zakazu połowów.
"Propozycja KE zaprzestania połowów śledzia na prawie całym Morzu Bałtyckim jest zarówno historyczna, jak i tragiczna. Ale niestety także konieczna" - komentował ją badacz rybołówstwa z Centrum Morza Bałtyckiego Uniwersytetu w Sztokholmie, Henrik Svedäng. Badacz zwracał uwagę, że wielkość stad śledzia w Bałtyku jest na krytycznie niskich poziomach.
Stanowisko przyjęte w UE ucieszyło polski resort i polityków z innych krajów, którzy negocjowali złagodzenie warunków połowów. Ale zostało krytycznie przez ekologów.
- W zeszłym roku pomyślałam, że rada AGRIFISH w końcu poszła po rozum do głowy i zrozumiała, że zasady dotyczące limitu połowów ryb naprawdę mają sens i należy ich przestrzegać. Wygląda jednak na to, że ministrowie ds. rybołówstwa wrócili na swoją niszczycielską ścieżkę, zdeterminowani ignorować naukę i opróżniać Bałtyk z ryb - skomentowała na Twitterze/X decyzję Monica Verbeek, dyrektor wykonawcza Seas at Risk. To międzynarodowa organizacja pozarządowa działająca na rzecz ochrony środowiska naturalnego mórz i oceanów.
- Podjęte dzisiaj decyzje nie tylko są niezgodne z wymogami "Bałtyckiego wieloletniego planu zarządzania dla stad dorsza, śledzia i szprota UE", ale również stoją w sprzeczności z deklaracją ministerialną "Our Baltic" oraz są krokiem wstecz względem osiągnięcia dobrego stanu środowiska w ramach unijnej dyrektywy ramowej w sprawie strategii morskiej - wskazuje z kolei w rozmowie z Interią Justyna Zajchowska, starsza specjalistka ds. ochrony ekosystemów morskich w Fundacji WWF Polska. WWF to jedna z największych organizacji ekologicznych na świecie.
- Drobne ryby pelagiczne jak szprot i śledź są bowiem kluczowe dla zachowania zdrowych sieci troficznych Morza Bałtyckiego. Oznacza to, że od kondycji ich populacji zależy przyszłość również licznych gatunków morskich, dla których stanowią one pokarm - tłumaczy ekspertka.
Z krótkoterminowej perspektywy restrykcyjne limity na połów są jednak kwestią być albo nie być dla rybaków. Bez odpowiednich środków osłonowych będą oni po prostu zmuszeni znaleźć inne źródło utrzymania. Masowe odejścia z sektora zaburzają łańcuchy dostaw i grożą zapaścią całej branży.
Ale z perspektywy długoterminowej do głosów ekologów apelujących o efektywne limity połowów dołączają ekonomiści. Wyginięcie poławianych gatunków będzie dla rybołówstwa jeszcze gorszym problemem i to na długie lata. Przeławianie zmniejsza zaś na przestrzeni lat populację ryb. Do tego stopnia, że przez zmniejszanie się stad rybacy tracą możliwości połowów niekiedy bezpowrotnie.
Bank Światowy szacował w 2017 roku koszty przeławiania, wynikające ze zmniejszania się stad, na 83 mld dolarów rocznie. Te straty to efekt utraty dochodów, coraz mniejszych połowów i odejść rybaków z sektora. Jak wskazuje więc Bank Światowy, stosowanie odpowiednich limitów, pozwalających na odbudowę rybich stad, na przestrzeni lat zwiększałoby, a nie zmniejszało liczbę miejsc pracy i korzyści ekonomiczne dla rybaków.
Martyna Maciuch