W sieci nadzieja

Networking ma złą prasę, bo zaczynamy o nim myśleć dopiero wtedy, gdy grunt pali się pod nogami. Relacje trzeba pielęgnować, o czym nie pamiętamy, gdy jesteśmy na fali.

Networking ma złą prasę, bo zaczynamy o nim myśleć dopiero wtedy, gdy grunt pali się pod nogami. Relacje trzeba pielęgnować, o czym nie pamiętamy, gdy jesteśmy na fali.

Na początku była relacja - twierdzi Martin Buber, twórca filozofii dialogu. Jesteśmy biologicznie zaprogramowani na tworzenie związków - dodaje psycholog Daniel Goleman, który spopularyzował pojęcie "inteligencji emocjonalnej".

Podobnie uważa Dan Adler z University of Connecticut (USA) - Rodzaj ludzki nie przetrwałby, gdyby nie interpersonalne zdolności naszych praprzodków.

Jak przypuszcza, neandertalczycy wyginęli, gdyż nie lubili opuszczać małych, zamkniętych wspólnot, a przez to mieli mało okazji do poznawania kogokolwiek spoza najbliższego środowiska. A przedstawiciele gatunku homo sapiens odbywali dalekie podróże, podczas których zawierali liczne przyjaźnie i sojusze. Stanowiły one swoistą polisę bezpieczeństwa na wypadek głodu, zimna czy chorób.

Reklama

Gdy przychodziła bieda, było do kogo się zwrócić o pomoc.

- Silne więzi międzyludzkie nie są już sprawą życia lub śmierci. Decydują jednak o naszej pozycji - materialnej, społecznej, zawodowej. Podstawą sukcesu jest to, jak liczne grono osób nas zna, lubi i uznaje za "swoich". Dotyczy to zarówno jednostek, i całych grup czy środowisk - przekonuje Grzegorz Turniak, prezes BNI Polska, organizacji promującej networking, czyli budowę sieci kontaktów, wymianę wiedzy, doświadczeń i rekomendacji.

Dyplomy nie wystarczą

Czy relacjom nie przypisujemy zbyt dużej roli? Bynajmniej. Przykład mniejszości azjatyckiej w Stanach Zjednoczonych pokazuje, że bez koneksji raczej trudno o sukces. Jeszcze w latach 90.

XX wieku futurolodzy przepowiadali, że najbardziej eksponowane stanowiska w ich kraju - nie wyłączając Białego Domu - zajmą wkrótce młodzi, ambitni ludzie o takich nazwiskach jak Lee, Kim czy Tanaka. Przesłankę do snucia tego rodzaju wizji stanowił niesłychany pęd do wiedzy, który wyróżniał potomków japońskich, wietnamskich czy chińskich emigrantów. Jako studenci bili na głowę białych i czarnoskórych kolegów.

Mimo to nie im były pisane kluczowe funkcje w amerykańskim biznesie, administracji czy polityce. Aby mogli je zdobyć, musieliby być lepiej umocowani w strukturze społecznej. Tymczasem na obczyźnie Azjaci żyją często w zamkniętych enklawach i nierzadko są zbyt nieśmiali, by bardzo mocno zaakcentować swoje wielkie znaczenie wśród przedstawicieli innych ras, kultur i narodowości.

- Wydawać by się mogło, że w każdym prestiżowym projekcie prym wiodą osoby wykształcone, kompetentne, wybrane za pomocą obiektywnych narzędzi i kryteriów... Nie przesadzajmy z tą merytokracją. Kompetencje, certyfikaty, dyplomy - owszem, są ważne. Przy rekrutacji, awansach zwracamy jednak uwagę także na czynniki miękkie, emocjonalne - podkreśla Grzegorz Turniak.

- Co z tego, że ktoś jest świetnym informatykiem, inżynierem, logistykiem, jeśli nie damy rady z nim pracować?

"Chemia" jest konieczna - dorzuca Jacek Santorski, psycholog biznesu.

Na potwierdzenie przytacza historię George'a Harrisona, który wcale nie dzięki talentom muzycznym (a już na pewno - nie tylko) został jednym z Beatlesów. John Lennon nie był początkowo zachwycony jego kandydaturą. Ale w końcu zaakceptował przedstawionego mu przez Paula McCartney'a gitarzystę.

Zadecydowało m.in. to, że John dobrze się czuł w domu państwa Harrisonów, zwłaszcza na podwieczorkach urządzanych przez matkę George'a.

- Wiedza czy współpraca, kompetencje czy komunikacja - częsty dylemat lidera, który musi zbudować lub skompletować zespół. Różnie jest rozstrzygany - zależnie od tego, czy chodzi o sprzedawcę, czy księgowego. Gdy jednak wybieramy między kandydatami o podobnym potencjale zawodowym, zwycięża ten, który wzbudza większą sympatię i zaufanie - twierdzi prof. Andrzej Blikle, przedsiębiorca i naukowiec.

Inaczej sprawę widzi Santorski: współczesny świat biznesu preferuje ekstrawertyków, przez co przebojowy "przeciętniak" zbyt często wygrywa bój o etat z nieśmiałym "geniuszem", który nie umie się sprzedać.

- Zdumiewające, że kobieta z najwyższym na świecie IQ (200) była swego czasu szeregowym pracownikiem w archiwum nowojorskiej gazety. Nie zasługiwała na więcej? - zastanawia się Jacek Santorski.

Dlaczego osoby, które w standardowych testach IQ osiągają wyniki kwalifikujące ich do Mensy, organizacji skupiającej osoby o ponadprzeciętnej inteligencji racjonalnej, tak często mają nieudane życie zawodowe i towarzyskie?

To pytanie nurtuje wielu psychologów, m.in. wspomnianego Daniela Golemana czy prof. Howarda Gardnera z Harvardu.

Badania i eksperymenty kazały im wysnuć tezę, że sukces w największym stopniu zależy od naszych umiejętności zarządzania emocjami i współdziałania z innymi ludźmi.

- Nie stwierdzono zależności między klasyczną inteligencją a umiejętnością radzenia sobie w kwestiach praktycznych czy interpersonalnych. Nie powinno zatem dziwić, że jednostki o umyśle Einsteina mają czasem kłopot ze zdobyciem dobrej posady - mówi Paweł Szwarcbach, członek zarządu Mensy, zaznaczając, że to jego prywatny pogląd, a nie opinia stowarzyszenia.

Ludzie, przyjaciele, kolesie

Między 1992 a 2011 r. dwukrotnie wzrosło znaczenie posiadania przyjaciół - wynika z Diagnozy Społecznej 2011. Jednocześnie w porównaniu z latami 90. zmalało zadowolenie z relacji towarzyskich, być może wskutek mniejszej puli czasu, którą poświęcamy na życie prywatne.

Tak przynajmniej twierdzą uczestnicy badania przeprowadzonego ostatnio przez ośrodek analityczny Think- Tank i Malemena w ramach projektu "Re-Definicje". Respondenci ubolewali, że nastąpiło swoiste "urynkowienie" naszych osobistych znajomości i więzi.

- Od początku transformacji ustrojowej ciągle byliśmy w biegu i na dorobku.

W rezultacie zaniedbaliśmy emocjonalny wymiar życia, a z międzyludzkich kontaktów wyparowały spontaniczność, naturalność i bezinteresowność - komentuje prof. Zbigniew Mikołejko, filozof, eseista i pedagog.

Manipulacje, nieszczerość, orientacja na własną korzyść - oto główne argumenty przeciwników networkingu.

Arnold Nowak, szef spółki itelligence, odpowiada im, że jak świat światem stosunkami między ludźmi zawsze kierowała reguła wzajemności: przysługa za przysługę, którą najlepiej - jego zdaniem - wyłożył psycholog społeczny Robert Cialdini.

- Nie lubimy długów wdzięczności, gdyż przez nie tracimy swą suwerenność i ambicje. Jeśli więc usłyszymy od kogoś miłe słowo lub otrzymamy prezent, próbujemy najszybciej odpłacić się tym samym - klaruje prezes Nowak.

Zarzutów pod adresem networkingu jest dużo więcej. Powszechnie kojarzy się on z nachalnym wręczaniem wizytówek gdziekolwiek i komukolwiek.

A także z podlizywaniem się osobom, które stoją od nas wyżej w hierarchii służbowej. Tymczasem - uświadamia Konrad Grohs, prezes FANUC Polska - kluczem do sukcesu pozostaje autentyczne zainteresowanie drugim człowiekiem. Jak je pokazać?

- Staram się kodować charakterystyczne cechy, zakres wiedzy i umiejętności osób, które spotykam zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym.

Jestem ciekaw, czym się interesują i na jakim etapie życia lub kariery się znajdują. To pozwala mi zbliżyć się do nich. A czasem sprawia, że mogę rozwiązać czyjś problem, zanim zostanę poproszony o radę czy pomoc - opowiada Grohs.

Według różnych badań, 60-80 proc. wakatów w sektorze prywatnym obsadza się bez publikacji oficjalnych ogłoszeń, czyli dzięki znajomościom i poleceniom. Między innymi z tego powodu networking utożsamiany jest z załatwianiem pracy pod stołem. Słusznie?

Jacek Santorski nie ma złudzeń: kolesiostwo w pewnych środowiskach nadal występuje. Z drugiej strony jest przekonany, że szanujący się przedsiębiorca lub menedżer nie poleci człowieka tylko dlatego, że jest jego kuzynem lub kolegą ze studiów.

- Znam biznesmena, który nie zatrudnił u siebie brata, chociaż prosiła go o to matka. Odmowę uzasadniał tak: mogę braciszka wspomóc finansowo, lecz jest za mało odpowiedzialny, bym mógł go wprowadzić do firmy.

W krótkim czasie rozłożyłby mi cały interes - śmieje się psycholog.

Bertrand Le Guern, prezes Petrolinvestu, polemizuje z tezą, że networking jest z definicji czymś sztucznym i nieszczerym. Jak mówi, najlepszą okazją do nawiązywania kontaktów stało się dla niego jeździectwo, które uprawia od lat. Nie zastanawia się, czy znajomości, które wtedy zawiera, będą miały przełożenie na jego życie zawodowe lub na biznesowe oferty i kontrakty.

- Najważniejsze w relacjach są bezpretensjonalność i naturalność. Ludzie szybko wyczuwają intencje, np. to, że ktoś chce się z nimi zaprzyjaźnić, bo węszy w tym dla siebie korzyść - utrzymuje Le Guern.

Wypielęgnowane relacje

A może networking ma złą prasę i dlatego, że wielu ludzi zaczyna o nim myśleć dopiero wtedy, gdy wszystko się wali: dostają wypowiedzenie, zapadają na zdrowiu, tracą oszczędności życia?

Wprawdzie z kolegami z akademika rozmawiali kilkanaście lat temu, ale w razie nieszczęścia nie zawahają się zamęczać ich telefonami, e-mailami i SMS-ami z prośbą o szybkie zlecenie, pożyczkę, rekomendację czy cokolwiek innego, co pozwoli im ogarnąć pogorzelisko i nie popaść w totalną depresję.

- Na kontakty i znajomości pracuje się w zasadzie już od studiów. Sam wybór uczelni i kierunku nie jest bez znaczenia.

Już wtedy trafiamy w określone środowisko, które ma rytuały, zwyczaje, sytuacyjne żarty zrozumiałe tylko dla "wtajemniczonych" - mówi Konrad Grohs.

W pielęgnowaniu relacji ważna jest systematyczność. O czym - wedle Arnolda Nowaka - często zapominamy, zwłaszcza gdy jesteśmy na fali: interes się kręci, awans goni awans, dziennikarze piszą na nasz temat pochlebne artykuły.

- Zadzwonić z życzeniami, pochwalić, docenić... Zaprosić na lunch. To tak niewiele, przynajmniej dziś, gdy wszystko idzie dobrze. Ale gdy świat nagle zawali nam się na głowę, wszystkie drobne, może nieco męczące gesty pozwolą nam się pozbierać, zacząć wszystko na nowo - przekonuje prezes itelligence.

Maciej Wiśniewski, prezes polskiego oddziału Fujitsu Technology Solutions, ubolewa, że networking częściej inicjują obcokrajowcy. Zaś my, Polacy, nie jesteśmy tak odważni, aby np. prosić kogoś ze swej sieci o przedstawienie innej osobie. Nie mamy zresztą pewności, czy taka prośba spotka się z dobrym przyjęciem.

- Co najmniej 50 proc. wartości studiów i programów zagranicznych, a także wszelkich innych międzynarodowych doświadczeń stanowią relacje.

Nasi koledzy i koleżanki z innych krajów już sobie z tego zdali sprawę.

U nas taka świadomość dopiero kiełkuje - ocenia Wiśniewski.

Większym optymistą pozostaje Paweł Szwarcbach - Ludzie w wieku czterdziestu kilku lat i starsi w networkingu - podobnie jak w lobbingu - widzą rodzaj patologii, polegającej na nadużywaniu pozycji zawodowej i wpływów. Na szczęście pokolenie 20- i 30-latków nie ma już z tym kłopotu. I dobrze, bo w kontaktach, poleceniach, rekomendacjach tkwi ogromna siła.

Mirosław Piątkowski, Nowy Przemysł

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »