Wielkie zadania małego banku
Bank Gospodarstwa Krajowego ma coraz więcej pracy - ale nie pieniędzy. Co prawda, rząd włącza do niego środki funduszy, którymi BGK wcześniej sam zarządzał, ale to dekapitalizowanie raczej papierowe niż rzeczywiste - oceniają eksperci.
Z końcem marca BGK ma przejąć Krajowy Fundusz Poręczeń Kredytowych i Fundusz Poręczęń Unijnych. To powiększy fundusz statutowy banku o około 1,2 mld zł. Rzecz w tym, że od tej operacji nie przybędzie pieniędzy na realizację podstawowego zadania, jakie postawiono przed bankiem. A jest nim stworzenie nowego systemu poręczeń kredytowych, dzięki któremu ma zostać wygenerowana akcja kredytowa na 20 mld zł.
Dokapitalizowanie to fikcja
Według ekspertów taki sposób dokapitalizowania to fikcja. Bank zwiększy swój fundusz statutowy tylko na papierze, bo pozyska pieniądze funduszy, którymi wcześniej sam zarządzał.
- Realna wielkość środków, z których można by generować akcję kredytową i poręczeniową, nie zmieni się. Wcześniejsze formy dokapitalizowania, czyli przekazywanie aportem jakichś aktywów, była bardziej czytelna. Tutaj mamy do czynienia raczej z operacją na pasywach banku - mówi Dariusz Winek, ekonomista BGŻ.
W rządowym Pakcie Stabilności i Rozwoju rząd deklarował zwiększenie kapitału banku o 2 mld zł. Ostatnio minister skarbu Aleksander Grad mówił o możliwości przekazania BGK obligacji Skarbu Państwa - ale szczegółów brak.
Tymczasem nowy system poręczeń to nie wszystko. BGK będzie musiał też aktywnie szukać pieniędzy na rynku długu na rzecz Krajowego Funduszu Drogowego i opracować - wspólnie z KUKE - nowe instrumenty wspierania eksportu. Bank ma też wziąć udział w ewentualnym dokapitalizowaniu PKO BP. Niewykluczone, że wejdzie też na rynek walutowy, jeśli rząd zechce wymienić bezpośrednio na foreksie część środków pozyskanych z UE.
Za dużo dla małego banku
Bank ma też zająć się - przynajmniej częściowo - opiniowaniem wniosków o gwarancje z budżetu państwa. Ich limit w tym roku to 40 mld zł.
- BGK jest za mały, by temu podołać. Musi zostać dokapitalizowany i wzmocniony kadrowo - mówi Marcin Piątkowski, ekonomista Akademii Leona Koźmińskiego.
I dodaje, że rząd ma rację, gdy stara się zwiększyć rolę BGK.
- To jest dobry pomysł, kierunek zmian też jest dobry. BGK od początku miał być bankiem pełniącym służebną rolę wobec rządu i spełniającym pewną misję publiczną. Do tej pory nie był wykorzystywany. To może być sprawne narzędzie w rękach rządu w okresie dekoniunktury - uważa Marcin Piątkowski.
Jak mówi, rząd powinien też zastanowić się, czy nie powierzyć części zadań innemu bankowi, w którym ma większościowy udział - czyli PKO BP.
Osoby związane niegdyś z BGK zwracają uwagę, że rząd nie powinien obciążać BGK wszystkimi zadaniami, z jakimi nie są w stanie poradzić sobie poszczególne resorty.
- Jeżeli ma to być bank - agent finansowy rządu, to nie może robić wszystkiego. Nie ma takiej możliwości, żeby wszystko można było robić dobrze - mówi jedna z nich.
- Im więcej zadań da się bankowi, tym większy będzie problem z ich wykonywaniem, bo nie będzie do tego instrumentów - dodaje.
Podobnego zdania jest były wicepremier i minister gospodarki Jerzy Hausner.
- Świetnie, że rząd odkrył, iż ma Bank Gospodarstwa Krajowego. Całe szczęście, że ktoś kiedyś pomyślał: a może być taka sytuacja, że będzie nam potrzebny taki bank państwowy jak BGK. Ale aby BGK mógł spełnić swoją rolę, nie wystarczy go dokapitalizować. Powinien on być wyposażony w instrumenty realnego działania - mówił w wywiadzie dla GP na początku stycznia.
Zdążyć przed końcem kryzysu
Zdaniem rozmówców GP konieczność ewentualnego zwiększenia poziomu zatrudnienia może też oznaczać opóźnienie w realizacji zadań. Ich zdaniem jeżeli ten bank ma relatywnie szybko działać, to nie da się wszystkiego budować na nowych zespołach. Bo to może opóźnić realizowanie zadań o rok-półtora. Co oznacza, że instrumenty antykryzysowe byłyby uruchamiane w czasie, gdy gospodarka zacznie wychodzić z kryzysu.
Marek Chądzyński