Wiem, że chcą mnie odwołać...

Janusz Szlanta, prezes GSG, wie o tym, że trwają starania o odwołanie go ze stanowiska. Nie chce jednak spekulować, kto o to zabiega i dlaczego. Najważniejszym obecnie problemem jest odbudowa sektora stoczniowego w Polsce.

Janusz Szlanta, prezes GSG, wie o tym, że trwają starania o odwołanie go ze stanowiska. Nie chce jednak spekulować, kto o to zabiega i dlaczego. Najważniejszym obecnie problemem jest odbudowa sektora stoczniowego w Polsce.

Grupa Stoczni Gdynia ma już gotowy program naprawczy.

Na jutro zaplanowana jest druga część posiedzenia rady nadzorczej Grupy Stoczni Gdynia (GSG). Najważniejszym punktem obrad są m.in. ocena sytuacji firmy i planu jej restrukturyzacji oraz zmiany w zarządzie.- Podejmowane są różne próby odwołania mnie - nie ukrywa Janusz Szlanta, prezes GSG.

Kto i dlaczego chce się pozbyć obecnego szefa grupy - trudno spekulować. Nieoficjalnie mówi się, że nie cieszy się on zaufaniem szczecińskich stoczniowców. Janusz Lewandowski, poseł Platformy Obywatelskiej, mówił kilka tygodni temu, że prezes Szlanta nie ma także dobrej marki w bankach. Kolejne nieoficjalne informacje mówią o braku przychylności przedstawicieli rządu. Nazwisk i powodów ewentualnej dymisji Janusza Szlanty nikt jednak nie chce ujawnić. Nie chce mówić o tym także sam zainteresowany.- Zamiast o ewentualnych dymisjach wolę mówić o możliwości odbudowania branży stoczniowej w Polsce. Zadanie jest trudne, ale realne - podkreśla prezes Szlanta.

Reklama

Program naprawczy

Aby skorzystać z ustawy o pomocy publicznej dla przedsiębiorstw o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy, GSG przygotowała program naprawczy. Janusz Szlanta prognozuje, że dzięki niemu stocznie z Gdyni i Gdańska mają szansę wyjść na prostą w 2006 r.

- Nie chcemy umorzenia zobowiązań. Negocjujemy indywidualnie z każdym z wierzycieli zamianę zobowiązań krótkoterminowych na średnioterminowe. Dzięki temu stocznia otrzyma wsparcie, które pozwoli jej utrzymać produkcję - podkreśla prezes.

Zobowiązania handlowe stoczni wynoszą około 400 mln zł.

Część zobowiązań ma szansę zostać spłacona dzięki kredytowi, który GSG może otrzymać od Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) albo dzięki emisji obligacji. W grę wchodzi 100 mln zł. Warto przypomnieć również, że Skarb Państwa ma dokapitalizować ARP, by mogła ona wesprzeć sektor stoczniowy.

Kolejnym etapem restrukturyzacji ma być zmiana struktury zatrudnienia w grupie. Stocznie będą dążyć do tego, by część pracowników nie związanych bezpośrednio z produkcją była zatrudniana przez kooperantów i świadczyła dla GSG jedynie usługi.

- Pracownicy będą wykonywać te same zadania co obecnie, nie będą jednak pracownikami stoczni. Nie oznacza to jednak, że planujemy drastyczne zwolnienia - zapewnia prezes.

Ratunek w armatorach

Warunkiem powodzenia programu jest jednak zorganizowanie przez stocznię finansowania budowy statków. Janusz Szlanta przypomina, że po upadku Stoczni Szczecińskiej banki wycofały się z kredytowania sektora i zażądały rządowych gwarancji. GSG ma otrzymać 150 mln USD takich poręczeń. Spółka pilnie ich potrzebuje, ponieważ obecnie ma zagwarantowane finansowanie na około 30 mln USD przy portfelu zamówień sięgającym 1,2 mld USD.

- Banki wycofały się, a gwarancje Skarbu Państwa są trudne do wykorzystania. Dlatego też podjęliśmy rozmowy z armatorami dotyczące wsparcia finansowania budowy, poprzez spółki zadaniowe. Renegocjowaliśmy także kontrakty, bo nie ze wszystkich terminów dostaw byliśmy w stanie się wywiązać - mówi Janusz Szlanta.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: stoczni | Janusz | Wiem | wiedźmy | chciał | Gdynia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »