Wolno, coraz wolniej?

Czy to jednorazowy efekt majówki, czy pierwsza oznaka spowolnienia gospodarki? W maju średnia płaca w przedsiębiorstwach wynosiła niespełna 3070 zł - podał w poniedziałek GUS. To o 10,5 proc. więcej niż w maju ubiegłego roku. Analitycy bankowi spodziewali się wzrostu o 11,5 proc.

Czy to jednorazowy efekt majówki, czy pierwsza oznaka spowolnienia gospodarki?  W maju średnia płaca w przedsiębiorstwach wynosiła niespełna 3070 zł - podał w poniedziałek GUS. To o 10,5 proc. więcej niż w maju ubiegłego roku. Analitycy bankowi spodziewali się wzrostu o 11,5 proc.

Jednocześnie wzrost zatrudnienia wyniósł 5,4 proc., też nieco mniej od oczekiwań. To oznacza, że tzw. fundusz płac, czyli pula pieniędzy wypłacana pracownikom, wzrósł w maju o 16,4 proc. Realnie, czyli po odliczeniu inflacji, o 11,5 proc. Trudno uznać to za słaby wynik, jednak ponieważ od kilku miesięcy nie było gorszego, analitycy zaczęli się zastanawiać, czy płace w końcu przestaną grozić dalszym przyspieszeniem inflacji. Rosnące koszty pracy oznaczają bowiem dla firm konieczność podniesienia cen.

Ekonomista banku Pekao SA Marcin Mrowiec sądzi, że firmy są coraz mniej skłonne zatrudniać nowych pracowników - świadczą o tym wyniki cokwartalnego raportu o koniunkturze przygotowywanego przez NBP oraz to, że jeszcze na początku roku zatrudnienie rosło w tempie 5,9 proc. Analitycy banku Millennium podejrzewają, że coraz mniejsza chęć do zatrudniania to efekt wywindowania płac na zbyt wysokie poziomy.

Reklama

Do tej pory wiele firm stawało pod ścianą. Żeby zrealizować napływające zamówienia, musiały wyższą pensją zatrzymać pracownika lub podkupić go konkurencji. - Teraz te napięcia na rynku pracy mogą ulec złagodzeniu - oceniają ekonomiści Banku Zachodniego WBK w swoim komentarzu do danych.

Jednak druga grupa ekonomistów zaprzecza: nie ma mowy o prawdziwym wyhamowaniu płac. - Słabszy majowy wynik to efekt mniejszej liczby dni roboczych - twierdzą Radosław Bodys z Merrill Lynch i Ernest Pytlarczyk z BRE Banku. Liczba dni roboczych ma znaczenie w przypadku pracujących na akord oraz wynagradzanych w zależności od liczby przepracowanych godzin czy dniówek.

- Pensje będą rosły w tempie dwucyfrowym aż do końca roku - przewiduje Grzegorz Ogonek, analityk ING Banku Śląskiego.

Pamiętać trzeba przy tym, że comiesięczne dane GUS dotyczą tylko sektora przedsiębiorstw, czyli nie uwzględniają najmniejszych firm, budżetówki i sektora finansowego. Tymczasem to od przedstawicieli coraz to innej profesji opłacanej z budżetowych pieniędzy płyną lawinowo żądania podwyżek.

Na to wszystko z uwagą patrzy Rada Polityki Pieniężnej. Aby opanować wzrost cen i nie dopuścić do spirali płacowo-cenowej, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy siedmiokrotnie podniosła stopy, łącznie o 1,75 pkt proc. Ekonomiści są przekonani, że na najbliższym posiedzeniu pod koniec czerwca nastąpi kolejna podwyżka, a podstawowa stopa będzie wynosić 6 proc. Nie są zgodni tylko co do tego, na jakim poziomie stóp Rada zakończy cykl podwyżek.

Marian Noga, jeden z bardziej restrykcyjnie nastawionych członków RPP, powiedział wczoraj w telewizji TVN CNBC, że po czerwcowej podwyżce trzeba będzie poczekać kilka miesięcy, aby zobaczyć, co się będzie działo z inflacją - czy po przewidywanym szczycie w sierpniu zacznie spadać.

Znaczna część analityków obstawia, że Rada zdecyduje się na jeszcze dwie podwyżki, ale np. Radosław Bodys twierdzi, że w tym roku podstawowa stopa wzrośnie do 6,5 proc., a w przyszłym - do 7 proc.

INTERIA.PL/GW
Dowiedz się więcej na temat: efekt | analitycy | GUS
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »