Wydmuszki choinkowe górą!
Hodowcy kur z całą pewnością należą do obozu zwolenników teorii o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy. Bo też i bliższa ich sercu jest wydmuszka choinkowa niż pisanka.
Anglicy zjadają na śniadanie przynajmniej dwa jajka smażone na bekonie. Francuzi wolą gotowane na miękko, jako dodatek do tostów i porannej kawy. Polakowi jajko kojarzy się przede wszystkim z pisanką, czyli czymś, co się raczej podziwia niż zjada. Może dlatego na tle innych krajów wypadamy dość blado pod względem spożycia kurzego białka. Statystyczny Polak rocznie zjada ok. 200 jajek. To niewiele, jeśli porównamy się z innymi krajami UE, gdzie średnie spożycie wynosi 250 sztuk. Ale zarówno nas, jak i członków wspólnoty daleko w tyle zostawia Japonia i Izrael. Roczna dieta przeciętnego mieszkańca tych państw zawiera 400 jaj.
Popyt na jajka zależy u nas od... ceny wieprzowiny. Kiedy mięso jest drogie, schabowego zastępują sadzone. I na odwrót - tani kotlet wypiera ze stołu jajecznicę.
Jajka, podobnie jak inne produkty rolne, są towarem sezonowym - raz sprzedają się lepiej, kiedy indzie gorzej. Interes najlepiej kręci się pod koniec roku. Tak jest, choinkowa wydmuszka zdecydowanie wygrywa z pisanką, a hodowcy kur niosek z pewnością należą do obozu zwolenników teorii o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy. W grudniu sprzedaż idzie zdecydowanie w górę, bo klienci robią zakupy na kilka świątecznych dni i jeszcze na sylwestra. Wielkanoc to raptem Wielka Niedziela i Lany Poniedziałek.
Dodatkowy kłopot z nią polega na tym, że ceny jajek w skupie lecą wtedy na łeb. Sieci handlowe wymuszają od hodowców specjalne promocje świąteczne po to, żeby na pierwszych stronach gazetek reklamowych i billboardach mogły się pochwalić, że "u nas kopa jaj kosztuje 10 zł?.
Inna sprawa to ich jakość. Niestety, gust pod tym względem mamy niewybredny i kupujemy wszystko co jest tanie. A tanie są np. jaja klasyfikowane jako przemysłowe, których żaden szanujący się sprzedawca w Holandii, czy Hiszpanii na półkę sklepową by nie wystawił. To, czego nie sprzeda u siebie - wysyła do Polski. Sytuacja taka miała miejsce pod koniec 2004 r., kiedy zostaliśmy zasypani tanimi jajami z Hiszpanii, Niemiec, Grecji a nawet Finlandii. Jak twierdzą krajowi hodowcy, jajka sprowadzano jako przemysłowe, na miejscu pakowano i rozsyłano do sklepów.
Tak czy owak, zagraniczne kurniki solidnie rozchwiały rynek. Sprzyjały im różnice w cenach. Polskie jajka były droższe od importowanych, bo polskie kury pasły się na polskiej drogiej paszy. Udział karmy w cenie jajka to aż 58 proc. Doszło do tego, że krajowym producentom bardziej opłacało się importować jajka niż hodować kury. Wszystko to działo się w okresie największej koniunktury, kiedy hodowcy zarabiają pieniądze na resztę roku. Nie tym razem. Przywalone importem kurniki ograniczyły hodowlę. Ocenia się, że w tym roku polskie kury zniosą o 1 mld jaj mniej niż przed rokiem, czyli ok. 8,5 mld sztuk.
Szansa na powetowanie strat pojawi się dopiero we wrześniu. Wiosna, poza okresem komunijnym, kiedy koniunktura na chwilę się rozgrzewa, to dla hodowców okres posuchy. Nie lepiej jest latem. W wakacje lepiej mają się tylko kurniki położone na południu Polski, lub nad morzem, czyli tam, gdzie spędzają czas wczasowicze. Sytuacja wraca do normy dopiero pod koniec sierpnia, gdy szkolne stołówki składają zamówienia u drobiarzy.