Zielona Wyspa jednak nie jest taką egoistką...

Dopełnienie tytułu brzmi: ...jak ją osądzano.

Dopełnienie tytułu brzmi: ...jak ją osądzano.

Na przykład premier Leszek Miller zarzucał wręcz cynizm tym, którzy sami skorzystali z unijnych funduszy pomocowych, a teraz nie chcą się podzielić z krajami na dorobku. Na szczęście już w sobotę wieczorem, po sygnalnych wynikach referendum (a swoją drogą - odłożenie praktycznie o cały dzień podania wyniku, na który czeka cały kontynent, to jeszcze jeden dowód oryginalności Irlandczyków!), wielki kamień spadł z serca Unii Europejskiej. Potem lawina tych kamieni potoczyła się z Brukseli we wszystkie strony, także nad Wisłę.

Licząc na rozsądek społeczeństwa irlandzkiego w sprawie Traktatu Nicejskiego, przesadnie skupiliśmy się na jego obawach dotyczących wątku ekonomicznego. A przecież Irlandczycy tak naprawdę największe opory mają przed odchodzeniem od wojskowej neutralności, która od samego początku jest opoką ich ciężko wywalczonej niepodległości. W czasie wojny tylko przyglądali się zmaganiom flot na Atlantyku, a po wojnie Zielona Wyspa demonstracyjnie odmówiła wstąpienia do NATO, nawet na warunkach islandzkich (bez struktur wojskowych). W roku 1973 odważyła się wejść jedynie do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Dwie dekady przynależności okazały się tak owocne, że Irlandczycy jakoś zaakceptowali dokonaną w Maastricht przemianę EWG w UE (od 1 listopada 1993 r.). Jednak dzisiaj trójlistna koniczynka św. Patryka więdnie na samą myśl o tym, że Unia przymierza się do stworzenia własnej siły zbrojnej. Eksperymentalny eurokorpus tak się eurokratom udał, że stworzyli plany niezależnej od NATO euroarmii.

Reklama

Irlandzka nauczka zdecydowanie wzmocni kurs UE na odchodzenie od jednomyślności, która nie wytrzymuje prozy politycznego życia już przy 15 państwach członkowskich, a co dopiero przy 25 czy 27. Można sobie wyobrazić np. zablokowanie jakichś ważnych ustaleń przez... 390-tysięczną Maltę. Traktat Nicejski jest zaledwie pierwszym krokiem poczynionym w dobrym kierunku. Znosi prawo weta pojedynczego państwa w odniesieniu do 30 spraw, ale nie ma wśród nich naprawdę ważnych merytorycznie dla społeczeństw UE, a jedynie proceduralne.

Aż do sobotniego wieczoru zdumiewała bezradność polityków i prawników na wypadek powtórnej odmowy społeczeństwa irlandzkiego ratyfikowania Nicei. Sam Romano Prodi, przewodniczący Komisji Europejskiej, oceniał taki wariant jako kataklizm. Niektórzy komisarze przebąkiwali coś o jakimś planie B, którego nikt na oczy nie widział - i na szczęście już nie musi oglądać. Ciekawe natomiast, jak teraz rozwiązany zostanie prawny dualizm samego Traktatu Nicejskiego.

W odniesieniu do mającego uprawnienia głównie opiniodawcze Parlamentu Europejskiego wchodzi on w życie 1 stycznia 2004 r. - aby w czerwcu nowi członkowie UE też mogli już wybrać deputowanych (patrz diagram powyżej) na kadencję 2004-09. Natomiast w odniesieniu do prawdziwej władzy, czyli Rady Unii Europejskiej (dawniej Rady Ministrów UE) traktat wchodzi 1 stycznia 2005 r. I dopiero wtedy Polska otrzyma swój pakiet 27 głosów ważonych, tyle samo co Hiszpania. Do 31 grudnia 2004 r. obowiązuje stary parytet głosów Piętnastki, w którym nowe państwa członkowskie po prostu... nie istnieją. A zatem - nawet jeśli terminowo wybierzemy swoich 50 europosłów, to i tak przez drugie półrocze 2004 będziemy unitą drugiej kategorii.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: wyspa | zielona wyspa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »