Zmiany muszą być rewolucyjne
Nie ma już chyba wątpliwości, że to bezrobocie - a nie niski poziom abstrakcyjnych, zgeneralizowanych wskaźników rozwojowych - jest w tej chwili polskim problemem nr 1. Wskaźniki też są ważne, ale w 2002 r. muszą ustąpić pierwszeństwa walce z kurczeniem się rynku pracy.
Można tymczasem obawiać się, że zapowiadany przez samego premiera program gospodarczy rządu (nieoficjalnie wiadomo, że jego pierwszą wersją rząd zajmie się w najbliższy wtorek) ujmie sprawę tak, jak to już bywało w przeszłości. Z jednej strony będzie tam dawka deklaracji i zaklęć typu, "musimy", "należy", "powinno się". Z drugiej zaś padną liczne, bardzo szczegółowe, pomysły zmian w przepisach, z których każda zacznie odtąd żyć własnym życiem, zostanie oprotestowana przez kogoś mającego w tym interes, po czym na długo ugrzęźnie w nie kończących się konsultacjach i dyskusjach.
I tu właśnie jest pies pogrzebany. Albowiem państwo nie powinno zajmować się tworzeniem miejsc pracy ani nawet ogólnikowo rozumianym "tworzeniem warunków". Państwo powinno spojrzeć na sprawę zupełnie inaczej. Mniej więcej tak:
Problem wcale nie polega na pracy, ale na pieniądzach dla ludzi, na życie po prostu. To znaczy ludziom zależy nie na chodzeniu do pracy, ale na zarobku. Tymczasem w gospodarce zachodzi sprzeczność. Dla państwa jako całości korzystne jest mnożenie miejsc pracy, a jednocześnie dla każdego przedsiębiorstwa z osobna nie mniej korzystne jest ograniczanie liczby miejsc pracy, zwiększanie wydajności i efektywności. Rozerwanie tego błędnego koła jest właśnie rolą państwa.
Istnieje jeszcze jedna sprzeczność, którą unaocznia następujący przykład. Otóż kilka dni temu szef OPZZ publicznie powiedział coś takiego: "Nigdy nie zgodzimy się na takie zmiany w prawie pracy, jakie proponuje biznes. Jeżeli ktoś codziennie w tym samym czasie i miejscu wykonuje pod kierownictwem przełożonego swoją pracę, to ma on być zatrudniony na etacie, a nie na jakichś tam umowach zlecenia". Jest to wywód logiczny, pozostaje tylko zapytać, czy osoba z małego miasta pozbawiona od trzech lat jakiegokolwiek zatrudnienia - czytaj: pieniędzy - nie przyjęłaby takiej umowy zlecenia z wdzięcznością. Jak widać, w jednej sprawie prawdy są co najmniej dwie.
Obecnego prawa pracy nie należy więc reformować. Należy je odłożyć na półkę i napisać nowe, w którym "pracą" będzie każda robota wykonywana za pieniądze, zaś tradycyjnie pojmowany etat, z należną ochroną i wszystkimi świadczeniami, będzie tylko jedną z form zatrudnienia. Nie chodzi bowiem o statystyczne miejsca pracy, ale o to, by kilka milionów ludzi miało wreszcie możliwość zarobienia na życie.