Nazwa Morele jako manifest

Każdy ma swoje cele i marzenia, ale nie każdy potrafi je zrealizować. Zwłaszcza gdy wymagają one konsekwencji w działaniu i wielu wyrzeczeń. O tym jak studenci stworzyli popularny sklep internetowy - mówi Interii Radosław Stasiak, wiceprezes morele.net.

Swoją działalność rozpoczęliście w krakowskim akademiku. Kiedy to było i czym się wtedy zajmowaliście?

- Odkąd dostałem swój pierwszy komputer, a było to w czwartej klasie podstawówki, polubiłem programowanie. Do tego zawsze było dla mnie oczywiste, że nie będę nigdy u nikogo pracował, że na pewno zostanę przedsiębiorcą. Swoją firmę, która specjalizowała się w składaniu komputerów założyłem jeszcze będąc na studiach w 2000 roku. Mieszkałem w wtedy w jednym pokoju w akademiku z Michałem Pawlikiem, (teraz prezes Morele.net) z którym znamy się od szkoły średniej. Razem mocno walczyliśmy, aby w naszym akademiku uruchomić internet, co nie było w tamtych czasach takie oczywiste. Michał znał się na sieciach komputerowych i miał niesamowite zdolności organizacyjne. Ja natomiast specjalizowałem się w sprzęcie i miałem dostęp do różnych hurtowni z podzespołami. Połączyliśmy swoje siły i w 2001 roku zbudowaliśmy sieć internetową w naszym akademiku. Rok później założyliśmy spółkę Morele.net sp. z.o.o. i do 2004 mocno działaliśmy w obszarze sieci. Obsługując pięć akademików w Krakowie, we dwójkę dostarczaliśmy internet ponad 1000 studentom. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że musimy mieć swoją siedzibę, aby wydawać studentom sprzęt i podpisywać z nimi umowy. Jednak nie chcieliśmy otwierać tylko biura, w którym załatwialibyśmy formalności. Dlatego w naszej siedzibie uruchomiliśmy również sklep komputerowy. Wiem, że to wszystko może wskazywać, że już na samym początku osiągnęliśmy duży sukces finansowy, ale nie do końca tak było. Wtedy żyliśmy trochę powietrzem, prawie nic nie zarabialiśmy, ale byliśmy bardzo zdeterminowani i przekonani, że uda nam zbudować coś wielkiego.

Reklama

Co było później?

- Wspólnie z Michałem ustaliliśmy, że w 2006 roku przestaniemy komercyjnie dostarczać internet do akademików, a stworzoną przez nas sieć przekażemy uczelni. Wcześniej dużo myśleliśmy o tym, co będzie dalej z naszą spółką. Rozważaliśmy rozwój działalności w kierunku sklepu internetowego lub tworzenia sieci internetowych, ale już na większą skalę. Ostatecznie pierwszy pomysł przeważył. Dostarczając studentom Internet chcieliśmy korzystać z oprogramowania do zarządzania użytkownikami sieci. Wtedy jeszcze nie miałem doświadczenia w tworzeniu aplikacji webowych, ale mimo to, na bazie moich ówczesnych umiejętności programistycznych udało mi się samodzielnie stworzyć od podstaw system, którego potrzebowaliśmy. Tworzenie tego typu narzędzi wtedy jeszcze nie było tak popularne jak dzisiaj. Bardzo mi się to spodobało, dlatego też postanowiłem pogłębiać wiedzę w tym kierunku. Pamiętam, że z wielkim zainteresowaniem przestudiowałem książkę, z której dowiedziałem się jak zbudować sklep internetowy, po czym stwierdziłem, że to nie takie trudne (śmiech). Co ciekawe, rzeczywiście takie było, bo od 2004 roku sprzedajemy w internecie pod szyldem morele.net.

Skąd w ogóle pomysł na nazwę Morele?

- Nazwa Morele to był mój przekorny manifest wobec nazw, które wówczas w naszej branży dominowały - zwykle bezpośrednio nawiązywały do obszarów działalności danej firmy lub były po prostu inicjałami, co nie do końca mi się podobało. Brakowało w nich romantyzmu. Ja robiłem coś innowacyjnego, chciałem też pokazać kreatywność i świeżość. Dlatego swoją firmę, trochę na przekór nazwałem Morele, do której później Michał dodał ‘.net’, aby podkreślić że działalność ‘w sieci’ była naszym wspólnym początkiem.

Kiedy zauważyliście, że zaczynacie osiągać sukcesy? Czym się one charakteryzowały?

- Razem z Michałem stworzyliśmy coś innowacyjnego, coś czego do tej pory nie było na polskim rynku. Chodzi o system, w którym jeden produkt można było kupić od wielu dostawców. Zazwyczaj systemy, które funkcjonowały w tamtym okresie, pozwalały na połączenie jednego dostawcy z jednym produktem. Przykładowo osoba sprzedająca procesor danej marki w systemie zaznaczała u jakiego dostawcy go kupi. Jednak jeśli np. następnego dnia inny dostawca miał ten sam produkt w niższej cenie, to sprzedawca tego nie zauważał, bo na stałe miał podłączonego tylko jednego dostawcę. My takich dostawców, którzy byli przypisani do jednego produktu mieliśmy kilku, a czasem nawet kilkunastu. Co więcej, mogliśmy monitorować ich ceny online, co pozwalało nam sprzedawać produkty dużo taniej niż konkurencja. Wtedy na popularności zyskiwały porównywarki cenowe. Nasze oferty były w nich bardzo wysoko, bo po prostu mieliśmy korzystne ceny.

Czy zawsze wszystko szło zgodnie z planem?

- Z tego co pamiętam, to nie mieliśmy większych tąpnięć. Oczywiście zdarzały się jakieś mniejsze. Zwłaszcza na samym początku naszej działalności, gdy wszystkiego zaczynaliśmy się uczyć. Najbardziej utkwiły mi jednak w pamięci lata 2007-2009, wtedy mieliśmy do czynienia ze światowym kryzysem, który trochę nas blokował i zmuszeni byliśmy zwolnić tempo rozwoju naszej firmy.

Niedawno przeszliście rebranding. Czy zmianie wizerunku towarzyszyły również zmiany w polityce firmy?

- Tak, ze sklepu specjalistycznego, który do tej pory był kojarzony wyłącznie ze sprzedażą elektroniki użytkowej, przekształcamy się w multiwertykalną platformę, na której oferta produktowa znacznie wychodzi poza te obszary.

Macie 20 lat doświadczenia w sprzedaży elektroniki, skąd więc pomysł na poszerzenie swojej działalności?

- Zauważyliśmy duży potencjał w prowadzeniu marketplace, w którym klienci mogą dokonywać zakupów w różnych kategoriach. Naszą działalność opieramy na modelu hybrydowym, który łączy ze sobą tradycyjny sklep internetowy z marketplacem, na którym znajdziemy oferty produktowe od różnych sprzedawców.

Co jest miarą sukcesów przy rozwoju platformy marketplace?

- Powiedziałbym, że historycznie dla sukcesu w tym modelu kluczowa jest ilość ofert. Jednak my oprócz szerokiej gamy wysokiej jakości produktów chcemy dostarczać Klientom znacznie więcej. Zależy nam przede wszystkim, aby ułatwić im znalezienie odpowiedzi na pytanie “co kupić?". Mamy świadomość, że nasze podejście różni się od podejścia innych firm, ale być może właśnie dzięki niemu w przyszłości uda nam się zdobyć przewagę na rynku.

No właśnie, jakie plany macie na przyszłość?

- Chcemy być największym, najważniejszym e-commercem w Polsce. Zdajemy sobie sprawę, że to bardzo ambitny cel ale mamy potencjał, aby ten cel zrealizować w przeciągu najbliższych pięciu lat.

Jak to osiągniecie?

- Już mamy przewagę nad konkurencją prowadząc platformę sprzedażową w modelu hybrydowym, co pozwala nam m.in. dostarczać klientom szeroką gamę produktów w różnych kategoriach i konkurencyjnych cenach. Chcąc osiągnąć wyznaczone cele, nie możemy pozwolić sobie na zmianę dynamiki rozwoju. Dlatego po pierwsze - podpisujemy więcej kontraktów ze sprzedawcami, aby udoskonalać swoją ofertę produktową. Po drugie - inwestujemy w nasze marki własne, a samo ich posiadanie daje nam kolejną przewagę nad konkurencją. Dodatkowo wdrożyliśmy narzędzia, które czynią zakupy w internecie prostymi i przyjemnymi. Oczywiście w planach mamy więcej takich rozwiązań. Mamy również swój marketplace, dlatego troszczymy się również o sprzedawców, z którymi już współpracujemy oraz o tych, którzy dopiero do nas dołączają. Ci pierwsi mogą wykorzystać nasze doświadczenie w e-commerce do podnoszenia swoich efektów sprzedażowych. Natomiast drugim znacznie ułatwiamy proces integracji, aby przyłączenie do nas było intuicyjne i nie zajmowało dużo czasu.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: handel Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »