Największy w historii wzrost płacy minimalnej to problem dla "budżetówki". Jesienią możliwe protesty
Największy w historii wzrost płacy minimalnej powinien być dobrą wiadomością dla pracowników tzw. budżetówki, tym bardziej że część z nich zarabia nawet mniej. W istocie tylko pogłębi ich frustrację - związkowcy nie wykluczają protestów jesienią.
- Od 2015 r. płaca minimalna wzrosła o ponad 100 proc., średnie wynagrodzenie w gospodarce - o połowę
- Wielu pracowników "budżetówki" już dziś zarabia mniej niż płaca minimalna
- Ich pensje uzupełniane są z oszczędności w danej instytucji
- Płace w "budżetówce" nie motywują do podnoszenia kwalifikacji czy awansu
- Początkujący nauczyciel w 2007 r. zarabiał o 54 proc. więcej od płacy minimalnej - dziś więcej o... 6 proc.
Za nami już jeden mocny wzrost płacy minimalnej, a niedługo - trzy kolejne. 1.01.2023 r. płaca minimalna wzrosła z 3010 zł do 3490 zł brutto, a od 1.07.2023 r. wyniesie 3600 zł. Oznacza to wzrost w porównaniu z ub.r. o 19,6 proc. Na przyszły rok zapowiadane są dwie kolejne podwyżki - najpierw do 4242 zł brutto (od 1.01), a potem do 4300 zł (od 1.07). Łącznie 2024 rok przyniesie więc wzrost płacy minimalnej o kolejne 23,2 proc. wobec stycznia 2023 roku, a w sumie oznacza to wzrost o ponad 40 proc. od stycznia 2021 roku. To o wiele więcej niż wzrost płac pracowników sfery budżetowej.
Jak pisaliśmy już w Interii: przy płacy minimalnej na poziomie 3010,00 zł. w 2022 r. pracownik otrzymywał na konto 2363,56 zł., a po jej wzroście od stycznia 2023 r. do 3490,00 zł. brutto, pracownik dostawał do kieszeni 2709,48 zł. Z 3600,00 zł. brutto od lipca tego roku pracownik otrzyma na rękę 2783,86 zł., a skoro od stycznia 2024 r. płaca minimalna wzrośnie do 4242,00 zł. brutto, to pracownik otrzyma przelew na 3221,98 zł. Wreszcie po kolejnej podwyżce od lipca 2024 r., gdy minimalne wynagrodzenie wzrośnie do 4300,00 zł. brutto, będzie to 3261,53 zł rękę.
Pracownicy budżetówki przyjmują te wyliczenia z poczuciem goryczy. Płace większości z nich były przez lata zamrożone, a dziś - przy wysokiej inflacji - realnie drastycznie spadają. Efektem jest odpływ najlepszych kadr z administracji, oświaty czy sądownictwa i brak nowych chętnych. Na wielu stanowiskach płace są dziś... mniejsze od minimalnej i muszą być uzupełniane do jej wysokości dodatkami motywacyjnymi, nagrodami i premiami, często z oszczędności generowanych w danej instytucji np. z tytułu nieobecności pracowników z tytułu choroby. Po podwyżce płacy minimalnej będzie to jeszcze trudniejsze.
- Nie może być tak, że płaca początkującego nauczyciela jest mniejsza od płacy minimalnej i przez 4 lata musi on dostawać dodatek wyrównawczy. A słabe wynagrodzenia bezpośrednio przekładają się na braki kadrowe w szkołach i frustrację nauczycieli, a wszystko razem na jakość kształcenia - podkreśla w rozmowie z Interia Biznes rzeczniczka ZNP Magdalena Kaszulanis.
W 2007 r. zarobki nauczyciela kontraktowego (dziś nazywa się go "początkującym") były o 54 proc. wyższe od płacy minimalnej - dziś tylko o 6 proc. Nauczyciel mianowany zarabiał o 95 proc. więcej - dziś różnica skurczyła się do 11 proc. Wreszcie nauczyciel dyplomowany - w 200 r. zarabiał o 135 proc. więcej od płacy minimalnej, dziś też więcej, ale już tylko o... 30 proc. (dane za ciekaweliczby.pl). We wszystkich przypadkach mówimy o absolwentach studiów wyższych z dyplomem magisterskim i przygotowaniem pedagogicznym.
W ubiegłym roku ponad połowa konkursów na stanowiska w służbie cywilnej została unieważniona - w wielu przypadkach nie zgłosił się bowiem ani jeden kandydat.
Pracownicy "budżetówki" od lat domagają się wprowadzenia jasnych zasad wynagrodzeń. Wielu z nich ma wyższe wykształcenie i długi staż, a często ledwo wiążą koniec z końcem - kto może odchodzi więc do biznesu. W ostatecznym rachunku cierpią na tym zwykli obywatele - gdy spotykają się np. w urzędzie z gorszą obsługą z powodu choćby braków kadrowych, nie kryją swojego niezadowolenia i kierują pretensje do pracowników, którzy sami są sfrustrowani.
- Sam fakt, że wykształcony urzędnik czy nauczyciel zarabia na poziomie płacy minimalnej jest dla niego po prostu obraźliwy. Te osoby nie mają żadnej szansy żeby utrzymać siebie i swoje rodziny, nie ma mowy żeby wzięły kredyt na mieszkanie. Kiedy więc słyszą jak politycy mówią o działaniach "prorodzinnych", to ich odpowiedzią może być tylko gorzki śmiech. We wrześniu "budżetówka" może wyjść na ulice - mówi Interii Biznes Elżbieta Aleksandrowicz, przewodnicząca branży "Usługi Publiczne" w OPZZ.
Niewielka różnica jaka dzieli zarobki w "budżetówce", a płacę minimalną na pewno nie motywuje pracowników. Więcej - nawet podnoszenie kompetencji i awans nie oznaczają większego wynagrodzenia.
- W sądownictwie na wszystkich stanowiskach wspomagających zaczyna się od płacy minimalnej. Np. na stanowisko protokolanta przyjmuje się po 6 miesiącach stażu, po 3 latach można awansować na stanowisko starszego protokolanta, a po kolejnych 5 - na sekretarza, który zarabia tyle, co... świeżo zatrudniony protokolant. W 2007 r. minister Ziobro nakazał urzędnikom sądowym uzupełnienie wykształcenia do poziomu minimum licencjatu, dostali na to 10 lat. Wielu z nich to zrobiło, ale w ślad za tym nie poszły żadne pieniądze - dziś zarabiają często mniej niż ci, którzy na uzupełnienie wykształcenia nie znaleźli czasu - dodaje Elżbieta Aleksandrowicz.
Zdarza się nawet tak, że wynagrodzenie pracownika wcale nie jest wyrównywane do poziomu płacy minimalnej.
- W sądach zatrudnia się osoby na tzw. zastępstwach, które czasem trwają nawet kilka lat - bywa że oficjalnie dostają mniej niż płaca minimalna. Dopiero w tym kontekście trzeba widzieć szumne zapowiedzi rządu - podsumowuje Elżbieta Aleksandrowicz.
Wojciech Szeląg