Tak zacofanych drenuje się z bogactwa

Mechanizm jest prawie zawsze podobny. W jakimś zakątku świata odkrywa się bogactwo naturalne. Jeśli znajdują je miejscowi specjaliści, a jest to kraj rozwinięty i wolny, wtedy głównie lokalni przedsiębiorcy, być może w spółce z państwem czy zagranicznymi inwestorami organizują wydobycie, eksploatację i sprzedaż danego minerału. A jeśli jest to kraj słabo rozwinięty czy wręcz cywilizacyjnie zacofany, to jest kilka opcji, które opisuje choćby Patrice Franko na podstawie Ameryki Łacińskiej.

Różne koncepcje wydobycia

Przypadek pierwszy - złoża nie są eksploatowane, bowiem nie ma do nich dostępu - z przyczyn geograficznych, politycznych czy gospodarczych; miejscowi albo tego nie chcą, albo stawiają tak ekstrawaganckie warunki kandydatom do eksploatacji, że po prostu nie opłaca się wchodzić z nimi w interesy. W drugim przypadku złoża kontroluje miejscowa dyktatura, która albo samodzielnie, albo za pomocą kapitału zagranicznego doprowadza do otwarcia złóż, ale ściśle kontroluje ich wydobycie, przetwórstwo i sprzedaż. Zwykle chodzi o to, aby za pomocą zdobywanych tak funduszy reżim miejscowy utrzymał się u władzy.

Trzecia opcja to przyzwolenie - wydane albo przez skorumpowany rząd demokratyczny albo przez skorumpowaną dyktaturę - firmom zagranicznym na pełną eksploatację i sprzedaż złóż. Obławia się na tym miejscowa, skorumpowana elita, która dostaje odpowiednie łapówki (w tym posadki w tubylczej filii firmy zagranicznej). Korzystają też na tym, w znacznie mniejszym stopniu i tylko warunkowo, robotnicy, którzy otrzymują pracę przy eksploatacji złóż. Zysk dla państwa jest znikomy, dla społeczeństwa prawie żaden. A dla ludzi mieszkających wokół przedsiębiorstwa wydobywczego może to oznaczać wręcz katastrofę.

Kombinacja tych trzech opcji miała miejsce w Ekwadorze. W roku 1878 oficjalnie rozpoczęto tam wydobywanie ropy. W 1937 r. rząd zaprosił firmę Shell, która podjęła poszukiwania w amazońskim regionie Oriente. Następnie firma Texaco przez wiele lat eksploatowała pola roponośne. Opisują tę historię z wrogiego kapitalistom punktu widzenia James Petras, Henry Veltmeyer, Leon Zamosc a szczególnie Suzana Sawyer.

Ekwador poszedł własną drogą

Junta wojskowa podpisała umowę z Texaco w 1964 r. Ropę odkryto trzy lata później. Zgodnie z umową zasoby mineralne pozostawały własnością Ekwadoru, a równorzędnym partnerem Texaco była państwowa firma Petroecuador. W 1978 r. państwo stało się większościowym udziałowcem. W międzyczasie szyby wiertnicze pojawiły się w wielu miejscach w basenie amazońskim.

Odbywało się to w ramach wielkiego planu kolonizacyjnego ekwadorskiego rządu, który zachęcał do rąbania dżungli, osadnictwa i komercjalizacji obszarów dziewiczych. Zbiegło się to też z konfliktem o ziemię. Państwo przeprowadzało bowiem w tych okolicach tzw. reformę rolną. Stronami konfliktu byli miejscowi Indianie, którzy znajdowali się na dole drabiny ekonomiczno-społecznej, i wielcy latyfundyści, popierani przez rząd. A teraz na ringu pojawili się też zagraniczni inwestorzy i przedsiębiorcy naftowi. Większość złóż ropy znajdowała się na ziemiach zwyczajowo uznawanych za plemienne. Zaczęła się więc fala nacjonalizacji. Podpisywano też umowy na długoterminową dzierżawę - zwykle na niesprawiedliwych warunkach dla Indian.

Rząd ogłosił, że takie poświęcenie jest konieczne dla dobra ogólnego, i że pieniądze uzyskane ze sprzedaży ropy zostaną przeznaczone na modernizację kraju. I rzeczywiście, zapowiadało się pomyślnie - rozwijał się przemysł, inwestycje infrastrukturalne. W latach osiemdziesiątych jednak nastąpiła zapaść rynku ropy, dramatyczny spadek jej cen, co doprowadziło do poważnego kryzysu gospodarczego. W Ekwadorze odczuli go przede wszystkim najsłabsi - Indianie.

Na to wszystko nałożyła się katastrofa ekologiczna. Okazało się, że firmy energetyczne składowały odpady z eksploatacji złóż ropy w dżungli. Ponoć chodziło o 18 miliardów baryłek odpadów wylewanych rutynowo w kiepsko zabezpieczone doły. Doliczono się 600 takich "bagienek" na terenie basenu amazońskiego. Wyrzucano tam też zużyte części maszyn i inne odpady przemysłowe. Doprowadziło to do dewastacji środowiska naturalnego. Oprócz tego miejscowa ludność zaczęła się skarżyć na rozmaite choroby, a w tym raka, spowodowane ich zdaniem zanieczyszczeniem środowiska.

Kto za to wszystko zapłaci?

W 1992 r. Texaco zwinęło działalność w Ekwadorze, państwo przejęło pola roponośne na własność. Rok później prawnicy reprezentujący 30 000 Indian podali Texaco do sądu. Po pewnym czasie proces "odziedziczył" Chevron, który w 2001 r. wykupił Texaco. W lutym 2011 r. sąd zasądził wielomiliardowe odszkodowanie (8,6 mld dolarów). Niektórzy eksperci twierdzą, że należy się więcej, bowiem koszty oczyszczenia basenu amazońskiego to 28 miliardów dolarów.

Chevron broni się, że amerykańska firma wypełniła wszystkie warunki dotyczące ochrony środowiska, sprzątając dokładnie po sobie kosztem wielkich nakładów finansowych. Chevron przypomina też, że według kontraktu wszystkimi innymi aspektami eksploatacji, a w tym dodatkowym czyszczeniem i zabezpieczeniem praw Indian miał zająć się Petroecuador. Wyrok jeszcze nie jest prawomocny, a prawnicy firmy uważają go za przykład gangsterskiego wymuszania.

Jakie z tego wszystkiego płyną wnioski? Po pierwsze firmy zagraniczne zawsze chcą zarobić. Jak elita miejscowa im pozwoli, to zarabiają najmniejszym nakładem. Po drugie elita kompradorska służy sobie, a nie swojemu narodowi. Ma tendencję do zaniedbywania dobra ogółu, a w tym środowiska naturalnego, tak długo, jak ma z tego zysk.

Po trzecie miejscowa elita populistyczna wyzyskuje firmy zagraniczne, zapraszając je, pozwalając na początkową eksploatację złóż, a potem wypędzając z kraju. Pozostaje infrastruktura i technologia oraz inne inwestycje. Ten cykl tworzy atmosferę tymczasowości wśród zagranicznych inwestorów zachęcający do jak najszybszego bogacenia się. Tylko państwo prawa eliminuje takie patologie.

Możemy założyć, że Texaco zrzuciło obowiązek składowania odpadów i sprzątania dżungli na swych kompradorsko-populistycznych wspólników z Petroecuador. A ci zrobili tak, jak nagminnie robi się w Trzecim Świecie: zniszczyli środowisko naturalne. Wszystkim było wygodnie, a zapłacić miały za to przyszłe pokolenia.

A teraz będą płacić klienci firmy Chevron głównie w rozwiniętym świecie, przede wszystkim w USA. Bo to na nich firma sceduje rachunek za odszkodowanie, o ile ostatecznie przegra proces. Wliczy to sobie w koszty podwyższając ceny. A populiści z Ekwadoru na pola roponośne Oriente wpuścili już Chińczyków.

Marek Jan Chodakiewicz

Tygodnik Solidarność
Dowiedz się więcej na temat: Chevron | środowisko | Ekwador | bogactwo | bogactwa | ekologia | ropa naftowa | dżungla
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »