Michalkiewicz: Podgryzamy ekspertów

Fortuna kołem się toczy i pysznych poniża - mawiał sentencjonalnie Jan Skrzetuski. O trafności tego spostrzeżenia przekonałem się na własnej skórze. Dopuściłem sobie do głowy, że udało mi się wpaść na trop nowej teorii wartości, podczas gdy padłem ofiarą groteskowego nieporozumienia. Chodzi oczywiście o gazową wojnę między Rosją i Ukrainą.

W myśl zgodnej opinii bodaj wszystkich ekspertów i komentatorów, zdecydowanie wygrała ją Ukraina. Okazało się jednak, że jest odwrotnie; Ukraina została nikczemnie zdradzona, o czym poinformowała nas sama Julia Tymoszenko. Chyba miała rację, bo zaledwie dwa dni po ogłoszeniu jej rewelacji, rząd premiera Jechanurowa z trzaskiem upadł, a rządy rzadko kiedy upadają po błyskotliwie wygranej wojnie, niechby tylko gazowej.

Przyznam szczerze, że na początku i mnie się wydawało, iż Ukraina zrobiła zły interes, bo jużci - 95 dolarów to prawie dwa razy tyle, co 50. Skoro jednak i eksperci i komentatorzy zgodnie mówili co innego, to czy prostemu felietoniście wypada się z nimi spierać? Jasne, ze nie wypada, toteż już się nie spierałem, gromiąc jedynie matematyków za ich zatwardziałe upieranie się, że dwa plus dwa zawsze równa się cztery. Tymczasem, ku mojemu zawstydzeniu, to oni mieli jednak rację, a nie ja, a zwłaszcza eksperci i komentatorzy. "Stąd nauka jest dla żuka", aby nie przejmować się specjalnie opiniami ekspertów i komentatorów, zwłaszcza gdy są podejrzanie zgodne. Ta zgodność bowiem równie dobrze może wypływać z niezachwianego przekonania, jak i dyrektyw wiadomej centrali, która ekspertów i komentatorów wystruguje z bananów, a następnie im płaci.

Reklama

Spieszymy się powoli

Bo też na tym świecie pełnym złości co i rusz zdarzają się niewytłumaczalne na pierwszy rzut oka paradoksy. Na przykład w ciągu ostatnich stu lat niebywale rozwinęły się środki komunikacji. Dzisiaj już pociąg uchodzi za przestarzały środek lokomocji, podczas gdy jeszcze w czasach Bolesława Prusa był chlubą techniki. Z lektury "Lalki" pamiętamy z pewnością, jak funkcjonariusz kolejowy doręcza Wokulskiemu na stacji telegram nadany do pociągu, a Prus wspomina o tym, jako o rzeczy zwyczajnej. Podobnie Izabela Łęcka wcale nie dziwi się, gdy Wokulski chce wracać do Warszawy na lokomotywie. Widocznie w wieku XIX, kiedy jeszcze na uniwersytetach nie poinstalowano wydziałów zarządzania, wiele rzeczy dzisiaj niemożliwych, traktowano jako zwyczajne.

Ma to oczywiście swoje konsekwencje. Oto 21 grudnia wysłałem do przyjaciół we Francji paczki z drobnymi upominkami. Dotarły do nich dopiero 6 stycznia, a więc po 15 dniach. Tyle mniej więcej trwałaby podróż dyliżansem, bo przecież pociąg, nawet parowy, pokonałby ten dystans w ciągu doby. Zresztą, co tu mówić o XIX wieku, kiedy w czasach Czyngis-Chana przesyłka, co prawda listowa, docierała z Europy do Karakorum w ciągu tygodnia? Tymczasem w wieku XXI, kiedy techniki komunikacyjne wprost zapierają dech w piersiach, 2,5 kilogramowa paczka z Warszawy wędruje do Francji ponad dwa tygodnie! Swoimi kanałami, bo przecież coś tam muszę wiedzieć, dowiedziałem się, iż ta powolność może być działaniem celowym. Poczta w Unii Europejskiej chce nas w ten sposób wytresować do posługiwania się przesyłkami "priorytetowymi", które oczywiście są droższe od zwyczajnych, chociaż i ta zwykła nie jest tania: za 2,5 kg - 75 złotych! Ale przecież gdybyśmy wszyscy przeszli na przesyłki "priorytetowe", to straciłyby one wszelki priorytet, podobnie jak w czasach ostatnich podrygów komuny, w sklepach tzw. "komercyjnych" tak samo nie było już mięsa, jak w sklepach niekomercyjnych (he,he!).

Nie o to chodzi, by złowić króliczka...

Melchior Wańkowicz w jednej ze swoich książek przytacza rozmowę z gminnym funkcjonariuszem NSDAP bodaj w Mikołajkach, któremu opowiadał, co o Niemczech mówią Żydzi. Powiadali oni, że Niemcy są jak rozpalona blacha. Na początku nawet strach splunąć, bo syczy. Ale poczekawszy trochę, można usiąść na niej nawet gołym tyłkiem. Przypomniało mi się to gdy słuchałem konferencji prasowej pana ministra Mariusza Kamińskiego o Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Zorientowałem się z niej, ze na początek 500 uczciwych aż do przesady funkcjonariuszy tego Biura zgodnie podzieli między siebie 70 mln zł rocznie, bo taki ta instytucja ma mieć budżet na bieżący rok, no a potem ofiarnie zacznie wszystkich nas podglądać, podsłuchiwać, kontrolować i prowokować - wszystko gwoli zwalczenia tej korupcji, która trapi nasze państwo, niczym plagi egipskie. Najwyraźniej pan min. Kamiński lubi walczyć z korupcją akurat w ten sposób. Inny sposób nie wymagałby podglądania, podsłuchiwania, kontrolowania czy prowokowania kogokolwiek. Wystarczyłoby ograniczyć uprawnienia władzy publicznej w gospodarce, np. znieść reglamentację.

Wbrew pozorom stwarzanym przez wielu ekspertów o zarządzania jest to możliwe. Bolesław Piasecki mawiał bowiem, że jeśli coś istnieje, to znaczy, ze jest możliwe. Otóż ustawa o działalności gospodarczej z 1988 roku, która dokonała transformacji ustrojowej, likwidowała reglamentację niemal całkowicie; koncesje obowiązywały bodaj w 18 dziedzinach i to takich, jak obrót bronią i amunicją, hurtowy obrót lekami, obrót spirytusem i wódką, agencje detektywistyczne i celne itp. Tymczasem już w dziesięć lat później koncesje, licencje, zezwolenia i pozwolenia obowiązywały w 202 obszarach gospodarki. Jeśli zatem nie likwiduje się, ani nawet nie ogranicza reglamentacji, a z korupcją podejmuje się walkę przy pomocy jeszcze jednego urzędu policyjnego, to mogę tylko pochwalić zapobiegliwość pomysłodawców CBA. Zadbali bowiem już teraz o miejsca pracy dla swoich dzieci i wnuków, które z pewnością będą też uczciwe aż do przesady. Oczywiście na początku będzie syczało, jak diabli, ale potem i na tej blasze będzie można wygrzewać sobie siedzenie.

Wskaźnik patologii

Spotkałem się kiedyś z informacją, że istnieje obiektywny wskaźnik socjalizmu w gospodarce, pozwalający zmierzyć stopień zainfekowania socjalizmem z dokładnością do drugiego miejsca po przecinku. Jest to procent Produktu Krajowego Brutto, jaki przechodzi przez budżet państwa i budżety samorządów lokalnych. Z samej natury tego wskaźnika wynika, ze jakiś procent socjalizmu jest w państwie konieczny; chodzi tylko o to, by nie przekraczał bezpiecznego poziomu. Analogicznie - wiadomo, że w organizmie ludzkim żyją sobie rozmaite mikroby, również i te niebezpieczne. Dopóki nie namnażają się nadmiernie, organizm nie odczuwa żadnych dolegliwości. Kiedy jednak ich liczba przekroczy pewien poziom - objawy od razu staja się odczuwalne.

Wydaje się, ze istnieje też obiektywny wskaźnik patologii w gospodarce w postaci struktury wynagrodzeń. Tak się składa, że u nas najwyższe wynagrodzenia uzyskują bankowcy i prawnicy, a tacy np. inżynierowie czy lekarz, plasują się gdzieś w pobliżu szarego końca, pozostając daleko w tyle za, dajmy na to, sekretarkami urzędników państwowych czy samorządowych. Wielu ekspertów i komentatorów wygłasza zadziwiająco zgodne opinie, że tak właśnie powinno być, a nawet - że inaczej być nie może. Ale po doświadczeniach ukraińskich wiemy już, że nie można zbytnio tym ekspertom ufać.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ekspert | Ukraina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »