Felieton Gwiazdowskiego: Ulga mieszkaniowa trudniejsza od wyboru Prezesa Sądu Najwyższego

Pod zeszłotygodniowym felietonem pojawił się komentarz, jak mógł minister finansów wziąć w obronę podatników przed sądami. To rzeczywiście dziwne. Bo w cywilizowanych krajach jest zazwyczaj na odwrót.

Jako że sądy administracyjne wymierzały niesprawiedliwość, choć - zgodnie z Konstytucją i ustawą o ustroju sądów administracyjnych "sprawują jej wymiar" - minister finansów przygotował nowelizację ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, tak aby od długów spadkowych nie trzeba już było płacić podatku dochodowego przy sprzedaży mieszkania po śmierci spadkodawcy.

Zrobił to źle, bo uwierzył sądom, że taki podatek się wcześniej należał, choć się nie należał, a został na podatników nałożony przy pomocy twórczej wykładni prawa stosowanej przez sądy.

Reklama

Ale z sądową wykładnią prawa już tak jest. Nagle okazało się, że do wyboru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego potrzebna jest uchwała Zgromadzenia Ogólnego Sędziów, choć nigdy dotąd (a Prezesa wybierano już cztery razy) potrzebna nie była, i że wszyscy kandydaci na Prezesa muszą mieć poparcie większości sędziów - choć nigdy dotąd tak nie było. Więc co się dziwić różnym wykładniom prawa podatkowego, które jest jeszcze bardziej skomplikowane niż prawo konstytucyjne.

Dziś słów parę, jak wygląda sądowa wykładnia przepisów o podatku dochodowym przy zamianie mieszkań - czyli o tak zwanej uldze mieszkaniowej. Skąd pomysł, że to "ulga", trudno dociec. Ale skoro emeryci od prezydenta "dostali" trzynastkę, to podatnicy na tej samej zasadzie mogli dostać "ulgę" polegającą na nieopodatkowaniu podatkiem dochodowym braku dochodu.

Najpierw, w 1991 roku, ustawodawca przewidział, że podstawę obliczenia podatku stanowi dochód po odliczeniu między innymi: "wydatków na cele mieszkaniowe podatnika". Potem, w 1996 roku, "cele" zmieniono na "potrzeby", aczkolwiek za realizację tych "potrzeb" uznano miedzy innymi "nadbudowę lub rozbudowę budynku oraz przebudowę strychu na cele mieszkalne". Ale potem, w 2003 roku, znów wrócono do "celów", choć weszła w życie Konstytucja, która w art. 75 stanowi, że "władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli".

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Lublinie argumentował, że "postawienie znaku równości pomiędzy niedookreślonym zwrotem "własnych celów mieszkaniowych" a "własnych potrzeb mieszkaniowych" jest nieuprawnione. Już bowiem na pierwszy rzut oka widać, że "cel" to nie "potrzeba", a "potrzeba" to nie cel.

Ale to pikuś. Raz celem, albo potrzebą, była "nadbudowa i rozbudowa budynku", a innym razem "rozbudowa, nadbudowa, przebudowa, remont lub modernizacja". Bo przecież wiadomo, że "nadbudowa" (piętra) nie jest "rozbudową". Bo rozbudowa to tylko parteru. Nieprawdaż? A jak można było dokonać "modernizacji", nie dokonując "remontu", tego co się modernizuje?

To, czy się dokonuje remontu, czy z modernizacji, może mieć znaczenie dla właściwej kwalifikacji wydatków związanych z renowacją posiadanych środków trwałych przez podatników prowadzących działalność gospodarczą.

Albo mamy do czynienia z uznaniem wydatków za mające charakter remontowy, albo za powodujące ulepszenie środka trwałego poprzez jego modernizację.

Zależnie od przypisania do jednej z tych grup, odmienne są skutki podatkowe potrącania tych wydatków jako kosztów uzyskania przychodów. Ale z punktu widzenia podatników zmieniających cokolwiek w mieszkaniu (nawet nie swoim) dla własnych potrzeb lub celów - nie ma znaczenia - mieszkaniowych, to czy zostanie ta zmiana zakwalifikowana jako rozbudowa, modernizacja, nadbudowa, przebudowa, czy remont nie ma znaczenia.

Ważna też była kolejność! Najpierw trzeba było sprzedać mieszkanie (i wyprowadzić się pod most) albo znaleźć kupca, który zapłaci, ale na przekazanie mieszkania poczeka, a dopiero później kupić nowe. Jak dziadkowie trochę pożyczyli i się kupiło nowe, a potem sprzedało stare i oddało dziadkom - "ulgi" mieszkaniowej nie było.

Jak komuś znudziło się mieszkanie w mieście i chciał kupić domek na wsi (przed upływem magicznych lat pięciu od nabycia mieszkania), to musi kupić dom gotowy! Ogrodzony z garażem i podjazdem. Wtedy jak sprzedał mieszkanie za milion i kupił dom za milion - nie zapłaci podatku.

A jak się kupi domek niewykończony - powiedzmy za 800 tys. - i samemu zrobi ogrodzenie, podjazd i wykończy garaż za 200 tys., to trzeba zapłacić podatek dochodowy od tych 200 tys. A jak ktoś sprzedaje dom na wsi (z garażem) za milion i przenosi się do miasta, w którym kupuje mieszkanie, płacąc za nie 950 tys. zł i 50 tys. za miejsce garażowe, to od 50 tys. zapłaci podatek. Dlaczego? Bo garaż nie służy "celom mieszkaniowym". Nie wiadomo czy nie służy też "potrzebom" - bo żeby kupić mieszkanie, jest "potrzeba" kupienia miejsca garażowego, gdyż inaczej deweloper nie sprzeda mieszkania.

Ale przecież garaż w domu na wsi też nie służy celom mieszkaniowym, ani nawet potrzebom? A jak kupujemy dom z garażem, to z "ulgi" korzystamy. Dlaczego? Bo jest na jednej nieruchomości z domem w jednej księdze wieczystej. A garaż w apartamentowcu w mieście jest w innej. Dlaczego? Dlatego, że ma inną stawkę VAT, więc trzeba go było wyodrębnić. Od czego zależy zatem podatek dochodowy? Nie od tego, co i kogo opodatkowujemy, tylko czy się da to opodatkować.

I to nie są bynajmniej wymysły samego fiskusa. To wszystko zostało zaakceptowane przez sądy administracyjne. Zresztą słowo "wszystko" jest niewłaściwe. To jeszcze nie "wszystko". To dopiero początek. Więcej będzie w kolejnych odcinkach.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2019

Robert Gwiazdowski

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: ulga mieszkaniowa | podatki | Robert Gwiazdowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »