Rafał Woś: Wyższe podatki mają sens
Nie, państwo nie żyje z twoich podatków! Nie, wyższe podatki nie zniechęcają do przedsiębiorczości! Tak, wyższe podatki dla lepiej zarabiających opłacają się także lepiej zarabiającym!
Po ogłoszeniu Polskiego Ładu mamy w mediach festiwal lęków i histerii. Znów krzyczą o "zamachu na klasę średnią", "skubaniu przedsiębiorczych", albo o "podatkowych absurdach". Wszystko to oczywiście na kilometr cuchnie mdłym zapaszkiem lat 90., gdy cała rozmowa o gospodarce mieściła się gdzieś między Korwinem a Balcerowiczem. Każdy, kto uważał inaczej siedział cicho, byle tylko nie zostać nazwany "komunistą". Miejmy nadzieje, że nie przestraszy się tego PiS. A ludzie w roku 2021 nie dadzą sobie już dłużej robić wody z mózgu. I że dzięki Polskiemu Ładowi do projektowania polskich podatków wróci (nareszcie!) odrobinę ekonomicznego rozsądku.
Aby to nastąpiło musimy uporządkować fakty. A właściwie pokazać, że dominujące u nas liberalne myślenie o podatkach opiera się na całym szeregu fałszywych założeń. Wobec czego poleganie na liberalnych dogmatach zwyczajnie nie może nas poprowadzić do prawidłowych wniosków. Tak, jak - powiedzmy - mapa Ptolemeusza z Aleksandrii z II wieku naszej ery na niewiele nam się zda w omijaniu korków na Trasie Toruńskiej w roku maju roku 2021. Gdzie leżą więc najważniejsze błędy liberalnego myślenia o podatkach? Ja wskażę tutaj na trzy elementy. Choć pewnie jest ich więcej.
Po pierwsze liberałowie w błędny sposób odpowiadają już samo na fundamentalne pytanie "po co państwu podatki"? Oni twierdzą bowiem, że państwo na podatkach "zarabia", a potem z nich "żyje". Tak jak człowiek zarabia swoją pensję, za którą potem się utrzymuje. A jeśli nie zarobi, to nie będzie miał z czego żyć. Koniec kropka.
Tylko, że w przypadku państwa to tak nie działa. A nie działa, bo państwo to nie jest "takie większe gospodarstwo domowe". Takie stawianie sprawy to jest kompletna bzdura. Różnica między państwem a pojedynczym człowiekiem (czy właśnie gospodarstwem domowym) polega na tym, że człowiek nie produkuje pieniędzy, w których następnie zarabia. To znaczy może próbować produkować złote, dolary albo euro, ale musi się liczyć na niechybne spotkanie z prokuratorem. Z kolei państwo we współczesnej gospodarce kapitalistycznej nie tylko może pieniądz produkować - ale wręcz ma monopol na emisję pieniądza. No chyba, że się tego prawa zrzeknie. Na przykład wstępując do strefy euro. W efekcie, w kraju takim jak Polska - który się prawa do emisji własnej waluty się na szczęście nie zrzekł - rząd wcale nie potrzebuje tych naszych kochanych złociszy, żeby wypłacać emerytury, utrzymywać służbę zdrowia, prowadzić politykę zagraniczną czy energetyczną. Jest inaczej państwo NAJPIERW stworzone przez siebie (z niczego) pieniądze wydaje, a dopiero potem ściąga z rynku podatki. Kto uważa, że jest inaczej i że Mateusz Morawiecki co dnia dzwoni do Krajowej Administracji Skarbowej dopytując czy już może wypłacać 500+, ten zaiste niewiele rozumie z tego, jak działa współczesna gospodarka.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Przyczyn fiskalizmu jest kilka. Przez podatki państwo zarządza np. poziomem inflacji (im niższe tym presja inflacyjna większa), dba o wartość pieniądza (gdyby nie podatki wartość "polskich złotych" szybko zaczęłaby się zbliżać do papieru na którym zostały wydrukowane), a także próbuje pokazywać reszcie świata (instytucjom finansowym, agencjom ratingowym), że prowadzi zrównoważoną (czytaj wystarczająco liberalną) politykę gospodarczą. Te cele nie są jednak najważniejsze. Z punktu widzenia obywateli kraju (mnie i was drodzy czytelnicy!) najbardziej kluczowy powód ściągania podatków przez państwo to... zarządzanie poziomem nierówności. Bo nierówności ekonomiczne - wbrew tego, co wam mówią liberałowie - to nie jest coś, co się gospodarce i społeczeństwu tak po prostu przytrafia. To społeczeństwo - poprzez wybory polityczne - decyduje czy będzie miało nierówności na poziomie skandynawskim czy raczej latynoamerykańskim. Podatki zaś mają w kształtowaniu tego poziomu kluczowe znaczenie. Działa to tak: załóżmy, że w kraju zwycięża przekonanie, że najlepsze podatki to podatki niskie i liniowe. Wtedy w naturalny sposób powstaje presja na wzrost nierówności. Zamożni w różnego typu kapitały (pieniądze, kontakty, pomysły) będą bogacić się szybciej. A ci w różnego typu kapitały ubożsi będą się rozwijać wolniej. W efekcie nierówności będą rosły.
A teraz wyobraźmy sobie, że państwo (elity polityczne) uznają, że nierówności powinny być mniejsze. Co można zrobić? Skuteczna jest mieszanka dwóch rodzajów posunięć. Z jednej strony trzeba podnieść tych, którzy są na dole (na przykład poprzez takie programy jak 500+). Z drugiej trzeba troszeczkę wstrzymać tych, co radzą sobie lepiej. Tych ostatnich wstrzymać można właśnie poprzez trochę wyższe podatki. Nakładane również po to, by bogatsi nie pompowali tak szybko baniek spekulacyjnych. Te bańki bogatsi (i nisko opodatkowani) pompują bowiem w ten sposób, że kierują swoje finansowe nadwyżki na przykład na rynek nieruchomości (wprost inwestując w podaż mieszkań na wynajem) albo na rynki finansowe w różnego typu skomplikowane instrumenty. Efektem jest np. wzrost cen nieruchomości, który sprawia, że biedniejsi (mimo polepszenia sytuacji ekonomicznej) nie mogą nadgonić. Bo rosną im horrendalnie np. koszty najmuj mieszkań. Albo kryzys bankowy na miarę tego z roku 2008 w USA.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
W ten sposób dochodzimy do trzeciego (błędnego) założenia liberałów dotyczącego podatków. Liberał na dźwięk hasła "wyższe podatki dla lepiej sytuowanych" zacznie biegać i machać rękami krzycząc, że wobec tego "nie opłaca się być przedsiębiorczym". Ale w prawdziwym życiu to - znowu - nie tak działa. Większość badań pokazuje, że główną motywacją do inwestowania nie jest wcale tylko po prostu wyższy zysk. Tak naprawdę do inwestowania, przedsiębiorczości i innowacyjności pcha ludzi bardziej skomplikowana siła. Składają się na nią chęć zmiany, zrobienia czegoś, zostawienia po sobie śladu. Oczywiście tylko nieliczni będą działać dokładając do interesu (choć i takich znajdziemy). Jednak w większości przypadków nie ma aż takiego znaczenia, czy zysk będzie wynosił na czysto 150 000 czy 130 000. Bo podatek - dla prawdziwego przedsiębiorcy jest sprawą drugorzędną. Albo inaczej - jeśli przedsiębiorca patrzy tylko na wysokość podatku, to nie wróżę mu wielkiej kariery. Bo ma raczej mentalność księgowego. I powyżej pewnego poziomu szaraczka nigdy się nie wespnie.
W przedsiębiorczości tak naprawdę liczy się bowiem to, jaki duży i jak chłonny jest rynek, na który wchodzisz. I tu docieramy do sedna sprawy. Jest oczywiste, że dla przedsiębiorcy dużo lepiej funkcjonować w warunkach zamożnego i równego społeczeństwa. To proste, takie społeczeństwo wytworzy dużo większy popyt na jego towary i usługi. Stanie się tak właśnie dlatego, że w takim społeczeństwie będzie więcej osób skłonnych kupować szeroką paletę produktów. Nie tylko takie, gdzie kryterium jest najniższa cena. W nierównych społeczeństwach odwrotnie. Mamy tu zazwyczaj bardzo konkurencyjny ale wąski rynek, gdzie wygrywają najwięksi. To znaczy ci, co mogą wygrać oferując najniższą cenę na rynku towarów najbardziej potrzebnych. Innych produktów i potrzeb tu nie ma. Lub są one bardzo wąskie. Właśnie dlatego, że większości ludzi jest uboga i nie stać ich na niepotrzebne na fanaberie. Na którym z tych rynków wolicie - drodzy przedsiębiorcy funkcjonować?
Nie piszę tego wszystkiego, by kogoś myślącego według liberalnych schematów prowokować. Liczę raczej na zaciekawienie tą - zdaje sobie sprawę, że odmienną - perspektywą. Oczywiście wielu czytelników zatka uszy i będzie wolało krzyczeć "Jezu, komunizm!". Wierzę jednak, że znajdą się także tacy, co podejmą próbę wyjścia poza jedyny znany sobie dotąd liberalny horyzont. I o to tu właśnie chodzi.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.