Czterodniowy tydzień pracy
Białe kołnierzyki pracują efektywnie dwie godziny dziennie. To oznacza, że większość pracowników jest w stanie wykonać w cztery dni swoją pracę z całego tygodnia i mieć regularnie, zamiast dwóch dni, trzy dni wolnego - wynika z książki Andrew Barnesa i Stephanie Jones "The 4 Day Week".
Pełen tytuł książki to: "The 4 Day Week: How the flexible work revolution can increase productivity, profitability and wellbeing, and help create a sustainable future", a jej tytuł polski to: "Czterodniowy tydzień pracy: jak rewolucja elastycznej pracy może zwiększyć produktywność, zyskowność i dobrobyt i pomóc stworzyć zrównoważoną przyszłość"). Historia rozpoczyna się od wydarzenia z 2018 r., kiedy to nieznany szerzej brytyjski biznesmen Andrew Barnes wsiadł na pokład samolotu razem z przedmiotem, który całkowicie odmienił jego życie. A także - życie wielu innych osób na świecie.
Tym przedmiotem był egzemplarz magazynu "The Economist" zawierający informacje o dwóch badaniach pracowników biurowych przeprowadzonych w Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Te osoby chodziły do pracy przez pięć dni w tygodniu. I okazało, się, że w każdym dniu z ośmiu godzin, które w teorii powinni przeznaczyć na pracę, tak naprawdę przepracowywali produktywnie od 1,5 do 2,5 godziny.
Barnes był zdumiony. Był wówczas właścicielem firmy zarejestrowanej w Nowej Zelandii, która zatrudniała 240 osób. Wynikało, że jego pracownicy przez trzy czwarte czasu spędzanego w pracy nie pracowali. Stąd Barnesowi przyszedł do głowy pomysł. Wystarczy, że sprawi, by przez cztery dni w tygodniu jego ludzie przepracowali po 40 minut produktywnie więcej, by mogli nie pracować w ogóle piątego dnia, a firma nie poniosłaby żadnych strat.
W efekcie przyszła mu do głowy koncepcja, którą nazwał zasadą 100 - 80 - 100. Pracownicy otrzymują 100 proc. umówionego wcześniej wynagrodzenia, pracują przez 80 proc. umówionego wcześniej czasu, ale pod warunkiem, że ich produktywność nie spadnie (czyli będzie wynosić 100 proc. wcześniejszej produktywności). Barnes postanowił przetestować swoją koncepcję w praktyce w swojej firmie.
Zapowiedział ośmiotygodniowy test, którego efekty mieli mierzyć zewnętrzni eksperci, zaproszeni do współpracy naukowcy z nowozelandzkich uniwersytetów University of Auckland Business School oraz Auckland University of Technology. Efekt? Przychody i zyskowność spółki wzrosła o odpowiednio 6 proc. i 12,5 proc. Produktywność i kreatywność pracowników - także. Spadł za to odsetek pracowników, którzy rezygnowali z pracy w firmie Barnesa.
Co istotne, firma nie zamknęła biura w piątek, tylko rozłożyła dni pracy między zatrudnionych tak, że w piątek pracowało mniej osób. Biznesmen uznał eksperyment za udany i wprowadził testowaną zmianę na stałe. A sam stał się sławny na całym świecie jako adwokat czterodniowego tygodnia pracy.
I wielu właścicieli firm z całego świata wzięło z niego przykład. W 2019 r. dokonano analizy efektów skrócenia tygodnia pracy w 250 spółkach z Wielkiej Brytanii. Naukowcy oszacowali, że oszczędności z tego tytułu wyniosły w nich 92 mld funtów. Z czego ta kwota? Na przykład z tego, że w 62 proc. badanych firm było mniej pracowników na zwolnieniach lekarskich.
Powstaje pytanie: skoro krótszy tydzień pracy to taki dobry pomysł, dlaczego wszyscy go jeszcze nie wprowadzili? Otóż m.in. dlatego, że w zachodniej kulturze ciężka praca jest miernikiem wartości i sukcesu. A w przypadku tzw. białych kołnierzyków trudno jest zmierzyć produktywność, więc domyślnie mierzy się ją liczbą przepracowanych godzin.
Sheryl Sandberg, jedna z głównych osób zarządzających w Facebook-u opowiadała, że gdy wcześniej pracowała w Google, to przychodziła do pracy o siódmej rano, a wychodziła z niej o siódmej wieczorem. Gdy urodziło się jej dziecko chciała wychodzić do domu tak, by mieć z nim kontakt w czasie, kiedy nie spało. Presja ze strony zwierzchników była jednak tak duża, że musiała uciekać się do udawania, że ciągle jest w pracy, na przykład zostawiając marynarkę na oparciu fotela.
Takie pozorowane bycie w pracy przez Sandberg trwało latami. Aż wreszcie w 2012 r., na miesiąc przed publiczną emisją akcji Facebook-a, przyznała się w rozmowie z reporterem, że... wychodzi do domu o 17.30. Menedżerka obawiała się, że zostanie napomniana albo zwolniona, ale zamiast tego otrzymała słowa poparcia od innych osób. Na przykład kwiaty przysłały jej prawniczki z Yahoo! wraz z kartką, na której napisały, że także kończą pracę o 17.30.
Autorzy konstatują, że chyba coś jest nie tak z naszą kulturą pracy, jeżeli odnoszące takie sukcesy zawodowe osoby jak Sheryl Sandberg muszą tłumaczyć się z tego, że kończą pracę tylko po dziesięciu i pół godzinach. Zwracają także uwagę, że w Niemczech, jednym z najbogatszych krajów świata, pracuje się średnio 1363 godziny rocznie (dane z OECD), co daje tylko 26,2 godziny tygodniowo, 5,24 godziny dziennie (dla porównania w Polsce to 1792 godziny rocznie). Z tego można wnioskować, że bogactwo nie bierze się przede wszystkim z pracowania długo, tylko z pracowania produktywnie.
Zasadniczo bardzo podoba mi się główne przesłanie książki, tzn. że powinniśmy pracować krócej, ale bardziej efektywnie. Nie jestem jednak przekonany, czy słuszne jest fiksowanie się na czterodniowym dniu pracy. Być może okazałoby się, że trzydniowy dzień pracy daje jeszcze więcej korzyści? Mam też wątpliwości, czy wnioski z eksperymentu w jednej czy nawet kilku firmach można przekładać na całą gospodarkę. Wydaje się bowiem, że nie istnieje jeden optymalny sposób organizacji pracy, który się równie dobrze sprawdzi w każdej spółce.
Dlatego zamiast propagować czterodniowy tydzień pracy, autor mógłby promować eksperymentowanie w zakresie optymalnego czasu pracy. Mam też wrażenie, że sporo tu zależy od indywidualnych preferencji pracowników. Z drugiej strony, dobrze rozumiem, dlaczego Barnes w taki, a nie inny sposób sprzedaje swoją koncepcję.
Po prostu większość z nas myśli w kategoriach haseł reklamowych i "czterodniowy tydzień pracy" to znacznie lepsze hasło niż "porozmawiajmy o innych niż osiem godzin dziennie formach organizacji pracy". Bez wątpienia jednak brytyjskiemu biznesmenowi należy się uznanie za zwrócenie uwagi na kolejną nieefektywność w gospodarce.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Niestety książka, którą napisał, mimo że jest krótka (ok. 200 stron), zawiera mnóstwo pobocznych wątków i nie jest porywająca. Tak więc na pewno warto się zapoznać z koncepcją czterodniowego tygodnia pracy, ale już niekoniecznie za pośrednictwem publikacji Andrew Barnesa i Stephanie Jones.
Aleksander Piński, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych