Dolce vita z długą odprawą
Polscy menedżerowie zarabiają jak w Niemczech, gdzie kadry kierownicze opłaca się najlepiej w Europie. Na miesięczną pensję prezesa krakowskiej firmy informatycznej ComArch zwykły Polak, zarabiający średnią pensję krajową musi pracować... trzynaście lat. Najbardziej bulwersują dochody zdymisjonowanych prezesów, związane z astronomicznymi odprawami.
Przeciętny prezes spółki giełdowej zarobił w ub.r. 660 tys. złotych brutto - dokładnie tyle, co najlepszy piłkarz Wisły Kraków Paweł Brożek. Problem w tym, że Wisła zdobyła mistrzostwo Polski, Brożek został królem strzelców, a z wynikami spółek różnie bywało.
- Zarobki nie przystają do sukcesów firm - zauważa analityk gospodarczy Janusz Szewczak. - Zresztą ja wielkich sukcesów ostatnio nie widzę. Te płace nie mają żadnego związku z efektami ani profesjonalizmem. A po niedawnych spadkach giełdowych wynagrodzenia menedżerów nie uległy z pewnością podobnym, 40-procentowym redukcjom.
HAY Group wyliczyła, że wynagrodzenia członków zarządów dużych firm wraz z rocznymi premiami i pozostałymi bonusami są podobne jak w Niemczech. A niemieccy menedżerowie uchodzą za najdroższych w Europie.
- A w Niemczech nikt się nie oburza w mediach, gdy pracownicy chcą podwyżki o 7-10 proc. jak teraz w Lufthansie, nie przystając na proponowane przez pracodawców 6 proc. - podkreśla Janusz Szewczak.
Pensja jak 13 lat pracy
Najwięcej z grona menedżerów spółek giełdowych zarobił w ub.r. Marek Józefiak (6,4 mln zł brutto), ale w międzyczasie przestał być prezesem Telekomunikacji Polskiej. Za faktycznego lidera wypada więc uznać raczej prof. Janusza Filipiaka (6,1 mln zł rocznie), który niezmiennie utrzymuje się w fotelu prezesa ComArchu, a także - już któryś rok z rzędu - w czołówce rankingu najlepiej wynagradzanych menedżerów, zestawionego przez gazetę giełdy "Parkiet". Jeśli odliczyć podatek, Filipiak zarobił w ub.r. na czysto prawie 3,7 mln zł. Oznacza to, że co miesiąc pobierał z kasy na rękę 306 tys. zł - czyli równowartość porządnego mieszkania w jego rodzinnym Krakowie lub luksusowego samochodu terenowego marki mercedes. Przeciętny Polak (wyrabiający średnią krajową 3215 zł) na miesięczną pensję prof. Filipiaka pracować musi dokładnie przez 13 lat. Klarowność tego opisu psuje nieco fakt, że Filipiak - jako właściciel 69 proc. akcji specjalizującego się w systemach informatycznych ComArchu - jak w największym uproszczeniu można powiedzieć płaci sam sobie. Filipiak to barwna postać polskiego kapitalizmu: profesor a nie - jak wielu topowych dziś biznesmenów - dawny producent wody sodowej, pozostaje sponsorem piłkarzy i hokeistów Cracovii. Ale w odróżnieniu od własnych wysokich apanaży - nie rozpieszcza ich wysokimi honorariami. W związku z nieprawidłowościami, jakie przy kontrakcie jednego z piłkarzy podejrzewał prokurator, Filipiak - już za rządów PO - został zatrzymany na lotnisku w Balicach, skuty kajdankami i przewieziony do aresztu. Sposób jego potraktowania wywołał protesty biznesmenów, lokalnych autorytetów, a także pracowników ComArchu, którzy obawiali się dalszego spadku akcji firmy. Filipiak szybko odzyskał wolność i wszystko wskazuje na to, że sprawę wygra.
Kolejne miejsca po Józefiaku i Filipiaku w rankingu zarobków menedżerów zajmują znów byli już prezesi - Centrostalu Zbigniew Canowiecki (prawie 5,7 mln zł rocznie brutto z odprawą), Banku Zachodniego WBK Jacek Kseń (prawie 5,7 mln zł) oraz BRE Banku Sławomir Lachowski (5,2 mln zł).
Brygady Marriotta odmaszerować
Jeśli zaś skupić się na menedżerach wciąż pełniących swoje funkcje, a nie zastanawiających się nad sposobem inwestowania odpraw - medalowe pozycje w rankingu zarobków zajmują za Filipiakiem: urzędujący prezes Banku BPH Józef Wancer (5,2 mln zł brutto) oraz przewodniczący rady nadzorczej Globe Trade Center (nieruchomości, głównie biurowce i centra rozrywkowo-handlowe) Eli Alroy - 4,9 mln zł brutto. Siódmy w rankingu zarobków, jeśli liczyć też odwołanych menedżerów Alroy okazuje się też najhojniej wynagradzanym menedżerem zagranicznym. Dziesiątkę najlepiej uposażonej kadry zarządzającej uzupełniają: Zdzisław Chabowski, były prezes Dębicy (4,9 mln zł), były członek zarządu Banku BPH Anton Knett (4,7 mln zł) oraz aktualny wiceprezes banku Pekao Luigi Lavaglio (4,7 mln zł). Okazuje się więc, że czas "brygad Marriotta" - menedżerów z importu, zasiedziałych w luksusowych hotelach i pobierających astronomiczne honoraria, niewiele zaś wiedzących o polskiej specyfice i chętnie na poczekaniu czyniących porównania między Polską a Boliwią - należy już do przeszłości. W dziesiątce najlepiej uposażonych znajdujemy ledwie trzech zagranicznych specjalistów. Pierwszą szóstkę uhonorowanych najwyższymi pensjami praktyków zarządzania tworzą w komplecie rodzimi menedżerowie, którzy nie muszą uczyć się różnic dzielących Warszawę od Kuala Lumpur.
Były prezes, aktualny krezus
Za to przy wymienianiu funkcji większości - bo sześciu z dziesięciu najlepiej zarabiających - pojawia się znaczący kwantyfikator: "były". Odprawa, związana formalnie z zakazem natychmiastowego zatrudnienia się u konkurencji - wciąż najskuteczniej przyczynia się do tworzenia menedżerskich "kominów". Dawno odwołany z prezesury Orlenu Igor Chalupec, były wiceminister w rządzie Leszka Millera, zdążył jeszcze w 2007 r. pobrać 4,6 mln zł jako odprawę z największego koncernu paliwowego, gdzie na prezesa powołano go jeszcze za rządów postkomunistów.
Tak jak w rankingach zarobków tenisistów w szpicy pojawiają się - obok zwycięzców z Roland Garros i Wimbledonu - także pracowici ciułacze punktów, zbierający apanaże w licznych, ale mniej prestiżowych turniejach - tak Marian Kwiecień jako prezes Wistilu zainkasował 1,5 mln zł brutto, ale trzeba do tego doliczyć kwoty za zasiadanie w wielu zarządach i radach spółek zależnych (rok wcześniej jego apanaże sumowały się aż do 7,2 mln zł). Charakterystyczne, że firma Wistil w ub.r. zanotowała... stratę. Podobnie jak Netia, której prezes Mirosław Godlewski zarobił przez 2007 r. prawie 1,3 mln zł.
Połowa z pierwszej dziesiątki najlepiej uposażonych reprezentuje banki, ale trzymają się też branże tradycyjne, którym na początku transformacji wróżono rychły upadek - przemysł ciężki (Centrostal) i oponiarski (Dębica).
Szefowie jak w Niemczech, podwładni jak w Polsce
Wśród "7 grzechów pracodawców" Solidarność w kampanii "Godna praca, godna emerytura" wymienia jako pierwszy ten, że w sytuacji, gdy dochody przedsiębiorstw systematycznie rosną, a koszty pracy maleją, pracodawcy konsumują wzrost gospodarczy kosztem pracowników. Udział kosztów płacowych w przemyśle w łącznej sumie kosztów przedsiębiorstw spadł w latach 2004-7 z 11,4 proc. do 10,9 proc.
- Nasza praca dalej jest bardzo tania. Doskonale widzą to koncerny zachodnie, które masowo ściągają do Polski w poszukiwaniu tanich pracowników - zauważa Janusz Łaznowski, przewodniczący regionu Dolny Śląsk Solidarności.
Wzrost zysków przedsiębiorstw nie idzie w parze ze wzrostem wynagrodzeń pracowników, chociaż rozwój gospodarczy powinien generować wzrost wynagrodzeń. - Pracodawcy utrzymują ogromne rozwarstwienie płacowe.
Opisujący tę zależność współczynnik Giniego pokazuje, że polskie dysproporcje okazują się jednymi z najwyższych w Europie - ostrzega analityk gospodarczy Janusz Szewczak. Solidarność uważa, że systematyczny wzrost wynagrodzeń powinien objąć wszystkie grupy zawodowe i zmniejszać społeczne rozwarstwienie.
- Nikomu nie żałujemy. Problem nie tkwi w zarobkach menedżerów, których jest niewielu. Lecz w tym, że więcej powinni zarabiać pracownicy - podkreśla Janusz Łaznowski. - Przemawia za tym zwykła przyzwoitość. Tymczasem rządzący w zawetowanej już przez prezydenta ustawie zamierzali zlikwidować ograniczenia płacowe dla menedżerów spółek skarbu państwa, ale utrzymać je w postaci neopopiwku dla zwykłych pracowników. Zgodzimy się na poluzowanie kominów dla szefów, jeśli w ślad za tym znikną biurokratyczne ograniczenia zarobków Kowalskiego. To oczywistość, ale wielu jej nie zauważa. Dlatego właśnie jedziemy 29 sierpnia do Warszawy.