Praca dla uchodźczyń z Ukrainy
Czy gdyby rozpętana przez Rosję wojna z Ukrainą trwała dłużej lub gdyby z hipotetycznych dziś powodów powrót uchodźców do Ojczyzny był niemożliwy przez np. najbliższy rok, to czy bylibyśmy w stanie zapewnić im w Polsce pracę? Trudne pytanie, ale trzeba spróbować na nie odpowiedzieć.
Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc
Kluczem jest wielkość potencjalnego popytu. Punkt wyjścia jest niejasny, bowiem migracja wojenna trwa i nie wiadomo jakie jeszcze rozmiary przybierze oraz kiedy nastąpią warunki do powrotu. Dzisiaj wyzwania stają się ogromne. W zależności od rozwoju sytuacji potrzeba byłoby od ok. 100 tys. do miliona i więcej dodatkowych miejsc pracy, podczas gdy zatrudnienie ogółem w Polsce wynosi ok. 9,1 mln osób, w tym w przedsiębiorstwach - prawie 6,4 mln.
Trywialny wniosek brzmi, że im więcej uchodźców przebywających długo w Polsce, tym problem staje się trudniejszy. Bezrobocie wśród osób w tzw. wieku produkcyjnym nie dochodzi u nas do 3 proc. podczas gdy np. w Szwecji wynosi 8 proc. Krajowy rynek pracy zatem jeszcze wchłonie pewną liczbę osób, ale nie jest z gumy i w razie coraz większego naporu popytu na pracę dla uchodźców będzie potrzebował bardzo mocnego wsparcia z zagranicy i z kraju.
Większość uciekających z Ukrainy przed barbarzyńcami z Rosji stanowią kobiety z dziećmi. Według UNICEF, gdzie można znaleźć aktualizowane informacje, dzieci w tej liczbie był ponad milion. Ile osób ujdzie ostatecznie z Ukrainy, nie wiadomo z powodów oczywistych. Może jeszcze kolejny milion, może dwa...Wiadomo, że głównym obszarem docelowym exodusu z Ukrainy jest i pozostanie Polska, gdzie schronienia poszukało już ponad 1,5 mln mieszkańców naszego wschodniego sąsiada. Większość uchodźców to osoby ze wschodnich i centralnych rejonów państwa, a im dalej od granicy Polski, tym tułaczka i rozłąka straszniejsza. Zwłaszcza, że wiele z tych osób nigdy nie było "na Zachodzie", jak postrzegają nas na Ukrainie.
Uchodźców przyjmują również inne państwa, przede wszystkim graniczne, ale nawet biorąc poprawkę na liczbę ich mieszkańców, dominacja Polski jest absolutna. Drugie pod względem gościnności Węgry wpuściły na swoje terytorium ponad 225 tys. osób. Sporo, ale siedem razy mniej niż Polska.
Nie ma jeszcze żadnych przesłanek do wyboru tzw. prawdopodobnych scenariuszy rozwoju sytuacji - na stole są niestety nadal wszystkie możliwe, ale można zakładać, że gdyby wojna wygasła i nastąpiłby powrót w okolice jakiegoś polityczno-gospodarczego status quo ante, większość obecnych tułaczy, choć głównie tułaczek, wróciłaby jak najszybciej do siebie.
W takim razie odpowiedzialność Polski i innych państw przyjmujących uchodźców skupiona byłaby na udzieleniu tymczasowego godnego schronienia, zapewnieniu dobrego wyżywienia, nauki oraz rozrywki dla dzieci i zorganizowania czasu dla mam, babć i dziadków, ciotek itd. przez kilka tygodni lub miesięcy. W bardzo przybliżonym rachunku koszt tak zdefiniowanej opieki (nie licząc kosztów administracyjno-porządkowych po stronie państwa i samorządów) można wycenić na 70 zł na osobę. Kwota wygląda na dość niewielką, ale uwzględnia fakt, że połowę oczekujących pomocy stanowią dzieci. Dla uproszczenia można przyjąć, że kwota jest nieobciążona VAT, ale jakąś małą jej część stanowią składki na świadczenia społeczne.
Tak wysoki koszt utrzymania oznacza, że każdy jeden dzień pobytu jednego miliona obywateli Ukrainy w Polsce, to konieczność pokrycia wydatków w wysokości 70 mln zł. Jeden miesiąc to ok. 2 mld zł, a jeden rok to mniej więcej 25-24 mld zł. Gdyby średnia liczba uchodźców doszła do 2 mln osób, średnioroczny rachunek urósłby do ok. 50 mld zł. Ten sposób kalkulowania pozwala oceniać rząd kosztów w zależności od liczby osób i czasu trwania wsparcia oraz uprawdopodabniać rachunek wraz z napływem danym o wysokości rzeczywistych kosztów.
Przy obecnej liczbie uchodźców w wysokości 1,5 mln dzienny koszt takiej opieki może wynieść w granicach 100 milionów złotych. Sporo, przy czym w tej chwili i w dużej części nie są to jeszcze obciążenia w żywej gotówce, bowiem spory ciężar wzięli na siebie Polacy i organizacje pozarządowe.
Rząd podkreśla, że dzieci z Ukrainy będą objęte programem 500+. Jeśli już dziś jest ich w Polsce około pół miliona, to miesięczny koszt finansowy wynosi prawie 250 mln zł, a roczny 3 mld zł.
W pewnym momencie taki wysiłek przekroczy możliwości naszego kraju i państwa, zwłaszcza że wraz z upływem czasu topnieć będzie początkowy entuzjazm polskiego społeczeństwa, we znaki dawać się będzie inflacja nie do pokonania w tym roku i zapewne następnym, gospodarka może przestać rosnąć, niewiadomą są dalsze posunięcia Rosji.
W horyzoncie dłuższym niż parę miesięcy niemal z pewnością liczyć trzeba będzie na istotne finansowe i materialne wsparcie ze strony UE, USA i kilku innych dużych państw politycznego Zachodu. Ubocznym, pozytywnym skutkiem takiego scenariusza byłaby "pełna normalizacja" stosunków z UE, co powinno stać się priorytetem rządu i prezydenta. W warunkach bliskich okolicznościom wojennym i w sytuacji ciemnego, jeśli nie czarnego obrazu przyszłych relacji z Rosją, UE staje się naszą główną ostoją w każdym wymiarze. Wahania w sprawie powrotu do relacji z UE i jej głównymi państwami członkowskimi wg ich stanu w okresie 2015-2016 byłyby wielkim błędem.
Pomoc zagraniczna dla Polski nie jest mrzonką, przeciwnie już ma pokrycie w faktach. Kongres USA 10 marca uchwalił fundusze na pomoc dla Ukrainy w wysokości 13,6 mld dolarów, w związku z konsekwencjami wojny obronnej toczonej przez nią z Rosją. Około 4 mld dolarów z tej puli ma być przeznaczone dla państw środkowoeuropejskich wspomagających Ukrainę. Co znamienne, rząd prezydenta Bidena prosił parlament o mniejszą kwotę, tj. 10 miliardów, a dostał prawie o 40 proc. więcej.
Tragiczny scenariusz dla Ukrainy i bardzo zły dla reszty świata, oznacza długotrwałe zmagania militarne i polityczno-gospodarcze, w którym uwzględnione zostaje zatrudnienie uchodźców, praktycznie niemal wyłącznie kobiet. Zatrudnienie ma tę zaletę, że z jednej strony zmniejsza zarysowany wyżej rachunek czysto pomocowy, lecz wielką wadę z powodu trudności z jego ewentualnym wdrożeniem, zwłaszcza na dużą i wielką skalę.
Jeśli nie jest to wożenie się po placu z pustymi taczkami, praca tworzy dochód. W 2020 r. produkt brutto przypadający na głowę mieszkańca Polski dochodził do 61 tys. zł rocznie. Statystycznie, zatrudnienie dodatkowego miliona osób przez jeden rok dać może zatem aż 60 miliardów nadwyżkowego PKB, co oznaczałoby przyrost o ok. 3,5 proc. w relacji do 2456 mld zł PKB, wg jego wartości z 2021 r. To teoria, a właściwie mrzonka, rzeczywisty rachunek byłby nieporównanie mniej korzystny.
Przede wszystkim specjaliści od rynków pracy oceniają, że nasz byłby w stanie wchłonąć ponoć jeszcze 500-700 tysięcy osób. W kontekście zatrudnienia osób z Ukrainy jest to osąd zdecydowanie przesadzony, przynajmniej w perspektywie około roku. Uchodźczynie nie znają języka, więc nie pracowałyby w swoim zawodzie, potrzebowałyby natomiast nauki i okresu wdrożenia, a mając na głowie dzieci, w tym wiele małych i bardzo małych stanowi to dodatkowe obciążenie.
Nie będę uzasadniał tego wniosku, bo dla "wykazania" własnej "racji" można dobrać każdą liczbę, lecz doświadczenie każe sądzić, że w pierwszych 12 miesiącach efekt pracy od 100 tysięcy do 1 mln osób z Ukrainy mierzony przyrostem PKB byłby niedostrzegalny, a w wariancie maksymalnym nie przekroczyłby kilku miliardów złotych. Tym bardziej, że należy jeszcze uwzględnić koszt urządzenia tych nowych miejsc pracy, bowiem tylko część stanowisk czeka w pełnej gotowości nieobsadzona tylko przez personel.
Zatrudnienie pełnoetatowe zapewne będzie dotyczyło niewielkiej liczby, może garstki, kobiet. Pominąwszy spodziewane problemy z podażą odpowiednich miejsc pracy, istotną przesłanką o charakterze popytowym jest wspomniana konieczność sprawowania przez matki opieki nad dziećmi i zapewnienia im zajmujących zajęć w celu łagodzenia uciążliwości bytowania, obcego otoczenia, stresu i traumy.
Ponadto poza nawias wyjąć trzeba pewną część starszych kobiet, które są w wieku emerytalnym i nie mają sił na pracę oraz te, które nigdy nie pracowały, co jednak na obszarze posowieckim było rzadkością.
Warto podkreślić potrzebę wygospodarowania przez potencjalne pracowniczki czasu na intensywną naukę języka polskiego. Nie chodzi tylko o porozumiewanie się w miejscu pracy czy reagowanie np. na ostrzeżenia dot. BHP.
Tu dygresja: w szerokim kontekście powinien to być bezwzględny priorytet dla rządu i organizacji pozarządowych (NGO). Wojna może się skończyć szybko, i oby tak się stało, jednak nauczenie języka polskiego osoby z Ukrainy, nawet tylko w podstawowym stopniu, może przynieść Polsce ogromne korzyści w perspektywie odbudowy naszego sąsiada ze zniszczeń wojennych, jej przygotowań do członkostwa w UE, a także wyczerpywania się rezerw rodzimego rynku pracy. Watek ten wydaje się oczywisty, tym bardziej, że nasze języki są do siebie podobne, więc efekty mogą być szybkie i trwałe.
Największy problem stanowić będą rzeczywiste, tj. niestatystyczne miejsca pracy. Podczas rozmowy z trzema młodymi Ukrainkami, pracownicami warszawskiego salonu optycznego, dowiedziałem się, że w ich ocenie dużą część uchodźców stanowią kobiety ze wschodnich obszarów Ukrainy, z rodzin relatywnie i bezwzględnie zamożnych, z dobrym wyższym wykształceniem, pracujące do tej pory zawodowo, w tym na stanowiskach kierowniczych lub prowadzące solidne interesy. Nawiasem mówiąc, ów warszawski salon jest własnością ukraińskiej spółki, która w swoim kraju utrzymywała dotychczas aż 270 takich salonów, teraz jednak czynne są tylko dwa za granicą, oba w Warszawie.
Kobiety o takim statusie w większości zechcą wrócić do siebie, gdy tylko będzie to możliwe. Informatycy i osoby z pokrewnymi umiejętnościami poradzą sobie wszędzie i mogą pracować zdalnie, a więc niekoniecznie na rzecz polskich firm. Ze zrozumiałych względów większość kobiet-informatyków, które los rzucił do Polski, nie będzie szukała etatowego zatrudnienia (chyba że nosiła się z takim zamiarem jeszcze przed wojną), ponieważ znaczą część swojego czasu poświęci zdalnemu wspieraniu Ojczyzny.
Bardziej sporadyczne niż liczne będą przypadki zatrudniania w Polsce na etat prawniczek czy wysokiej klasy specjalistek z innych profesji. Gdyby pokusić się o potencjalne wielkości to byłyby to dziesiątki, góra setki osób, co wobec wielkich liczb nie miałoby wszakże żadnego znaczenia.
Korzystne byłoby zatrudnianie personelu medycznego, od lekarzy po pracowników najniższego szczebla, ale dotychczasowe doświadczenia są złe. Polskie środowiska medyczne bardzo skorzystały finansowo na wielkim i rosnącym niedoborze kadr, więc liczyć się należy z ich zdecydowanym oporem, głównie na polu dopuszczania Ukraińców do wykonywania zawodu w Polsce. Przy dobrej woli można wszakże zachować bezpieczeństwo i ich zatrudniać, bowiem np. kilka tygodni pracy u boku polskich lekarzy i pielęgniarek powinno wystarczyć do oceny wiedzy i umiejętności uchodźców.
Są jednak dziedziny naturalne - przede wszystkim opieka przedszkolna dla dzieci i nauczanie młodszych klas w języku ukraińskim. Jeśli wywiezionych z Ukrainy dzieci już teraz jest kilkaset tysięcy, to potencjalne miejsca pracy w tym obszarze mogą wynieść ok. 30 tys. a nawet 50 tys.
Dość rozsądnym pomysłem wydaje się wsparcie polskiej branży gastronomicznej, która mogłaby uzyskać quasi wyłączność na wyżywienie uchodźców opłacane ze środków rządowych i zbiórek, pod warunkiem zgodnego ze wszelkimi rygorami zatrudniania uchodźców z Ukrainy do przygotowywania, podawania czy dowożenia posiłków.
Przy migracji dochodzącej do dwóch milionów osób i więcej pracę w gastronomii oraz hotelarstwie (zakwaterowanie) znaleźć mogłoby nawet do 100 tys. osób z Ukrainy.
Jakaś część uchodźców znajdzie oparcie w osobach/rodzinach oraz u znajomych od dawna zadomowionych i pracujących w Polsce. Poprzez ich kontakty załatwiane będą jakiekolwiek prace dorywcze dające chociaż drobny zarobek, ale też wytchnienie od monotonii i natrętnych myśli.
Kwestia zatrudnienia w przedsiębiorstwach przemysłowych i innych, od małych do wielkich, to w tej chwili wyłącznie spekulacje, zwłaszcza że nie wiadomo jaki będzie rozwój sytuacji pod względem koniunktury i u nas, i w Europie, a zwłaszcza w Niemczech, które stanowią główny rynek zbytu dla polskich eksporterów. Na razie nic bardzo specjalnego pod tym względem się nie dzieje, lecz kluczowe znaczenie może mieć właśnie wyrażenie "na razie".
Pora na kalkulacje od strony kosztu wynagrodzeń. Zgodnie z porządkiem prawnym i moralno-etycznym, wynagrodzenia uchodźczyń z Ukrainy chroniących przed wojną siebie i dzieci nie powinny być mniejsze od płacy minimalnej obowiązującej w Polsce, która wynosi obecnie 3010 zł brutto, tj. 2363,56 zł na rękę. Takie wynagrodzenie, które biorąc pod uwagę stopień zamożności kraju i mnóstwo własnych problemów do rozwiązania wydaje się w tym świetle rozsądne, koszt pracodawcy wynosi 3623,45 zł na jednego zatrudnionego.
Przy takim punkcie wyjścia kalkulacje są proste i chyba dość bliskie potencjalnych realiów. 100 tys. osób na cały etat to roczny koszt wynagrodzeń w wysokości ok. 4,3 mld zł, milion osób to ok. 43 mld zł, a pół miliona na pół etatu to mniej więcej 11 mld zł. Gdybym miał obstawiać hipotetyczny ciągle rozwój sytuacji, to podtrzymałbym bardzo niski szacunek, góra kilku miliardów, wartości dodanej rocznie uzyskanej dzięki tej pracy.
Do poziomu ok. miliona uchodźców przez np. pół roku koszt ponoszony na utrzymanie uchodźców z Ukrainy byłby do udźwignięcia przez Polskę. Liczymy na solidarność głównych państw Zachodu i dużo wskazuje, że się nie zawiedziemy, co jednak nie zastąpi własnych wysiłków i zdolności myślenia. Wprawdzie dalekie to od politycznej poprawności, ale uwzględniać też trzeba wielkie potencjalne korzyści, które pojawią się, gdy wojna się skończy, zakładając, że po zachodniej myśli.
Unia Europejska zalegalizowała pobyt uchodźców z Ukrainy na terenie państw członkowskich w okresie do trzech lat. Dziś liczymy problemy w skali setek tysięcy ludzi, ale być może będą ich miliony. W wyniku wojny przy naszej granicy gospodarka może zacząć się potykać, w takim razie znowu odżyje konkurencja także o najniżej opłacane miejsca pracy.
Najważniejsze są zatem przygotowania z założeniem najgorszych wariantów. Dobrze się przy tym składa, że lepiej reagujemy na sytuacje kryzysowe, niż działamy w sytuacji "business as usual".
Jan Cipiur
Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii
Czytaj także: Turcja zorganizuje Rosjanom wakacje
***