Forum SGH: Inflacja pozostanie na podwyższonym poziomie

Polska gospodarka odbiła od dna po pandemii - prognozy na ten i kolejny rok są więcej niż optymistyczne. Ale ekonomiści wskazują na problemy, w tym te obecne jeszcze przed pandemią, które mogą hamować wzrost gospodarczy w kolejnych latach. Wymieniają m.in. demografię, rynek pracy, ale również niski poziom inwestycji prywatnych. Ostrzegają też przed zakotwiczeniem się oczekiwań inflacyjnych w społeczeństwie.

- Średni obraz PKB, inflacji, wyników finansowych firm - może nas zmylić. Musimy spojrzeć głębiej. Dane są dobre, bo odbiliśmy od dna. Mamy jednak wiele ciężarków przy pasie: demografia, rynek pracy, podwyższona inflacja, sytuacja finansów publicznych - mówił podczas debaty w ramach cyklu "Czwartkowe Forum SGH" dr Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Pierwsza recesja

Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej, przypomina, że przemysł jako całość ma się w Polsce dobrze; inaczej jednak wygląda sytuacja w usługach, które ze względu na długi czas zamknięcia są dzisiaj w trudnej sytuacji. - To nie jest tylko kwestia utarty dochodów, ale też tego, że nie do końca pewne są perspektywy na przyszłość. Nikt nie jest w stanie dać zapewnienie, że znowu za chwilę nie będą zamknięci. Ryzyko pozostaje - mówi Soroczyński.

Reklama

Są też istotne kłopoty związane z tym, że rozpędzony przemysł zasysa pracowników skąd może i pozostałe branże nie mogą ich łatwo pozyskać. - Mamy wiele nadziei na przyszłość. Nie jest jednak tak, że wstaliśmy po upadku, nic nie było i można grać dalej - ocenia Soroczyński.

PKB w 2020 r. spadł o 2,7 proc. w ujęciu rocznym, co na tle innych krajów UE jest osiągnięciem bardzo dobrym. Ale ceną za to był znaczący wzrost deficytu i długu publicznego. Ponadto, problemy, z którymi mierzyła się polska gospodarka jeszcze przed pandemią nie zniknęły - w ostatnich miesiącach zeszły one tylko na drugą linię.

- Mamy najszybciej starzejące się społeczeństwo. Niska stopa bezrobocia oznacza, że brakuje rąk do pracy. Jest wiele firm, które nie mogą znaleźć pracowników - przypomina Dudek. Zwraca także uwagę, że wiele sektorów, które pandemia nie dotknęła specjalnie mocno wykazują cechy przegrzania. Do tego za chwilę do krajów członkowskich popłyną fundusze unijne w ramach planów odbudowy i wieloletniego budżetu na lata 2021-2027. Realizacja popytu odroczonego, dalszy wzrost cen surowców - to wszystko jest czynnikami ryzyka, że pojawią się nierównowagi w gospodarce. - Tak będzie w całej Europie. Będziemy konkurować o surowce, o migrantów z Ukrainy, z Białorusi - dodaje Dudek.

Brakuje pracowników

Rynek pracy będzie w kolejnych latach niemałym wyzwaniem dla rodzimej gospodarki. Jeszcze nie tak dawno temu, kiedy bezrobocie sięgało nawet 20 proc., rezerwuar pracy wynosił nawet 3,2 mln ludzi. W tej chwili około miliona osób pozostaje bez pracy, a stopa bezrobocia wynosi niewiele ponad 6 proc. - Z tego miliona bezrobotnych ok. 800 tys. to ludzie niedopasowani do rynku pracy. Jest może 200 tys. osób, które mogłyby podjąć pracę - ocenia Soroczyński.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

To oznacza, że rąk do pracy trzeba szukać gdzie indziej, w miejscach do tej pory zaniedbywanych lub pomijanych. - Musimy dostrzec, że mamy ok. 13 mln ludzi biernych zawodowo (w wieku produkcyjnym ok. 5,5 mln), których nie aż tak łatwo uruchomić. W bierności utrzymywała ich taka a nie inna sytuacja przedsiębiorstw i płace. W tej chwili niektóre procesy układamy na nowo - może więcej pieniędzy będzie można wyasygnować na prace i w mądrzejszy sposób ściągać biernych do pracy. Jeśli rozsądnie podejdziemy do tego - będziemy w stanie zaktywizować 1-1,2 mln ludzi - mówi Soroczyński.

Dudek przypomina, że mamy do czynienia w Polsce z tzw. ciasnym rynkiem pracy. - Nie da się oddzielić inflacji, wynagrodzeń, rynku pracy z tym co mamy w gospodarce. Idzie odbicie, napłynie dużo środków z UE, firmy będą chciały zaspokajać rosnący popyt, będzie walka o pracownika - pojawi się presja na wzrost płac, mamy bariery podażowe i będzie presja na ceny. Widać to już w materiałach budowlanych. Trzeba patrzeć na realne wynagrodzenia. Nominalnym wzrostem wynagrodzeń nie da się wyciągnąć biernych zawodowo - mówi Dudek.

Przypomina także, że w czasie covid liczba pracujących zmniejszyła się o 200-300 tys. - Do tego kryzys demograficzny, w którym jest Polska, spowoduje, że w ciągu 30 lat ubędzie nam 8 mln ludzi, będzie przyrastać emerytów. Kryzys demograficzny w porównaniu do Covid-19 będzie dużo poważniejszy - dodaje.

Podkreśla także, że chociaż rząd opublikował strategię demograficzną 2040, to nie jest ona podejściem kompleksowym. Skupia się bowiem tylko na dzietności. - Nie ma kompleksowej polityki migracyjnej. Trzeba zachęcać imigrantów, żeby zostali, asymilować ich. Dobrze by było, żeby tu zakładali rodziny - zauważa Dudek.

Czy bać się inflacji?

W 2020 r. polska gospodarka wchodziła z podwyższoną inflacją. Przyszedł kryzys i wszyscy myśleli, że wzrost cen spowolni. Tak się stało, ale tylko na chwilę. - Nie jest tak jak tłumaczy NBP, że inflacja wynika z cen żywności i energii. Nawet jak oczyści się inflację z tych czynników, to wychodzi, że tzw. inflacja bazowa też jest wysoka - mówi Dudek.

Ekonomista podkreśla, że obecnie jest szereg czynników napędzających wzrost cen. - Jest ona podwyższona na całym świecie. Nie będziemy importować niskich cen, a raczej wysokie. Będziemy mieli jeden wielki plac budowy w całej UE. To już widać w cenach materiałów. I mamy wysoki wzrost płac. Jeżeli się uruchomi spirala płacowo-cenowa i to się wbije w oczekiwania społeczeństwa, to grozi nam podwyższona inflacja - ocenia Dudek. Podkreśla także, że władze monetarne są niechętne do reakcji. - Są w pułapce. Jak podwyższą stopy proc. uderzą w konsumentów, kredytobiorców hipotecznych - dodaje Dudek.

Podwyższona inflacja, jak z kolei wyraził się Soroczyński: "niesie bardzo wysokie zagrożenie". - Mamy problem z poprawnym i jednoznacznym ocenieniem, co się dzieje - zauważa. Z jednej strony inflację napędzają koszty wytwarzania. Ekonomista KIG podkreśla, że wzrost cen energii, wody, dodatkowe opłaty i daniny jak ta cukrowa, podwyżka akcyzy - to wszystko podnosi ceny. - Trudno wyobrazić sobie, żeby produkty mogły być tanie. Gdzieś jest ten koniec marży, którą można zawężać i trzeba podnieść ceny. Mamy permanentne cokwartalne jednorazowe impulsy podnoszące ceny. I będą kolejne. Inflacja będzie utrzymywać się na podwyższonym poziomie - zauważa Soroczyński. Ostrzega także przed utrwaleniem się oczekiwań inflacyjnych w społeczeństwie.

 - Cieszyliśmy się niską inflacją dlatego, że było głębokie zaufanie do tego, że udało się ją pokonać i jej nie ma. Poziom, który mieliśmy był pomijalny przez gospodarstwa domowe czy przedsiębiorców. Jeśli teraz ta potrzeba indeksacji się pojawi, to będzie kłopot zwłaszcza w przypadku płac. Gdyby pracownicy zaczęliby domagać się waloryzacji ze względu na wzrost cen - utrwaliłoby nam to inflację na bardzo długo - mówi Soroczyński.

Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | rynek pracy | inwestycje | ekonomiści | prognozy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »