Zrównoważony rozwój. Politycy nie umieją się zgodzić, kto ma tym zarządzać
Proces metropolizacji powoduje wzrost zapotrzebowania na zasoby naturalne, a zwiększenie presji na ekosystem negatywnie wpływa na stan środowiska naturalnego. Włodarze miast pełniących funkcje metropolitalne powinni więc zarządzać w taki sposób, aby nie powodować zmniejszenia różnorodności biologicznej i niekontrolowanego zużycia energii - wynika z debaty "Metropolie a zrównoważony rozwój - jak pogodzić wodę z ogniem?", która odbyła się podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
Odpowiedzialne podejście do takich kwestii jak publiczny transport czy zagospodarowanie odpadów wydaje się nie mieć przeciwników. Okazuje się jednak, że diabeł tkwi w szczegółach. Nie wiadomo bowiem, jak to ma przebiegać. Właściwie ścierają się dwie opinie. Jedna dąży do tego, aby wielkimi inwestycjami zarządzać z poziomu centralnego, co wiąże się również z centralnie zarządzanym podziałem środków. Oponenci domagają się decentralizacji decyzji i podziału środków. Jak duże ośrodki miejskie odnajdują się w przyjętym modelu zrównoważonego rozwoju? Zapewne tu również nie ma zgody. Wiele zależy od geografii i polityki.
Przykład Pomorza wydaje się być specyficzny. Jak zauważa Dariusz Drelich, wojewoda pomorski, w latach 2021-2026 planowane są tu inwestycje budowlane na poziomie 152 mld zł. - Wyprzedzamy pod tym względem nawet Mazowsze. Tutaj najlepiej działa dość paradoksalny przykład dyfuzji, gdyż najwięcej inwestujemy w regionach, a korzysta na tym sama metropolia. Dotyczy to choćby transportu skracającego odległości między wsiami a miastami - dziś nie ma problemu, że pracuje się w Gdańsku, Sopocie lub Gdyni, a mieszka nawet 100 km od granic administracyjnych tych miast - zauważa przedstawiciel Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego.
Nie zgadza się z nim Kazimierz Karolczak, przedstawiciel jedynej metropolii z prawdziwego zdarzenia w Polsce. Przewodniczący Zarządu Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii uważa, że inwestycje powinny rozpoczynać się w metropoliach i niejako promieniować w stronę regionów. - To zdecydowanie tańsza opcja, gdyż niektóre rozwiązania stają się opłacalne dopiero przy większej gęstości zaludnienia. To zresztą pokrywa się z celami Agendy OECD na rzecz zrównoważonego rozwoju 2030 - podkreśla Kazimierz Karolczak.
Wszystko to jednak nie wyczerpuje ram debaty. Przedstawiciele opozycyjnych partii dość mocno krytykują obecne władze. - Niestety, Centralny Port Komunikacyjny stanowi całkowite zaprzeczenie idei zrównoważonego rozwoju i konsultacji społecznych. Przykładem pozytywnym jest modernizacja linii kolejowej między Poznaniem a Piłą. Dzięki niej mieszkańcy Piły przestali uciekać do większych miast - mówi Krzysztof Paszyk, poseł na Sejm RP z Polskiego Stronnictwa Ludowego. - Przede wszystkim potrzebna jest ustawa metropolitalna. W 2015 roku projekt Platformy Obywatelskiej został zaprzepaszczony, bo wiele rozporządzeń nie zdążyło wejść w życie. Musi być także współpraca na poziomie lokalnym pomiędzy różnymi samorządami. Inaczej nie da się przeprowadzić inwestycji strategicznych, takich jak CPK lub autostrady - dodaje Michał Jaros, poseł PO. - Niestety, obecnie samorządy są obciążane kosztami działań rządowych, obok kosztów różnych kryzysów. Gospodarczo małe miejscowości cierpią na tym najbardziej - dodaje Tomasz Urynowicz, radny Sejmiku Województwa Małopolskiego. - Jeżeli polskie spalarnie śmieci mogą przyjąć rocznie 20 tys. ton odpadów medycznych, a taka ich ilość powstaje tylko na Dolnym Śląsku, to naprawdę nie wiem, co się dzieje z tymi odpadami - wtóruje mu Michał Jaros.
Krzysztof Paszyk uważa, że to PSL był chyba pierwszą partią, która zaczęła mówić o zrównoważonym rozwoju 20-30 lat temu. Teraz dopiero, po latach, pojawiają się pierwsze efekty. - Widać to na przykładzie Poznania, w którym liczba mieszkańców paradoksalnie się zmniejsza. Poznaniacy przenoszą się na wieś. To jednak wymaga decentralizacji decyzji i podziału środków - dodaje parlamentarzysta z PSL.
Krzysztof Maciejewski