Paweł Borys, prezes PFR: Dobrze, by Polacy byli przekonani, że wzrost inflacji jest przejściowy
Zakładam, że szczyt inflacji będzie w okolicach 8 proc., ale trzeba mieć świadomość, że dalsze osłabianie się złotego negatywnie wpływa na dynamikę wzrostu cen. Nie jest też w Polsce pewne, na ile silnie zakotwiczone są oczekiwania inflacyjne tzn. na ile Polacy postrzegają wzrost cen tylko jako przejściowy. Do tego dochodzi ryzyko przekładania podwyżek płac na ceny. Tym samym najbliższe miesiące to na pewno okres podwyższonego ryzyka - mówi Interii Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju.
Monika Krześniak-Sajewicz, Interia: Czy tempo inflacji, które teraz obserwujemy to jest już poziom, którym trzeba się mocniej martwić? Pojawiają się prognozy z dwucyfrową inflacją.
Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju: Dynamika inflacji zaskoczyła większość ekonomistów, ale trzeba pamiętać, że to zjawisko występuje na całym świecie i jest związane głównie z silnym odbiciem gospodarek po uderzeniu pandemii oraz wojną hybrydową Rosji, która spowodowała skokowy wzrost cen gazu.
- W Polsce szybszy wzrost cen wynika z kilku powodów. Częściowo "importujemy" ją w wysokich cenach surowców takich jak ropa naftowa, gaz, czy metale. Ceny wielu surowców podwoiły się w ciągu roku, choć wydaje się, że maksimum mamy już za sobą. Dodatkowo część branż usługowych nadrabia straty z pandemii podnosząc ceny, a częściowo są to efekty silnego popytu konsumenckiego. W efekcie wzrost cen dotyczy wielu produktów i usług. Uważam, że szczyt inflacji nastąpi w 2022 roku, najprawdopodobniej na przełomie pierwszego i drugiego kwartału.
Jakich poziomów można się wówczas spodziewać? To będzie wysoka jednocyfrowa inflacja, czy grozi nam może dwucyfrowa?
- Zakładam, że szczyt inflacji będzie w okolicach 8 proc., ale trzeba mieć świadomość, że dalsze osłabianie się złotego negatywnie wpływa na dynamikę wzrostu cen. Nie jest też w Polsce pewne na ile silnie zakotwiczone są oczekiwania inflacyjne tzn. na ile Polacy postrzegają wzrost cen tylko jako przejściowy. Do tego dochodzi ryzyko przekładania podwyżek płac na ceny. Tym samym najbliższe miesiące to na pewno okres podwyższonego ryzyka. Samo osłabienie złotego podczas pandemii wspierało eksport, ale Polska w przeciwieństwie np. do Turcji nie potrzebuje trwale słabszej waluty, aby utrzymać wysoką konkurencyjność.
- Kurs złotego zaczyna już odbiegać od jednak silnych fundamentów naszej gospodarki, co widoczne jest w silnym wychyleniu się tzw. realnego kursu walutowego. Mówi on, że złoty jest wyraźnie niedowartościowany. Złoty słabnie z przyczyn zewnętrznych i wewnętrznych. Mamy oczekiwanie na podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych i kapitał odpływa z rynków wschodzących, co osłabia wiele walut tych krajów. Po drugie, sama inflacja wpływa na osłabianie się złotego, a po trzecie pojawia się duży deficyt na rachunku obrotów bieżących, będący skutkiem wzrostu cen importowanych surowców. Inwestorzy chcieliby także mieć pewność co do napływu środków z funduszu odbudowy. Nie pomaga też napięcie geopolityczne na naszej wschodniej granicy i Ukrainie.
- Spodziewam się, że wraz z porozumieniem w sprawie funduszu odbudowy, kolejnymi wzrostami stóp procentowych i spadkiem dynamiki inflacji, w 2022 roku zobaczy także odwrócenie trendu osłabienia złotego. Choć zmienność kursy walutowego może być podwyższona w najbliższych miesiącach. Złotego powinien wspierać stabilny wzrost gospodarczy, obniżenie deficytu budżetowego i długu publicznego. Cały czas polska gospodarka jest konkurencyjna co widać we wskaźnikach wydajności i jednostkowych kosztach pracy. Moim zdaniem złoty jeszcze pokaże swoją moc, ale szczególnie ważna jest obecnie dobrze skoordynowana polityka gospodarcza, przewidywalność i właściwa komunikacja.
Jak ważny z tej perspektywy jest fundusz odbudowy?
- Krajowy Plan Odbudowy jest ważny dla złotego, ponieważ nadal środki z UE wpływają pozytywnie na strukturę naszego bilansu płatniczego oraz dają źródło finansowania potrzeb inwestycyjnych bez potrzeby wzrostu długu publicznego. Jeśli dojdzie w tej sprawie do porozumienia z Komisją Europejską, a myślę, że jest na to duża szansa, to środki które napłyną do Polski z KPO i kolejnej perspektywy unijnej będą wzmacniały fundamenty gospodarki i złotego.
Czyli pana zdaniem nie ma dużego ryzyka związanego z tym, że możemy nie dostać pieniędzy z KPO?
- W mojej ocenie brak porozumienia oznacza stratę dla całej Europy, ponieważ konstrukcja NextGenerationEU, czyli całego funduszu odbudowy jest jak systemem naczyń połączonych. Polska uczestniczy w całym mechanizmie pomocowym i trudno mi sobie wyobrazić, mimo tych dużych napięć i trudnych negocjacji, żeby ostatecznie nie udało się wypracować porozumienia, gdyż jest to w interesie obu stron. Polski rząd osiągnął bardzo korzystne warunki i znaczące środki, więc porozumienie w tej sprawie byłoby bardzo pozytywną informacją.
Prezes ING Banku Brunon Bartkiewicz mówił w wywiadzie dla Interii, że takiej siły i tempa presji płacowej jeszcze w Polsce nie widzieliśmy. Trzeba się obawiać spirali płacowo-inflacyjnej?
- Oczywiście, z jednej strony cieszy dobry rynek pracy, ale jak gospodarka jest blisko pełnego zatrudnienia i pojawia się presja płacowa, to w dalszej perspektywie jest ryzyko wzrostu inflacji, bo firmy przerzucają podwyżki na ceny oferowanych dóbr i usług. To kolejny argument za zacieśnieniem polityki pieniężnej. Z kolei kolejna fala pandemii w połączeniu z kryzysem podażowym i niższą dynamika wzrostu realnych płac powoduje już pewne schłodzenie koniunktury w Polsce i na świecie. Gospodarka łapie zadyszkę z trudem radząc sobie z potężnymi turbulencjami wywołanymi pandemią. Ale nie grozi nam kryzys, a pewne schłodzenie gospodarki może być w dłuższej perspektywie pozytywne, ponieważ ustabilizuje inflację, ceny surowców i aktywów oraz łańcuchy dostaw. To wszystko sprawia, że w perspektywie 2022 i 2023 roku może dojść do osłabienia dynamiki wzrostu PKB, nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
Już teraz pojawiają się kolejne rewizje prognoz PKB w dół...
- Tak. Nie jestem tym zaskoczony i jest to uzasadnione. Natomiast nie grozi nam scenariusz gwałtownego hamowania gospodarki. Potrzebne jest natomiast ustabilizowanie jej niektórych parametrów.
To jakiego wzrostu gospodarczego można się spodziewać w 2022 roku?
- Obecnie należy zakładać wzrost około 4,5 - 5,0 proc., co będzie dobrym wynikiem. Kluczem jest przyspieszenie inwestycji, które jest już widoczne. Polski Ład będzie także bodźcem do wzrostu, podwyższając dynamikę PKB o około 0,5 pkt. proc Jednak w najbliższych 2 latach poza wzrostem równie ważne jest zachowanie równowagi makroekonomicznej, czyli zapanowanie nad inflacją i zmiany struktury z wysokiej konsumpcji w stronę zwiększenia inwestycji i ograniczenia długu publicznego, co powinno zaowocować stabilnym rozwojem w kolejnych latach.
Da się ograniczać dług publiczny przy tak rozdętych wydatkach socjalnych?
- Wyniki budżetu były bardzo dobre przed pandemią, pomimo większej skali programów socjalnych. Dług publiczny systematycznie spadał do poziomu 45 proc. PKB. Polski Ład zwiększa redystrybucję dochodów. Presja płacowa może pojawić się w tych 10-procentach społeczeństwa, które odczuje podwyżkę podatków, a dla reszty społeczeństwa zmiany są neutralne lub oznaczają obniżkę.
- Zakładam, że w najbliższych latach będziemy zmniejszać dług publiczny w relacji do PKB. Moim zdaniem szybko zejdziemy ponownie poniżej progu 50 proc. przy dużo niższym deficycie. Część wydatków będziemy finansować z KPO i kolejnej perspektywy i to stworzy przestrzeń do tego, by zadbać o redukcję zadłużenia.
Podoba się panu uchwalona w ekspresowym tempie finalna wersja Polskiego Ładu, który ma zacząć obowiązywać od stycznia 2022 roku?
- Na pewno Polski Ład powinien się przyczynić do bardziej zrównoważonego i spójnego pod względem społecznym rozwoju. Będzie niwelował nierówności w systemie podatkowym. Wszyscy koncentrują się na PIT, ale jest tam wiele dobrych rozwiązań jak ulgi i zachęty do inwestowania przez firmy, a to teraz jest bardzo potrzebne.
Jakie jeszcze ryzyka dla gospodarki pan widzi?
- To oczywiście problemy związane z energetyką i wzrost ryzyka geopolitycznego. Cała Europa jest poddana wojnie hybrydowej ze Wschodu. Widać to w cenach energii, wojnie informacyjnej, czy wywołaniu kryzysu migracyjnego. Silny wzrost cen gazu jak i surowców ewidentnie uderza w gospodarkę europejską. To dodatkowo pokazuje jak ważny jest NextGenerationEU, bo w najbliższych 2-3 latach powinien być czynnikiem stabilizującym wzrost w UE. Od czasu wybuchu pandemii znaleźliśmy się w okresie turbulencji gospodarczych, a wydawało się, że one się już zakończyły, bo w miarę suchą stopą przeszliśmy pandemię. Widać, że poradziliśmy sobie jeśli chodzi o rynek pracy i gospodarka silnie odbiła, ale teraz pojawiły się nowe ryzyka w postaci rosnących cen energii, inflacji, stóp procentowych, napiętych łańcuchów dostaw. Innymi słowy, priorytety ze wzrostu zmieniają się na stabilizację gospodarki.
Czy główna stopa procentowa może sięgnąć w przyszłym roku poziomu 3 procent? Takie są prognozy ekonomistów.
- Obecnie ryzyko czarnego scenariusza dwucyfrowej inflacji, dalszego skokowego osłabienia złotego i konieczności silnego wzrostu stóp w skali kilku punktów procentowych oceniam jako niskie. Należy mieć na uwadze, że pomimo wzrostu stóp procentowych, są one w ujęciu realnym tj. po uwzględnieniu wzrostu cen, nadal silnie ujemne. Nawet jeżeli założymy spadek inflacji poniżej 3,5 proc. w 2024 roku, przy wzroście realnego PKB ponad 3-4 proc. i niskim bezrobociu oraz słabnącym złotym, cykl podwyżek stóp powinien być kontynuowany.
- Uważam, że naturalny poziom stóp procentowych dla polskiej gospodarki jest w przedziale co najmniej 2-3 proc. i powinniśmy zmierzać w tym kierunku, zwłaszcza jeżeli nastąpią podwyżki stóp w USA. To jest normalizacja polityki pieniężnej. Stopy procentowe bliskie zera to objaw choroby gospodarki w postaci rachitycznego wzrostu i trendów deflacyjnych, co widoczne było w ostatniej dekadzie w strefie euro lub co widać w Japonii od 30 lat. Stopa procentowa to koszt kredytu, ale to też stopa zwrotu z oszczędności i inwestycji. Zbyt niska zniechęca do inwestycji, wywołuje ryzyka bąbli spekulacyjnych na rynku aktywów finansowych lub nieruchomości. Stopy na wyższym poziomie pokazują, że gospodarka się rozwija.
Jest pan zwolennikiem kredytów hipotecznych o stałej stopie, choć w Polsce jest ona stała tylko przez 5 lat. Czy ten wzrost rat w wyniku podwyżek stóp przekona kredytobiorców do korzystania z takiej formy kredytów?
- Oczywiście można powiedzieć, że jest to tylko 5 lat, ale to wynika między innymi z tego, że nie mamy długoterminowych oszczędności i tzw. długoterminowej krzywej stóp procentowych, choć chcemy to zmienić między innymi przez PPK. Gdyby ona była, to bankom łatwiej byłoby udzielać kredytów na stopę stałą przez dłuższy okres, np. 10-15 lat tak jak to jest w Stanach Zjednoczonych.
- Ja osobiście wziąłem w styczniu ubiegłego roku kredyt o stałej stopie procentowej. Dziś jestem zadowolony z tej decyzji i śpię spokojnie.
Może pan powiedzieć, jak duża była wówczas różnica w oprocentowaniu tego kredytu o stałej stopie w stosunku do kredytu o zmiennym oprocentowaniu?
- Tak, oprocentowanie było wyższe o 0,29 pkt proc. Innymi słowy już korzystam na tej decyzji i polecam innym kredyty oparte na stałej stopie, zwłaszcza w tak zmiennym otoczeniu. W takich sprawach nie warto spekulować, co pokazały już kredyty frankowe. Stopy procentowe nadal są bliskie zera i raczej już niższe nie będą, a mogą rosnąć.
- Moim zdaniem warto w budżecie domowym mieć nawet chwilowo wyższą, ale stałą kwotę wydatku na ratę i móc to planować narażać się na to, że z miesiąca na miesiąc rata może wzrosnąć o kilkaset złotych.
Rozmawiała Monika Krześniak-Sajewicz