Silniejszy złoty nie zablokuje eksportu

Rozmowa z prof. Dariuszem Filarem, członkiem Rady Polityki Pieniężnej

¦ Do jakiego stopnia uzasadnione są obawy eksporterów, że obserwowane po 1 maja br. umacnianie się złotego może zachwiać opłacalnością eksportu?

- Sądzę, że na kurs złotego trzeba spojrzeć w trochę dłuższej perspektywie. Przed dwoma laty, przy kursie 3,63 za euro (na koniec I kw. 2002 r.), złoty był znacznie mocniejszy niż obecnie. Słabnięcie złotego, początkowo dość wolne, rozpoczęło się wiosną 2002 r. Bardziej wyraźne osłabienie nastąpiło jesienią tego samego roku, a kolejne przyspieszenie tego procesu miało miejsce mniej więcej po roku, tzn. jesienią 2003 r. Złoty najsłabszy był na przełomie I i II kwartału 2004 r. (ponad 4,80 za euro), co oznacza, że jego aprecjacja to dopiero kwestia ostatnich 3-4 miesięcy i nadal jego kurs w stosunku do euro jest bardzo daleki od poziomu sprzed dwóch lat. Eksporterzy odczuwają dziś pewien niepokój. To zrozumiałe, bo słaby złoty ułatwia im działalność, ale nie sądzę, aby to był decydujący czynnik wzrostu eksportu. Z szacunków NBP wynika zresztą, że próg opłacalności eksportu wynosi 4,12 zł za euro. Wyliczenia innych ośrodków analitycznych umieszczają tę granicę nieco niżej, bo na poziomie 4,20 zł. Jednakże operowanie tego rodzaju uśrednionymi wartościami ma tę wadę, że nie oddaje sytuacji konkretnych branż. Jest w Polsce wiele firm, które nawet przy znacznie mocniejszym złotym poradzą sobie na unijnym rynku. Inne, nawet przy niższym kursie niż wspomniany próg, mogą napotkać trudności. W związku z tym pojawia się pytanie: jak daleko to wzmocnienie może sięgnąć i jak długo może trwać? Sądzę, że przy próbie odpowiedzi trzeba uwzględnić dwie okoliczności. Po pierwsze, jest jeszcze duży margines w stosunku do granicznych wartości kursu. Po drugie, słabnięcie złotego wobec euro dokonywało się w znacznym stopniu pod wpływem wzmocnienia euro w stosunku do dolara. Złoty słabł razem z dolarem. Natomiast obecnie relacje euro-dolar są dość stabilne.

Aby na dobre wzrosła w społeczeństwie skłonność do konsumowania, sytuacja na rynku pracy musiałaby wyglądać lepiej.

¦ Dolar jednak najprawdopodobniej umocni się, ponieważ w ślad za przyspieszeniem wzrostu amerykańskiej gospodarki należy liczyć się z istotną podwyżką stóp procentowych w USA. Czy złoty i tym razem nie będzie podążać za dolarem?

- Relacja dolar-euro od dłuższego już czasu utrzymuje się na poziomie zbliżonym do 1,2. I nawet ci analitycy, którzy prognozują umocnienie dolara, mówią o poziomie 1,15 USD za euro. Trudno więc mówić w tym przypadku o jakimś zasadniczym przełomie. Także wśród czynników krajowych nie widzę na razie takich, które mogłyby stać się bodźcem do silniejszej zwyżki kursu naszej waluty. Wzrost wiarygodności Polski na międzynarodowym rynku finansowym związany z wejściem do Unii Europejskiej, a w związku z tym przejściowe zwiększenie napływu kapitału portfelowego, co za tym idzie wzrost popytu na złotego - te wszystkie czynniki sprzyjające wzrostowi kursu złotego wobec euro zostały już skonsumowane. Jeśli nawet proces umacniania złotego będzie kontynuowany, to nie będą to już zmiany o tak wyraźnym charakterze, jak te notowane w maju i w czerwcu. Dlatego daleki jestem od pesymizmu i nie byłbym skłonny twierdzić, że siła złotego może w jakiś zasadniczy sposób zablokować eksport.

¦ Czy realne są nadzieje tych ekonomistów, którzy twierdzą, że już wkrótce konsumpcja może stać się lokomotywą wzrostu polskiej gospodarki? Po gwałtownym wzroście zakupów w okresie poprzedzającym akcesję obecne wskaźniki dynamiki sprzedaży detalicznej nie są już tak imponujące.

- Powróciliśmy do trendu ukształtowanego wcześniej, a ten - jakby na to patrzeć - jest łagodnym trendem wzrostowym. Jeżeli weźmie się pod uwagę ostatnie dane kwartalne i dane średnioroczne z 2003 r., to okaże się, że mamy obecnie do czynienia z dynamiką konsumpcji o prawie 1 punkt proc. wyższą niż w roku ubiegłym, zwłaszcza zaś w jego I połowie. Można, oczywiście, zastanawiać się, czy dynamika spożycia indywidualnego na poziomie nieco ponad 4 proc. jest zadowalająca, czy też wciąż jeszcze jest to za mało. Sądzę, że kluczowe znaczenie ma tutaj sytuacja na rynku pracy. Następuje wprawdzie stała poprawa, ale bardzo powolna. Aby na dobre wzrosła w społeczeństwie skłonność do konsumowania, sytuacja na rynku pracy musiałaby wyglądać lepiej. Analitycy zastanawiają się, kiedy może to nastąpić? Wskazuje się przy tym na IV kwartał tego roku lub I kwartał 2005 r. Mnie natomiast wydaje się, że choćby rosnące zainteresowanie inwestowaniem w Polsce przez firmy średniej wielkości, o czym systematycznie informuje Państwowa Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych, w którymś momencie powinno przybrać postać wyraźniejszego wzrostu zatrudnienia, a w konsekwencji przyczynić się do zwiększenia łącznego funduszu płac. Wówczas też powinniśmy odczuć pozytywne skutki rosnącej konsumpcji dla utrwalenia procesów wzrostowych w gospodarce.

¦ Napływ nowych inwestycji zagranicznych nie zrównoważy chyba jednak szybko wciąż słabej aktywności inwestycyjnej tych podmiotów, które już działają w kraju?

- Wydaje mi się, że przede wszystkim nie można lekceważyć tego, co już w tej dziedzinie udało się osiągnąć. Dynamika wzrostu łącznych nakładów inwestycyjnych w całej gospodarce w I kwartale 2004 r. wyniosła 3,5 proc., w II kwartale będzie to najprawdopodobniej już około 5 proc. Trzeba także mieć świadomość, że mówimy tu o wzroście następującym po okresie głębokiego spadku inwestycji. W latach 2001-2003 ten wskaźnik był przecież ujemny. Oczywiście, nie jest to jeszcze przyrost satysfakcjonujący, a więc np. rzędu 10 czy 12 proc.

¦ Czy poza rosnącą wydajnością pracy (tylko w I półroczu wzrosła ona o 18 proc.) są jeszcze inne przyczyny utrzymującej się jednak nadal pewnej wstrzemięźliwości przedsiębiorstw w podejmowaniu inwestycji?

- Część firm dopiero odnajduje się w nowych warunkach funkcjonowania po naszym wejściu do UE. Wiele przedsiębiorstw chciałoby przy tym powiązać swoje inwestycje z wykorzystaniem środków z funduszy unijnych, a obowiązujące procedury aplikacyjne wymagają czasu. Trzeba także uwzględnić taki czynnik; jak swoistą inercję procesów gospodarczych. W trudnych latach 2001-2003 wiele firm nastawiło się jedynie na przetrwanie, utrzymanie się na rynku, niewielu przedsiębiorców myślało o rozszerzeniu działalności. Musi więc minąć trochę czasu, aby dotychczas realizowaną strategię przestawić na nowe tory. Przyspieszenie w procesach inwestycyjnych na pewno nastąpi. Pytanie tylko, czy dojdzie do niego w końcu tego roku, czy raczej już w I kwartale 2005 r.? Za takim optymistycznym scenariuszem przemawia także 3-krotnie niemal mocniejszy przyrost depozytów bankowych sektora przedsiębiorstw. Tylko od stycznia do lipca tego roku zwiększyły się one o 5,2 mld zł, podczas gdy w tym samym okresie 2003 r. przyrost tych środków wyniósł jedynie 1,6 mld zł. To dowodzi, że bardzo wyraźnie poprawia się kondycja finansowa przedsiębiorstw. Także inne wskaźniki są coraz lepsze, np. te dotyczące regulowania zobowiązań.

¦ Jeśli inwestycje wreszcie ruszą pełną parą, to jednak można się obawiać, że niekoniecznie musi się to przełożyć na wzrost zatrudnienia. Od początku obecnego cyklu ożywienia koniunktury mamy do czynienia ze wzrostem w znacznej mierze opartym na wykorzystaniu wolnych mocy produkcyjnych. Natomiast inwestycje poprawiają efektywność i w niewielkim stopniu sprzyjają tworzeniu nowych miejsc pracy.

- Zgadzam się, że inwestycje dokonywane w I i II kwartale tego roku koncentrowały się w znacznej mierze na podnoszeniu poziomu technologicznego przedsiębiorstw, pieniądze przeznaczano więc raczej na zakupy nowych maszyn i sprzętu, a nie np. na wznoszenie budynków, co generuje większy popyt na pracę. Taki kierunek inwestowania przyczynia się do wzrostu wydajności. Dużo także robi się w zakresie poprawy organizacji pracy i zarządzania. W tej sferze szybko niwelujemy dystans dzielący nas od krajów "starej" Unii. Choć wskaźniki wydajności są w Polsce nadal dużo gorsze niż wynosi średnia unijna, to jednak jest już u nas sporo firm, które nie mają się czego wstydzić. Może jestem zbyt wielkim optymistą, ale wydaje mi się, że cały czas narasta pewna masa krytyczna. Przedsiębiorstwa zakumulowały niemały kapitał, są także środki pomocowe z Unii, po które już sięgają lub wkrótce sięgną przedsiębiorcy. Na rynku pracy mamy dużą podaż nieźle przygotowanych absolwentów różnych uczelni. Kiedy te wszystkie czynniki sprzęgną się w pewnym momencie, to wzrost w istotny sposób może przyspieszyć, ponieważ uzyska fundament krajowy, niezależnie od eksportu. Nie powinniśmy jednak mieć złudzeń, że sytuacja na rynku pracy może poprawić się szybko. Zejście ze stopą bezrobocia z obecnych ok. 20 proc. do średniego wskaźnika w krajach UE, rzędu 10-12 proc., to proces co najmniej kilkuletni.

¦ W jakim stopniu bardziej restrykcyjna polityka monetarna RPP może hamować ekspansję sektora przedsiębiorstw, negatywnie wpływając np. na ich skłonność do zaciągania kredytów?

Dla każdej gospodarki można określić tzw. realną, naturalną stopę procentową, która w pewnym uproszczeniu odpowiada stopie nominalnej pomniejszonej o wskaźnik inflacji, wtedy gdy ta ostatnia utrzymuje się na poziomie celu inflacyjnego. W przypadku Polski, bardzo ostrożnie szacując, stopa ta wynosi ok. 4 proc. Te 4 proc. jest zarazem górnym pułapem stopy naturalnej wyliczonej dla gospodarki USA, gdzie zawiera się ona w widełkach 2-4 proc. W krajach na takim etapie rozwoju jak Polska stopa naturalna powinna być wyższa. Dlatego wydaje się, że przyjęcie maksymalnego pułapu amerykańskiego jest rozwiązaniem w miarę racjonalnym. Jeżeli taka jest ta stopa, to przy nominalnej stopie referencyjnej 5,25 proc., jaką mieliśmy od połowy 2003 roku do czerwca tego roku, trzeba zgodzić się, że polityka monetarna podkręcała wzrost i z pewnością nie była dla niego neutralna. Obecne zaś zacieśnienie polityki pieniężnej prowadzi raczej do wyprowadzenia stopy na poziom neutralny dla gospodarki niż do rozpoczęcia jej schładzania. Chciałbym przy tym zwrócić uwagę, że tak dzieje się w tej chwili na całym świecie. W USA otwarcie mówi się dziś, że nominalna stopa procentowa w perspektywie kilkunastu miesięcy powinna dojść do 4 proc. Jestem przekonany, że tak rzeczywiście się stanie. I wówczas dopiero osiągnie ona próg poziomu neutralnego, tzn. taki, który nie wywołuje stymulacji łącznego popytu ze strony podmiotów życia gospodarczego. Dla Polski granica realnej stopy naturalnej jest wyznaczona nieco wyżej, a i inflacja jest u nas wyższa. Dlatego sądzę, że jeśli stopy będą nawet na poziomie o 25-75 punktów wyższym niż obecnie (tak rynek w tej chwili ocenia możliwość wzrostu stóp w perspektywie końcowych miesięcy br.), to wciąż pozostaną one zbliżone do poziomu stopy neutralnej. Z tego punktu widzenia nie widzę więc zagrożenia dla wzrostu gospodarczego ze strony polityki pieniężnej.

Reklama

Rozmawiał

Jacek Piasecki

Gazeta Prawna
Dowiedz się więcej na temat: Rady Polityki Pieniężnej | prof | złoty | USA | wskaźniki | zablokowany
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »