William A. Allen: Warto mieć własną walutę
Posiadanie własnej waluty może ułatwiać realizację narodowych celów gospodarczych. Może być przydatne w reagowaniu na sytuacje kryzysowe, a ponadto chroni obywateli przed problemami, jakie mogą wynikać z konieczności stosowania walut obcych. Jest zatem elementem suwerenności - pisze William A. Allen.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
W minionym czterdziestoleciu 19 państw wyzbyło się walut narodowych i przystąpiło do strefy euro. Kolejne, takie jak Ekwador, Salwador, Czarnogóra, Kosowo czy Zimbabwe przyjęły za swoją walutę jedną z dwóch głównych walut świata, dolar amerykański lub euro. Jeszcze inne powiązały - mniej lub bardziej ściśle - kurs swojego pieniądza z dolarem albo euro. Sens posiadania narodowego pieniądza bez wątpienia zasłużył sobie na debatę.
Kryzys finansowy i pandemia koronawirusa mocno nadwyrężyły systemy monetarne i finansowe na całym świecie. Nadszedł może czas, by kolejne państwa spojrzały świeżym okiem na swoje systemy walutowe i zrewidowały koszty i korzyści płynące z posiadania własnego pieniądza, tak jak to zrobiono kilkadziesiąt lat temu w przypadku narodowych linii lotniczych.
Stały kurs walutowy, członkostwo w unii walutowej czy przyjęcie cudzej waluty odbiera państwu możliwość prowadzenia samodzielnej polityki pieniężnej. Teoria optymalnych obszarów walutowych, której prekursorem był przed 60 laty kanadyjski ekonomista Robert Mundell, podkreślała ryzyko wynikające z braku możliwości zastosowania krajowej polityki pieniężnej do walki z inflacją i zapobiegania bezrobociu.
Dlaczego więc szereg państw zrezygnowało z posiadania własnej waluty albo przyłączyło się do unii walutowych?
Otóż postąpiły tak głównie małe, otwarte gospodarki, które niewiele zyskują na niezależnej polityce pieniężnej. Niektóre bardzo małe państwa nie mają dostatecznych zasobów, by utrzymywać własną walutę; inne nie były w stanie odpowiednio nią zarządzać, a więc pozostało im zaakceptować fakt dominacji obcej waluty w transakcjach krajowych.
W okresie minionych piętnastu burzliwych lat inflacja - przynajmniej do niedawna - nie stanowiła większego problemu. Polityka pieniężna wykorzystała wszystkie możliwe narzędzia, próbując zapobiec deflacji i długotrwałej recesji. Po kryzysie finansowym nie wystarczyło po prostu obniżyć krótkoterminowe stopy procentowe, toteż banki centralne uruchomiły rozmaite programy skupu aktywów: niektóre skupowały wyłącznie papiery skarbowe, inne również prywatnie emitowane obligacje, a bank centralny Szwajcarii nabywał aktywa zagraniczne. Ta różnorodność wynikała z różnych okoliczności, w jakich funkcjonowały poszczególne państwa oraz preferencji ich banków centralnych.
Koordynacja polityki pieniężnej pomiędzy bankami centralnymi nie była w tym czasie łatwa. W strefie euro, gdzie istnieje wymóg koordynacji polityki pieniężnej , występowały permanentne tarcia pomiędzy państwami członkowskimi. Pomimo ogólnego spadku bezrobocia w strefie, w niektórych krajach stanowi ono nadal poważny problem, zwłaszcza w Grecji, gdzie w 2019 r. (czyli jeszcze przed pandemią) wynosiło ono 17,3 proc. Hiszpanii (14,1 proc.) i Włoszech (10,0 proc.). Bezrobocie jest jeszcze wyższe wśród młodych osób. Europejski Bank Centralny prowadzi silnie ekspansywną politykę pieniężną, ale kraje o wysokim bezrobociu nie mogą uciec się do dewaluacji waluty, a ich polityka fiskalna podlega ograniczeniom. Można dyskutować, czy dewaluacja dałaby cokolwiek poza krótkotrwałym efektem, ale nie dziwi pewne rozczarowanie wspólną polityką pieniężną - zarówno w wymienionych powyżej krajach, jak i tych, które bardziej obawiają się ryzyka inflacji. Jak dotąd udawało się zażegnać te napięcia w obrębie strefy euro, jednak ich głębokie przyczyny nie zniknęły.
Chociaż poza strefą euro nie ma formalnego mechanizmu koordynacji, wydaje się, że banki centralne uczyły się od siebie nawzajem, a może kierowały się tymi samymi przesłankami. Przykładem może być pandemia koronawirusa. Pomimo tego, że zasady sanitarne - np. ograniczenia wyjazdów zagranicznych w Unii Europejskiej - miały przeważnie krajowy charakter, banki centralne realizowały podobnie ekspansywną politykę pieniężną, ponieważ ich analiza gospodarczych konsekwencji koronawirusa prowadziła do zasadniczo podobnych wniosków. A dziś również w podobny sposób banki centralne wydają się zaskoczone obecnym wzrostem inflacji na świecie.
Jeśli chodzi o Polskę, polityka makroekonomiczna w ostatnim trzydziestoleciu odniosła spektakularne sukcesy. Podtrzymano wzrost - nawet w czasie kryzysu finansowego. Bezrobocie było wysokie podczas postkomunistycznej transformacji, ale obniżyło się do 3 proc. obecnie. Od początku stulecia do niedawna inflacja była niska. Kurs złotego do euro miał okresy znacznych wahań: złoty stracił na przykład 47 proc. wartości w czasie kryzysu finansowego, pomiędzy końcem lipca 2008 r. a końcem marca 2009 r.
Deprecjacja przysporzyła Polsce pewnych problemów - takich jak przejściowy wzrost inflacji i kłopoty osób z walutowymi kredytami hipotecznymi. Ale gdyby w tym czasie Polska była częścią strefy euro, ciśnienie rynku, które doprowadziło do osłabienia waluty, znalazłoby inne ujście i spowodowało inne problemy. Przede wszystkim wzrost gospodarczy byłby słabszy. Zakłócone zostałyby też przepływy finansowe: Polska mogłaby doświadczyć odpływu funduszy, a polskie firmy mogłyby mieć problemy z pozyskaniem kapitału. Tak więc Polska może cieszyć się z tego, że nie należała do strefy euro.
Istnieje natomiast kraj, któremu posiadanie własnej waluty przysparza wielu problemów - a jest to raczej klęska urodzaju niż głodu. Chodzi mianowicie o Szwajcarię, która w ciągu ostatniego półwiecza przeżyła kolejne fale popytu na franki szwajcarskie. Żeby sobie z tym poradzić, musiała wybierać pomiędzy dwiema niepożądanymi sytuacjami. Jedna to aprecjacja waluty do poziomu grożącego ustaniem jakiejkolwiek działalności wytwórczej w tym kraju. Druga, to - w wypadku prób hamowania aprecjacji przez bank centralny poprzez zakup obcej waluty - kumulacja ogromnego zbiorowego ryzyka finansowego związanego z zagranicznymi aktywami Swiss National Bank.
Aktywa te sięgają obecnie zawrotnej sumy równej 138 proc. rocznego PKB Szwajcarii i są finansowane przez zobowiązania banku centralnego denominowane we frankach szwajcarskich. Wzrost wartości franka powoduje czasami straty z tytułu wyceny według wartości rynkowej; bywało, że zagrażały one finansom publicznym Konfederacji Szwajcarskiej. W praktyce centralny bank Szwajcarii lawirował pomiędzy tymi dwoma niebezpieczeństwami: czasami pozwalał na swobodne kształtowanie się franka szwajcarskiego, a czasami interweniował na rynku walutowym w celu zahamowania jego aprecjacji. Na stabilną politykę pieniężną nie było szans.
Tak więc niezależna waluta nie przyniosła Szwajcarii korzyści, których oczekiwał Mundell, nie umożliwiła bowiem prowadzenia polityki pieniężnej nakierowanej na cele krajowe. Obywatele Szwajcarii mogliby się słusznie zastanawiać, czy aby na pewno korzyści z utrzymywania własnej waluty przewyższają koszty. Mogą oczywiście czerpać satysfakcję z pozyskiwania renty menniczej z emisji pieniądza. Ale stopy procentowe w Szwajcarii są bardzo niskie, i takie są też kwoty renty emisyjnej. Z drugiej strony, jaka jest alternatywa? Przystąpienie do strefy euro jest prawnie niemożliwe, bo Szwajcaria nie jest członkiem Unii Europejskiej. Ale gdyby nawet było możliwe, postawiłoby to Szwajcarię w takiej samej sytuacji, w jakiej są Niemcy i inne kraje-wierzyciele w strefie euro: wkrótce zgromadziłaby niechętnie widziane kwoty uznania na swoim koncie Target 2 w EBC, które stanowiłyby ryzykowne finansowo ekspozycje na kraje-dłużników. W przeszłości próbowano stosować mechanizmy kontrolujące napływ kapitału, ale okazały się nieskuteczne. Potrzebne byłoby rozwiązanie bardziej radykalne, takie jak zniesienie waluty krajowej i przyjęcie jednej lub więcej walut obcych jako waluty czy walut krajowych Szwajcarii (czyli walut, w których można płacić podatki). Bilans szwajcarskiego banku centralnego można by zlikwidować poprzez np. zamianę wkładów we frankach na udziały w funduszu obejmującym aktywa banku, które można by sprzedać. Centralny Bank Szwajcarii straciłby status banku, ale działałby nadal jako instytucja regulacyjna i nadzorcza.
Taka zmiana wybawiłaby Szwajcarię od dylematu, który, w kontekście polityki pieniężnej, nęka ją od półwiecza. Byłaby to zmiana nieodwracalna. Żaden kraj, który zniósł w ten sposób własną walutę, nie byłby w stanie odtworzyć jej w krótkim czasie. W pewnym sensie zniesienie własnej waluty jest oddaniem części suwerenności. Dzieje się to w różnych wymiarach:
- W praktyce obywatele kraju rezygnowaliby z jakiejkolwiek kontroli nad dokonywanymi przez nich operacjami płatniczymi i ich regulowania. Zmusiłoby to ich do poddania się takiemu nadzorowi, jaki zechciałby ustanowić kraj pochodzenia nowej waluty. Dobrze znany jest nadzór Stanów Zjednoczonych nad dolarowym systemem płatniczym i jego wykorzystanie dla celów bezpieczeństwa narodowego.
- W godzinie ciężkiej narodowej próby, na przykład w wypadku krachu finansowego albo wojny, rządy często uciekały się do inflacji własnego pieniądza. Był to rozpaczliwy, ale nieunikniony sposób pozyskiwania dochodów (tzw. podatek inflacyjny). Gdyby państwo nie zarządzało własną walutą, nie miałoby takiej możliwości. Dlatego - i być może nieprzypadkowo - istnienie euro redukuje i tak minimalne prawdopodobieństwo wybuchu wojny między państwami strefy euro niemal do zera.
- Podobnie, konieczność stosowania obcej waluty wystawiałaby obywateli kraju na ryzyko płacenia podatku inflacyjnego innemu krajowi.
- Mogłoby się zdarzyć, że świat jako całość pogrąży się w takim chaosie pieniężnym, że waluty obce, które mogłyby "obsłużyć monetarnie" kraje nieposiadające własnej waluty, nie będą dostępne w dostatecznej ilości. Oczywiście waluty z nieoficjalnych źródeł, takie jak metale szlachetne czy kryptowaluty, mogłyby wypełnić tę lukę - choć niekoniecznie. Na przykład złota moneta o tej samej wadze, co moneta euro byłaby warta ponad 400 euro: w wielu transakcjach, to za duża kwota.
- Dany kraj straciłby korzyść z renty menniczej związanej z emisją własnej waluty, choć obecnie, w warunkach bardzo niskich stóp procentowych, są to dochody małe.
Pandemia koronawirusa jest globalną sytuacją kryzysową. Kraje, które nie mają własnej waluty - podobnie jak te, które nie mogą zaciągnąć wystarczającej ilości kredytów we własnej walucie - miały dostęp do finansowania w walutach obcych na rynkach międzynarodowych przy niezwykle niskich stopach rentowności, do kredytów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a w UE do funduszy pozyskiwanych wspólnie. Brak suwerenności walutowej nie miał znaczenia, ponieważ istniał międzynarodowy konsensus w sprawie polityki dotyczącej koronawirusa. Jednak nie w każdej sytuacji kryzysowej tak będzie.
Pojęcie waluty narodowej jest częścią pojęcia tożsamości państwowej, chociaż może wiązać się z poważnymi uciążliwościami. Tego samego nie można powiedzieć o narodowej linii lotniczej. Nic więc dziwnego, że kraje, które zrezygnowały z własnej waluty, zrobiły to świadomie, w intencji uczestniczenia w szerszym układzie politycznym - albo też w wyniku nieubłaganej konsekwencji złego zarządzania. Kraje, które chcą podtrzymać ideę narodowości powinny usilnie się starać o właściwe zarządzanie swoim narodowym pieniądzem.
William A. Allen, współpracuje z NIESR w Londynie, w latach 1972-2004 pracował w Banku Anglii