Jak NFZ gubi pieniądze pacjentów?

Nie ma drugiej tak licznej grupy zawodowej w Polsce, która mogłaby pochwalić się podobną dynamiką wynagrodzeń. Niekiedy lekarze w ciągu kilku lat podwoili lub nawet potroili swoje pensje. Ze względu na to, że płace lekarzy szybko rosną, przychodnie muszą oszczędzać gdzie indziej. Na czym mogą oszczędzać? W praktyce na pacjencie!

Liczba lekarzy w Polsce maleje, jest to nie tylko efekt emigracji zarobkowej, ale także, a może nawet przede wszystkim, efekt coraz mniejszej liczby lekarzy kształconych na polskich uczelniach.

Szacuje się, że obecnie uczelnie medyczne kształcą o 20-30 proc. mniej studentów niż jeszcze kilkanaście lat temu. Nietrudno przewidzieć konsekwencje.

Zarobki lekarzy w ostatnich latach wystrzeliły jak z procy. Nie ma drugiej tak licznej grupy zawodowej w Polsce, która mogłaby pochwalić się podobną dynamiką wynagrodzeń. Niekiedy lekarze w ciągu kilku lat podwoili lub nawet potroili swoje pensje. Na rynku podstawowej opieki zdrowotnej zapanowała łapanka na lekarzy, przychodnie prześcigają się w propozycjach.

Reklama

Lekarze z drugim stopniem specjalizacji zarabiają przeciętnie 7 000-9000 zł brutto, lekarze z pierwszym stopniem specjalizacji otrzymują około tysiąca złotych mniej. Trzeba pamiętać, że są to średnie zarobki, w wielu przypadkach miesięczne wynagrodzenie przekracza 10 tysięcy zł.

Przychody przychodni

Przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej są opłacane w ramach kontraktów z NFZ według tzw. stawki kapitacyjnej. Podstawowa stawka wynosi 96 zł na rok za dorosłego pacjenta, więcej NFZ płaci za dziecko do szóstego roku życia i osoby powyżej 65. roku życia oraz za osoby przewlekle chore. Średnia roczna stawka kapitacyjna wynosi około 140 zł. Jednak dla poszczególnych przychodni stawka ta może się znacznie różnić, co zależy głównie od rejonu, w jakim działa przychodnia, np. czy jest to nowe osiedle, czy osiedle ze starszymi mieszkańcami.

Lekarz może mieć zapisanych na liście maksymalnie 2 750 pacjentów. Jeśli ma wykorzystany swój limit, najczęściej pacjenci, którzy chcą pozostać w danej przychodni, deklarują wybór innego lekarza tam zatrudnionego. W praktyce przyjmuje ich przychodnia, czyli nie zawsze lekarz, którego wybrał pacjent.

Jeśli pomnożymy 2 750 pacjentów razy 140 zł, to otrzymamy 385 tysięcy złotych - średnio taką kwotę generuje dla przychodni lekarz posiadający komplet pacjentów. Oczywiście liczba pacjentów przypisanych do lekarzy zatrudnionych w przychodniach jest bardzo zróżnicowana, może to być także kilkuset pacjentów, wówczas lekarz generuje odpowiednio niższy przychód dla swojej przychodni, w tym poniżej 100 tysięcy zł rocznie.

Mniej badań, większy zysk

Niestety, zarobki lekarzy nie mogą cieszyć pacjentów. Wynagrodzenie lekarza to główny koszt, jaki ponoszą prywatne przychodnie. Ze względu na to, że płace lekarzy szybko rosną, przychodnie muszą oszczędzać gdzie indziej. Na czym mogą oszczędzać? W praktyce na pacjencie! Badania diagnostyczne są opłacane z tej samej puli, czyli ze środków idących za pacjentem zgodnie ze stawką kapitacyjną. Prywatne przychodnie rozliczają zatem lekarzy z kosztów, jakie ci generują. Finansowanie podstawowej opieki zdrowotnej ma wpisany mechanizm, że im mniej przychodnia wyda na badania diagnostyczne, tym więcej będzie do podziału dla właścicieli przychodni i zatrudnionych lekarzy. Badania diagnostyczne to jedyna realna pozycja, na której przychodnia może uzyskać duże oszczędności. Presja na lekarzy, by ci ograniczali badania, jest tak oczywista, że zatrudniający nawet nie musi o tym wspominać. Niepisana zasada jest prosta - mniej wydasz na badania, będziesz bardziej cenionym pracownikiem.

Błędne koło

Badania diagnostyczne mają m.in. na celu obniżenie kosztów opieki zdrowotnej. Im więcej badań diagnostycznych, tym wcześniej wykrywane są schorzenia, a to oznacza niższe koszty leczenia. Jednak to nie tylko koszt powinien decydować o powszechności badań diagnostycznych, ale przede wszystkim prawo pacjenta do właściwej opieki medycznej. System, który premiuje lekarza za ograniczanie badań diagnostycznych, jest patologiczny.

Doraźne oszczędności na liczbie przeprowadzanych badań diagnostycznych odbiją się w przyszłości na wydatkach na finansowanie szpitali i opiekę specjalistyczną. Resort zdrowia powinien sobie zdawać sprawę z takiej zależności. Sposób finansowania POZ powstał również w innych czasach, gdy zarobki lekarzy miały niższy udział w kosztach przychodni. Jednak samo założenie przyjmujące altruizm właścicieli przychodni nie było zasadne.

Oszczędności poprzez diagnostykę

System finansowania POZ powinien zostać gruntownie zmieniony. Zasada powinna być taka, że im więcej badań diagnostycznych zleconych zgodnie ze sztuką medyczną, tym lepiej dla przychodni i lekarza. W promowaniu badań diagnostycznych największą rolę odgrywa (powinien odgrywać) lekarz mający kontakt z pacjentem. To lekarz powinien zachęcać do wykonywania badań zarówno tych wynikających z bieżącego leczenia, jak i okresowych.

Obecnie najlepszym pacjentem prywatnej przychodni jest taki, który się w niej nie pojawia. NFZ powinien postulować zmiany w tym zakresie, podstawowa rzecz to rozdzielenie wyniku finansowego przychodni od kosztów badań diagnostycznych, stawka kapitacyjna na pacjenta powinna zostać zmniejszona, a równoczesne badania powinny być opłacane z odrębnej puli środków.

Lekarz i przychodnia powinni być finansowo premiowani za wykonanie badań okresowych pacjentów. Im więcej badań, tym tańsza opieka medyczna, a także jednostkowo tańsze badania. Jeśli liczba badań diagnostycznych wzrosłaby, np. o 50 proc., to nie znaczy, że koszt takich badań wzrośnie także o 50 proc. Rozwój diagnostyki medycznej spowoduje, że branża zostanie dofinansowana, nie tylko jakość badań wzrośnie, ale także konkurencja obniży jednostkową cenę za określone usługi.

Resort zdrowia powinien iść w zupełnie przeciwnym kierunku niż dotychczas - promowanie mechanizmami finansowymi badań diagnostycznych oraz uświadamianie pacjentów o prawie do darmowych badań okresowych.

Warto byłoby rozważyć dalej idący mechanizm. Skoro diagnostyka prowadzi do oszczędności w opiece medycznej, to pacjenci powinni być zobligowani do badań okresowych. Niewykonanie badań przez pacjenta mogłoby nawet skutkować symboliczną opłatą. Symboliczną dlatego, by miała bardziej wymiar promocyjny (propagandowy), niż stanowiła realną sankcję. Takie podejście w dłuższym okresie zwiększyłoby świadomość zdrowotną, nie tylko w zakresie potrzeby wykonywania badań okresowych, lecz także zdrowego trybu życia.

To bardzo dziwna sytuacja, gdy system ochrony zdrowia nie sprzyja tej ochronie. Jak wymagać prozdrowotnych zachowań od pacjentów, gdy resort zdrowia nie tylko ich nie promuje, a wręcz skutecznie im przeciwdziała. Czy w takiej sytuacji to resort zdrowia nie wymaga gruntownej terapii?

Jarosław Supłacz

Autor jest ekonomistą i dziennikarzem specjalizującym się w sprawach gospodarczych

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: służba zdrowia | lekarze | Narodowy Fundusz Zdrowia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »