Hipoteczne idą jak bułeczki

Na rynku kredytów hipotecznych ruch, jak w hipermarkecie w dzień przedświąteczny. Banki kuszą klientów promocjami, a ci nie dają się długo prosić. Na razie zadłużyli się na 35 mld zł. Prognozy mówią, że za kilka lat dług urośnie do 200 mld.

Według NBP na koniec 2004 roku łączna wartość kredytów mieszkaniowych przekroczyła 35 mld zł. A to dopiero początek - uważają ekonomiści - gdyż potrzeby pożyczkowe społeczeństwa są o wiele większe. Koniunkturę na rynku kredytowym napędza ogromny popyt na mieszkania. Według różnych szacunków, w Polsce na własne lokum czeka od 600 tys. do 1,5 mln osób. Zdecydowana większość z nich nie ma pieniędzy na kupno własnego lokum. Do niedawna nie było ich też stać nawet na kredyt. Teraz może sobie na niego pozwolić niemal każdy.

Bank z ludzką twarzą

Reklama

Bo z tej strony banków w Polsce nie znaliśmy. Przyzwyczailiśmy się, że aby dostać kredyt trzeba przedstawić kilku żyrantów i szereg innych zabezpieczeń, zaświadczenia o zarobkach itp. Teraz kredytobiorca może o tych wszystkich przeszkodach zapomnieć. Żeby dostać pieniądze nie trzeba już nawet mieć stałych miesięcznych zarobków, bo dług może zaciągnąć, rzecz do niedawna nie do pomyślenia, nawet osoba pracująca na umowę o dzieło.

Ostro w dół poszło też oprocentowanie. Dzisiaj średni poziom dla kredytów walutowych denominowanych we frankach szwajcarskich to 3,5 proc. Kiedy klient wnosi tzw. wkład własny, w wysokości 20 proc. ceny mieszkania, wtedy spada ono nawet do 2,5 proc.

Oprocentowanie to tylko jeden z czynników zwiększających dostępność kredytów. Banki nie wymagają już np. od kredytobiorcy zatrudnienia na czas nieokreślony, co przecież jeszcze dwa lata temu było nie do pomyślenia. Mało tego - są już nawet takie, które w ogóle nie interesuje na jakich zasadach klient pracuje, ale nawet nie wnika w to, jakie osiąga dochody. Wystarczy, że złoży deklarację - nawet nie zaświadczenie! - że ma stałe źródło utrzymania.

Największy wpływ na złagodzenie warunków przyznawania kredytów mieszkaniowych miał wzrost presji konkurencyjnej ze strony innych banków? - piszą analitycy NBP w raporcie podsumowującym ub.r.

A co tam BIK

Tak jest, banki ostro walczą ze sobą o klienta. Doszło już do tego, że dają kredyty osobom, które trafiły w przeszłości do rejestru Biura Informacji Kredytowej, gromadzącego dane o wszelkich zaległych płatnościach wobec banków. Dotąd było tak, że kto znalazł się w BIK dostawał wilczy bilet i mógł zapomnieć o jakiejkolwiek pożyczce do czasu wykreślenia wykazu. Warto podkreślić, że do rejestru niesolidnych klientów można trafić nawet wtedy, gdy opóźnienie w spłacie należnych rat wynosi jeden dzień. Co równie ważne, biuro przechowuje informacje o takim dłużniku przez pięć lat, nawet wtedy, gdy spłaci on swój dług.

Teraz banki przymykają oko, kiedy zaległość wynosi nie więcej niż tydzień. Gdy zwłoka przekracza tydzień trzeba się liczyć z odmową. Ale nie wszędzie. Dom Bank zgadza się kredytować klientów, którzy nie spłacali długu przez 90 dni.

Oczywiście nic za darmo. Bank rekompensuje sobie wyższe ryzyko kredytowe, a jest nim niewątpliwie współpraca z klientem z "przeszłością", nakładając na niego wyższe oprocentowanie. Bank Millennium standardowo dolicza takim osobom 2 proc. do oprocentowania. W skrajnych przypadkach odsetki mogą wzrosnąć nawet dwukrotnie. Przykładowo, w Dom Banku standardowy kredyt mieszkaniowy oprocentowany jest na 8,92 proc. (przy kwotach rzędu 80-100 tys. zł), natomiast klienci z grupy podwyższonego ryzyka płacą 14,92 proc. Oprocentowanie kredytu walutowego denominowanego w dolarach wynosi odpowiednio 6 i 12 proc.

Słowem, klienci mogą przebierać w ofertach banków jak w ulęgałkach: kredyt bez prowizji, z opłaconym ubezpieczeniem, bez wkładu własnego, z bezpłatną opcją przewalutowienia, z darmowym kontem i kartą kredytową, z wydłużonym okresem spłaty nawet do 45 lat, odroczonym terminem spłaty itd. Szczególnie interesujący jest kredyt oszczędnościowy. Polega on na tym, że klient zaciąga pożyczkę nominalnie oprocentowaną, powiedzmy, na 3,5 proc. W rzeczywistości dostaje kredyt oprocentowany na 3 proc. Gdzie podziało się pół procenta? Otóż kredytobiorca inwestuje różnicę za pośrednictwem wybranego funduszu. Zyski należą nie do banku, ale do jego klienta.

Stawka się powiększa

W rankingu najpopularniejszych banków prowadzi PKO BP, który w 2004 r. wydał na kredyty mieszkaniowe rekordową kwotę - 5,3 mld zł. Drugą lokatę zajmuje BPH PBK z udziałami w rynku szacowanymi na ponad 20 proc. W ub.r. kupujący mieszkania zadłużyli się w tym banku na przeszło 3,5 mld zł. Miejsce na podium ma też Pekao SA, który dość późno zainteresował się tym rodzajem kredytów, ale teraz raźno goni czołówkę. Od stycznia do grudnia 2004 r. bank udzielił pożyczek na ponad 1,5 mld zł, co oznacza wzrost w stosunku do 2003 r. aż o 99,5 proc.

Stawka banków mocno osadzonych w rynku kredytów hipotecznych jest znacznie większa - można naliczyć przynajmniej dziesięć instytucji - a cały czas dołączają do nich nowe. Trudno im się dziwić, bo jest to segment bardzo perspektywiczny. Jak wspomnieliśmy, wartość zadłużenia z tytułu kredytów mieszkaniowych i hipotecznych przekracza 35 mld zł, a według szacunków, docelowo może ono wynieść nawet 200 mld zł. Tak wynika z porównania naszego rynku, z krajami rozwiniętymi, gdzie stosunek kredytów mieszkaniowych do wartości Produktu Krajowego Brutto wynosi 80 proc. U nas długi zaciągane na cele mieszkaniowe stanowią zaledwie 4 proc. PKB.

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: bank | bułeczki | "Ida" | bułeczka | oprocentowanie | dług | kredyt | 'Ida' | mieszkanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »