Lepsze bezrobocie niż nisko płatna praca

Wiele osób zarejestrowanych jako bezrobotne nie jest zainteresowanych pracą. Urzędy pracy, zamiast aktywizować poszukujących pracy, wydają miliony zaświadczeń. Co trzeci bezrobotny nie ma kwalifikacji i wymaga indywidualnego podejścia pośredników.

Wskaźnik bezrobocia wynoszący 14,9 proc. jest zawyżony - uważają eksperci i pracownicy urzędów pracy.

- 20 proc. do 30 proc. bezrobotnych, tj. około 0,5 mln osób, nie jest zainteresowanych podjęciem pracy - mówi dr Michał Boni, ekspert rynku pracy.

Potrzebują oni statusu bezrobotnego, by mieć prawo do różnych świadczeń. Jak podkreślają eksperci, ich wyrejestrowanie mogłoby ułatwić urzędom pracy zajęcie się osobami faktycznie poszukującymi zatrudnienia. Zdaje też sobie z tego sprawę Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i deklaruje przygotowanie zmian wyodrębniających osoby rejestrujące się w urzędach tylko po to, by otrzymywać świadczenia.

Reklama

Po zdrowie... do urzędu

Prawo do bezpłatnej opieki lekarskiej powiązane ze statusem bezrobotnego to jeden z głównych powodów pozostawania w urzędach wielu osób niezainteresowanych pracą.

Barbara Farulewska, kierownik Powiatowego Urzędu Pracy w Bartoszycach (woj. warmińsko-mazurskie), gdzie zarejestrowanych jest 7,8 tys. osób, mówi, że takie powiązanie, oprócz sztucznego zawyżania liczby bezrobotnych, powoduje, że pracownicy urzędu mają mniej czasu na zajęcie się osobami szukającymi zatrudnienia.

Oprócz wydawania zaświadczeń o prawie do opieki lekarskiej urzędy muszą tak jak firmy co miesiąc zgłaszać do ubezpieczenia w ZUS i wyrejestrowywać z niego. Teresa Cieślak, wicedyrektor PUP w Szydłowcu (woj. mazowieckie), gdzie wskaźnik bezrobocia należy do najwyższych w Polsce, szacuje, że w jej powiecie po uniezależnieniu prawa do leczenia od statusu bezrobotnego wskaźnik bezrobocia mógłby spaść z 36,9 proc. do poniżej 30 proc. Michał Boni ma nadzieję, że Ministerstwo Pracy oddzieli w końcu prawo do leczenia od statusu bezrobotnego.

- Mówi się o tym od 1999 roku i do tej pory nikomu się to nie udało - podsumowuje.

Bez zaświadczeń brak świadczeń

Status bezrobotnego potrzebny jest nie tylko ze względu na prawo do opieki zdrowotnej. Niemal wszystkie instytucje udzielające pomocy wymagają zaświadczenia o jego posiadaniu. Jest ono potrzebne, aby uzyskać świadczenia z pomocy społecznej (zasiłki) i świadczenia rodzinne.

Ponadto wymagają go szkoły, gdy dziecko tam się dożywia, jest też potrzebne, aby uzyskać dodatek mieszkaniowy, obniżyć podatek rolny, otrzymać ze starostwa stypendium dla dzieci i młodzieży, ubiegać się o akademik. Zaświadczeń potrzebują też rodzice studiujących osób, ubiegających się o stypendia.

Ponadto PUP wydają również zaświadczenia związane z kapitałem początkowym. Wiesław Szczechowiak, dyrektor PUP w Lesznie (woj. wielkopolskie), mówi, że wydaje 50-60 zaświadczeń dziennie, na co musi przeznaczyć niemal jeden etat.

Jako skrajny przykład obciążenia urzędów pracą administracyjną wskazuje, że muszą one wydawać zaświadczenia o tym, że... osoba nie jest bezrobotna. Dzieje się tak, gdy ktoś stara się na przykład o dofinansowanie firmy ze środków UE.

Jego zdaniem powinno się to załatwiać na zasadzie oświadczenia. Podobnie uważa Teresa Kieda, wicedyrektor PUP w Sokółce (woj. podlaskie). W jej opinii zbędne jest wydawanie zaświadczeń do pomocy społecznej, bo wystarczyłoby, aby osoba bezrobotna ubiegająca się o wsparcie składała odpowiednie oświadczenie.

- Jest ono składane pod groźbą odpowiedzialności karnej, a ponadto pomoc społeczna może łatwo, nawet telefonicznie, sprawdzić u nas, czy dana osoba figuruje w rejestrze - zauważa.

Mało czasu na bezrobotnego

Na problem nadmiaru prac administracyjnych zwraca też uwagę Jarosław Supera, dyrektor Instytutu Międzynarodowych Finansów i Bankowości. Podkreśla, że w polskich służbach zatrudniania pracuje 18 tys. osób, a 75 proc. z nich nie zajmuje się pośrednictwem pracy, ale zadaniami urzędniczo-administracyjnymi. Nie szukają więc bezrobotnym pracy, nie pracują z nimi, nie szkolą ich, ale wypełniają dokumenty.

Zdaniem ekspertów, w Polsce powinien funkcjonować system, który spowoduje, że jeśli bezrobotnemu oferowana jest jakaś pomoc, szkolenie czy praca, to nie może on jej odrzucić. Jeśli to zrobi, nie powinien być w rejestrze.

Na brak możliwości dyscyplinowania bezrobotnych zwracają też uwagę przedstawiciele urzędów pracy. Barbara Farulewska podkreśla, że jest spora grupa osób, które są w rejestrze bardzo długo i nie interesuje ich praca.

- Są one wielokrotnie wyłączane z rejestru ze względu na brak gotowości do podjęcia pracy, później wracają do niego - dodaje.

PUP mogą wykluczyć osobę formalnie bezrobotną jedynie na trzy miesiące, czasem więc proces wyrejestrowywania i powrotów do urzędów osób niezainteresowanych pracą trwa nawet 10 lat.

Przedstawiciele urzędów pracy uważają, że należałoby przedłużyć okres wyrejestrowywania, na przykład do roku, dla tych, którzy notorycznie i z premedytacją uchylają się od podjęcia pracy. Innym rozwiązaniem byłby dwuletni zakaz rejestracji w przypadku trzykrotnego wyrejestrowania z PUP ze względu na odmowę podjęcia pracy.

Zawyżona statystyka

W efekcie tego, że od posiadania statusu bezrobotnego zależy prawo do różnych świadczeń, zawyżony jest wskaźnik bezrobocia. Eksperci szacują, że mógłby wynosić około 10-11 proc. Wiesław Szczechowiak mówi, że w 2003 roku w rejestrze jego urzędu było 7,8 tys. bezrobotnych. Obecnie liczba ta zmalała do 4,4 tys. Jego zdaniem około 40 proc. tych osób to pracujący na czarno lub tacy, którzy nie chcą podjąć pracy, ale chodzi im o posiadanie zaświadczeń lub możliwość bezpłatnego leczenia.

- Jeśli wyłączyłoby się z rejestru osoby niezainteresowane pracą, to wskaźnik bezrobocia wyniósłby około 10 proc., czyli na poziomie średniej w UE - ocenia Szczechowiak.

Podobnie uważa Barbara Farulewska oceniając, że około 1/3 zarejestrowanych osób pozostaje w PUP, aby mieć prawo do różnego rodzaju świadczeń.

Pozostali najtrudniejsi

Nawet urealniony 11­proc. wskaźnik bezrobocia będzie bardzo wysoki. Zdaniem ekspertów sposobem na jego obniżenie są reformy. W rejestrach urzędów pracy pozostała bowiem grupa osób najtrudniejsza do aktywizacji.

Dane GUS mówią, że na 2,31 mln bezrobotnych 1,5 mln to osoby długotrwale bezrobotne (bez pracy ponad 12 miesięcy), a żadnych kwalifikacji nie ma prawie 700 tys. osób. Im dłuższa przerwa w pracy, tym niższa szansa na aktywizację. Z kolei osoby bez kwalifikacji są mało atrakcyjne dla pracodawców.

Eksperci podkreślają, że trzeba wyłączyć z rejestrów pracy osoby niezainteresowane zatrudnieniem, przeprowadzić reformę służb zatrudnienia, zmienić sposób udzielania pomocy socjalnej, aby nie zniechęcać do pracy, ułatwić firmom zatrudnianie pracowników i obniżyć koszty pracy.

- Do bezrobotnych, którzy pozostali w urzędach pracy, trzeba kierować indywidualnie programy, dzięki którym będą się aktywizować, co wymaga usprawnienia i wzmocnienia polityki państwa na rynku pracy - podkreśla prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.

Michał Boni ocenia, że pozostałymi w rejestrach bezrobocia osobami powinny bardzo solidnie zająć się służby zatrudnienia, bo są to osoby wymagające ogromnej pracy. Przeważnie długo nie pracowały, są nisko wykwalifikowane, mało mobilne, często nie mają stażu pracy.

Recepta na szarą strefę

Eksperci zwracają też uwagę, że nie da się zmniejszyć szarej strefy zatrudnienia, a tym samym radykalnie zmniejszyć liczby osób zarejestrowanych w urzędach pracy i pracujących nielegalnie, bez reform obniżających koszty legalnego zatrudnienia.

Maciej Eckardt, były wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Warszawie, uważa, że to koszty i wymogi związane z zatrudnieniem pracownika, konieczność opłacania wysokich składek i podatków są przyczynami szarej strefy. W konsekwencji wysokich narzutów na pracę niewielka jest różnica między wysokością świadczeń, jakie można otrzymać, posiadając status bezrobotnego, a wysokością dochodów netto z pracy.

- Ludzie zachowują się racjonalnie i nie decydują się na legalną pracę, bo ze względu na wysokie koszty ich pensja netto niewiele odbiega od wysokości świadczeń, jakie otrzymują z różnych instytucji wsparcia - ocenia Michał Boni.

Dodaje, że w Polsce zamiast myśleć o rozwiązywaniu problemu szarej strefy przez znoszenie barier i obniżanie kosztów pracy, traktuje się ją w kategoriach restrykcyjnych. Teresa Cieślik ocenia, że na jej terenie problem fikcyjnych bezrobotnych dotyczy wielu mężczyzn nieprzyjmujących ofert pracy ze względu na zatrudnienie w szarej strefie.

- Trudno się spodziewać, że wielu z nich podejmie pracę legalnie, jeśli nie zostaną obniżone narzuty na pracę - ocenia.

Bartosz Marczuk

Szukasz pracy? Ponad 11 tys. ogłoszeń - www.praca.interia.pl

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »