Zakręcenie grzejników by oszczędzić na ogrzewaniu, podczas gdy sąsiedzi naokoło mają włączone kaloryfery, to tzw. pasożytnictwo cieplne. To nic innego jak wykorzystywanie ogrzewania sąsiadów do uniknięcia kosztów za odkręcone grzejniki. W takiej sytuacji zapłacić trzeba nawet wtedy, kiedy w lokalu mamy nieuruchomione ogrzewanie.
Za ogrzewanie płacić trzeba. Zwłaszcza, gdy wypada sezon grzewczy
Zgodnie z przepisami nawet zakręcone grzejniki nie zwalniają z ponoszenia kosztów ogrzewania. Tyczy się to sytuacji z budynków wielorodzinnych (bloki, kamienice), gdzie wspólnie rozliczane jest utrzymanie odpowiedniej temperatury w całym budynku.
Ministerialne rozporządzenie resortów infrastruktury i klimatu wskazuje na przynajmniej 20 stopni Celsjusza w pokojach, a 24 stopnie w łazienkach. W spółdzielniach mieszkaniowych obowiązywać mogą jednak inne przepisy, ustalające inne wartości. Tego typu zasady mają wyeliminować zjawisko pasożytnictwa cieplnego.
- Celem przepisów było wyeliminowanie przypadków, w których mieszkańcy bloków radykalnie ograniczali zużycie ciepła kosztem sąsiadów, korzystając z tego emitowanego przez inne mieszkania i części wspólne budynku - zwrócił uwagę w rozmowie z WP dr Michał Kozak ze Stowarzyszenia ds. Rozliczania Energii.
Chciała oszczędzić, zapłaciła więcej. 500 zł za zakręcone grzejniki
O tym, że wyłączone ogrzewanie nie zawsze się opłaca, przekonała się pewna mieszkanka Gdyni. Kobieta przyznała, że zostawia zimne kaloryfery zawsze, gdy wychodzi z domu. Zakręcanie grzejników miało być sposobem na oszczędzanie.
Zamiast oszczędności były jednak dodatkowe pieniądze do zapłaty. Za zakręcone grzejniki spółdzielnia mieszkaniowa doliczyła kobiecie 496,18 zł. Była to wypadkowa dwóch rzeczy - opłaty stałej zależącej od powierzchni lokalu oraz opłaty zmiennej, która wynika z faktycznie zużytego ciepła.
Spółdzielnia wskazywała, że regulamin rozliczania energii cieplnej przewiduje opłatę dla mieszkańców, którzy w sezonie grzewczym nie ogrzewają mieszkań, oraz tych utrzymujących temperaturę niższą niż przewidywana w ministerialnym rozporządzeniu. I choć nie nazwano tego karą, to trudno mówić, by Gdynianka otrzymała ten rachunek w nagrodę.










