Utonęliśmy w chińszczyźnie

Stylizowana na gwiazdę rocka lalka Bratz Rock Angelz oraz jej skromniejsze koleżanki: Jaggots, Summie, Feel and Touch Baby, chociaż mają angielsko brzmiące imiona, wcale nie pochodzą ze Stanów Zjednoczonych. Model amerykańskiego samochodu Mustang, a także strój Spidermana też nie zostały wyprodukowane w USA. Podobnie, jak dwie trzecie zabawek sprzedawanych w naszych sklepach, przyjechały do nas z Chin.

W stosie pudełek z samochodzikami, lalkami, zestawami klocków i innych zabawek w hipermarketach niełatwo znaleźć produkty z napisem innym niż "made in China".

- Utonęliśmy w chińszczyźnie - mówi właściciel fabryki zabawek z Trójmiasta, który prosi o nieujawnianie nazwiska, gdyż od lat kieruje się starą rosyjską zasadą "tisze budjesz, dalsze jedjesz". Być może dzięki temu udało mu się przetrwać na tym trudnym rynku już 30 lat. - Trudnym? Ten rynek jest nieobliczalny - opowiada. Nie ukrywa, że zalicza się do tej części społeczeństwa, która z nostalgią wspomina "komunę". - Na kolanach bym wrócił do tamtych czasów. Mówię to ja - kapitalista - stwierdza z przekąsem.

Reklama

Ciasno na rynku

Wtedy to były czasy - towar schodził od ręki, a jedynym problemem było zdobycie surowców i materiałów do produkcji. Teraz jest tego, ile dusza zapragnie, ale żeby znaleźć odbiorcę trzeba sobie ręce do łokci urobić i nieźle nimi pracować na boki, jeśli chce się utrzymać na rynku.

O względy najmłodszej klienteli zabiega przeszło tysiąc krajowych producentów, bo na tyle GUS szacuje liczbę firm działających w branży zabawkarskiej. Z tego większość to niewielkie rodzinne przedsiębiorstwa, w których pracuje kilka, kilkanaście osób. Tylko 12 producentów zatrudnia więcej niż 50 pracowników, a firmy, które mogą próbować powalczyć z potężnymi graczami zagranicznymi można policzyć na palcach jednej ręki.

Zagranica górą

Zagraniczne zabawki dawno zdetronizowały rodzime produkty, które w latach 80. niepodzielnie panowały na rynku. Pod koniec dekady 80 proc. wyrobów pochodziło z polskich firm. Kilka lat później - w 1995 r. - mniej niż połowa. W 2000 r. już tylko co trzecia zabawka wyszła spod ręki polskich wytwórców, a w ciągu ostatnich pięciu lat ich udziały rynkowe skurczyły się jeszcze bardziej - do 20 proc.

W poszczególnych kategoriach zabawek stosunek wyrobów krajowych do zagranicznych prezentuje się jeszcze gorzej. Dość pewnie możemy czuć się w segmencie zabawek drewnianych i edukacyjnych. Ale już w przypadku modeli samochodów, plastikowych atrap pistoletów i zabawek elektronicznych mamy niewiele do powiedzenia.

- Chińczycy zasypują nas tanimi produktami, Amerykanie, Japończycy i Niemcy - elektroniką. Dla nas zostały już tylko rynkowe nisze - mówi nasz rozmówca.

Chińczycy górą

W pierwszym kwartale tego roku na zagraniczne zabawki wydaliśmy 253 mln zł. Z tego 126 mln zł poszło do kieszeni Chińczyków. Drugim co do wielkości eksporterem wyrobów zabawkarskich na nasz rynek są kraje Unii Europejskiej, które na handlu z nami zarobiły 93 mln zł. Jedna czwarta tej kwoty przypadła na Niemcy. Ważną pozycję na polskim rynku zajmują też Amerykanie oraz Japończycy.

Jednak to producenci z Chin rozdają na nim karty. Do niedawna konkurencja z Dalekiego Wschodu, chociaż zauważalna, nie była dla krajowych wytwórców szczególnie uciążliwa. Zabawki z CHRL były po prostu tandetne, brzydkie i... tanie. Od kilku lat jakość chińskich wyrobów znacząco poprawiła się, a ceny wcale nie poszły w górę.

Dzieci dzieciom

Tajemnica sukcesu tkwi oczywiście w niezwykle taniej robociźnie. Dziennie chiński pracownik zarabia mniej niż wynosi stawka godzinowa w krajach rozwiniętych. Niestety, nierzadko bywa i tak, że zabawki, którymi bawią się dzieciaki w Europie i Ameryce Północnej produkują ich rówieśnicy z Chin. Latem tego roku w Kantonie wybuchł skandal, kiedy okazało się, że miejscowa fabryka zabawkarska zmusza do pracy 300 nieletnich pracowników, którzy spędzali przy taśmie produkcyjnej po 17 godzin dziennie, za co otrzymywali dwa posiłki i należność w wysokości 2,5 euro.

Przy takiej "strukturze kosztów" konkurenci z Europy mają niewielkie szanse na uczciwą walkę, a pod naporem chińskich wyrobów uginają się nawet światowi potentaci w tej branży. We wrześniu duński producent klocków i zabawek Lego poinformował, że od nowego roku zamyka dwie fabryki w Szwajcarii i pięć europejskich centrów dystrybucji w Danii, Niemczech i Francji. Pracę straci 600 osób. Produkcja zostanie przeniesiona do Czech i zakładów zewnętrznych dostawców. Lego tnie koszty, ponieważ 2004 r. firma zamknęła stratą w wysokości 310,7 mln dolarów.

Polscy wytwórcy zabawek, pomimo rozmaitych problemów, na razie wychodzą obronną ręką z konfrontacji z zagraniczną konkurencją. Nawet cytowany na początku artykułu producent, narzekający na dziki kapitalizm przyznaje, że ten rok będzie "ciut" lepszy niż miniony i szacuje wzrost obrotów na 5 proc. Dodajmy, że porównuje się on z 2004 r., kiedy jego firma zwiększyła sprzedaż o 30-proc.

Eugeniusz Twaróg

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: zabawki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »