Będzie w czym wybierać

Rozmowa z Wiesławem Rozłuckim, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych.

Rozmowa z Wiesławem Rozłuckim, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych.

GP: W tym roku na giełdzie debiutowało już kilkanaście spółek. W sumie notowanych jest ich już ponad 200. Wciąż jednak udział firm publicznych w polskiej gospodarce nie jest jeszcze zbyt duży. Dlaczego w ciągu 13 lat tak niewiele firm związało swoją przyszłość z giełdą?

Wiesław Rozłucki: To, czy dużo, czy mało, należy oceniać nie w stosunku do teoretycznych wyobrażeń, tylko na przykład w stosunku do otaczających nas krajów. Jeżeli widzimy, że na Węgrzech i w Czechach jest notowanych po około 50 spółek, nasze 200 pokazuje nas z dobrej strony. Liczba notowanych spółek, nawet w skali europejskiej jest całkiem dobra, jest to jedna z naszych najmocniejszych stron - sytuuje nas w środku peletonu, a nawet w górnej jego części. Słabą stroną jest ich wartość. Czy mogłoby być więcej spółek? Owszem tak. Dla spółki wejście na giełdę powoduje konieczność zmiany kultury korporacyjnej, skierowania na otwartość i przejrzystość. Wiele spółek w Polsce uważa, że pozycja konkurencyjna wynika z utrzymywania w tajemnicy ich strategii przed konkurentami. Uważam, że notowanie na giełdzie jest bardzo zaawansowanym etapem rozwoju przedsiębiorstwa i w Polsce niewielka liczba spółek na razie dojrzała do tego.

Reklama

GP: Za kilka tygodni na rynek trafi oferta PKO BP. Jakie znaczenie będzie miało pojawienie się akcji tego banku?

Wiesław Rozłucki: Bardzo pozytywne. Duża prywatyzacja zawsze przyciąga dużą grupę osób, które dotąd nie były zainteresowanie rynkiem kapitałowym. Widać, że to samo będzie w przypadku PKO BP. Ludzie sądzą, i słusznie, że większe są szanse zarobienia na dużej prywatyzowanej firmie niż w zwykłej ofercie, których mieliśmy w tym roku już prawie dwadzieścia. Co prawda w tym roku inwestorzy sporo zarobili na kupowaniu akcji w nowych ofertach, ale zwykle w Polsce i w innych krajach większe szanse stanowi udział w ofertach prywatyzacyjnych, chociaż nie sprawdza się to w stu procentach.

GP: W ostatnich latach mieliśmy po kilka debiutów, w tym roku będziemy mieli ich prawie trzydzieści, a mimo to nie musieliśmy zatrudnić żadnej dodatkowej osoby. W poprzednich latach pracownicy giełdy dużo czasu poświęcali akwizycji spółek, obecnie obserwujemy tego efekty. Od czasów hossy sprzed dziesięciu lat w biurach maklerskich pozostało ponad 800 tys. rachunków maklerskich, ale aktywnych inwestorów indywidualnych jest kilkakrotnie mniej. Czy liczy pan, że uda się powrócić do zainteresowania podobnego jak przed laty?

Wiesław Rozłucki: Do podobnego nie, nawet nie bardzo bym chciał doprowadzić do podobnego zainteresowania. Tamto zainteresowanie było typowo spekulacyjne, była to chęć zarobienia szybkich pieniędzy, pojawił się balon spekulacyjny - nie chciałbym, żeby nasz rynek to powtarzał. Natomiast bardzo bym chciał, aby liczba inwestorów się powiększyła i żeby to było zainteresowanie trwałe, gdy kupuje się akcje jednej firmy, później następnej i trzyma się na rynku pieniądze przez dłuższy czas. Myślę, że jeśli już raz przeszło się taką bańkę spekulacyjną, to przynajmniej na jedno pokolenie jesteśmy uodpornieni na takie szaleństwo giełdowe.

GP: Od września jest już możliwość zakładania indywidualnych kont emerytalnych. Wśród dostępnych możliwości jest również IKE związane z rachunkiem maklerskim, jednak ze strony biur zainteresowanie wprowadzeniem takiej usługi jest ograniczone. Szkoda, bo dawałoby to okazję pozyskiwania długoterminowych, stabilnych inwestorów.

Wiesław Rozłucki: Ja trochę rozumiem domy maklerskie, ale trochę się z nimi nie zgadzam. Każdy dom maklerski ma prawo doboru swoich klientów. Oczywiście każdy chciałby mieć klientów bogatych i aktywnych. Niestety, większość stanowią inwestorzy mniejsi, wśród których są i tacy, którzy często nie handlują. Ponieważ nie starczy tych aktywnych i bogatych dla wszystkich, więc sądzę, że będą takie domy maklerskie, które chcą zarabiać pieniądze w trudniejszy sposób, obsługując większą liczbę mniej aktywnych i mniej bogatych. Niektóre domy maklerskie nastawiły się na to, że będą obsługiwać IKE, natomiast nie wszyscy dostrzegają w tym szansę.

GP: W naszym kraju powstała w ostatnich latach silna grupa inwestorów instytucjonalnych, którym przewodzą OFE. Stanowi to duży potencjał, ale i zagrożenie dla płynności. Czy kapitalizacja giełdy ma szansę rosnąć przynajmniej w takim samym tempie, co aktywa OFE?

Wiesław Rozłucki: Tak sądzę. Ja widzę w OFE prawie same zalety, a bardzo mało wad. Ryzyko opanowania przez OFE akcji będących w wolnym obrocie się nie spełni. Dopływ nowych spółek będzie na tyle duży, że OFE będą miały w czym wybierać, a ponadto ograniczenia w inwestowaniu za granicą będą stopniowo znoszone, więc to też sytuację uzdrowi. W naszej bazie danych mamy 150 spółek, które mogą wejść na giełdę, deklarują takie zamiary. Część z nich to bardzo duże spółki. Z kolei te spółki obawiają się, czy będzie wystarczający popyt na ich akcje. Na giełdzie mamy dwie kategorie klientów: jedni się martwią brakiem podaży, drudzy brakiem popytu. Myślę, że obie grupy można pogodzić, na pewno nie mogą się obie obawy zrealizować. Na tym polega rynek, że wcześniej czy później doprowadza do równowagi.

GP: Przed rokiem na giełdzie pojawiła się austriacka BACA, w kolejce jest już węgierski MOL i amerykański IVAX. Czy pan uważa, że będą to wyjątki, czy większa liczba zagranicznych spółek będzie chciała być notowana w Warszawie?

Wiesław Rozłucki: Jest to nowa tendencja. Pracowaliśmy nad tym usilnie przez lata. Początkowo bez żadnych sukcesów, teraz się te sukcesy pojawiają. Takich rynków, które mają większą liczbę spółek zagranicznych, jest niewiele. To, że Warszawa przyciąga firmy zagraniczne, trzeba docenić. Są rynki tak duże jak Włochy, gdzie jest zaledwie kilka spółek zagranicznych. Do notowań trafiła węgierska spółka BorsodChem. Spółek zagranicznych będzie coraz więcej, jednak nie sądzę, że będzie to jakaś lawina. Dla każdej spółki swój własny rynek jest rynkiem głównym. Praktycznie w Europie nie ma przypadku, że jakaś spółka jest intensywniej handlowana poza granicami własnego kraju.

GP: Ostatnio giełda opracowuje procedury anulowania transakcji giełdowych. W jakich warunkach procedury te mogłyby mieć zastosowanie?

Wiesław Rozłucki: Do tej pory anulacja transakcji też była możliwa, a decyzja była pozostawiona do uznania zarządu giełdy. Teraz próbujemy to trochę uściślić, jednak nie zamierzamy zmieniać naszej polityki w tym zakresie.

Zasadą jest: karta stół - utrzymanie zawartej transakcji. Od tego są wyjątki, niezwykle rzadkie, gdyż każda anulacja transakcji oznacza niesamowite kłopoty dla wszystkich uczestników rynku. Wyobraźmy sobie, że ktoś kupił akcje w transakcji, która ma być anulowana, a następnie je sprzedał. Jeśli anulujemy transakcję kupna, to co zostało w następnym kroku sprzedane? Ktoś sprzedał coś, czego nigdy nie miał. Możliwość anulowania transakcji chcemy ograniczyć do naprawdę wyjątkowych sytuacji.

Przyjrzeliśmy się procedurom obowiązującym na prawie dwudziestu innych giełdach, niezwykle trudno było zdobyć te informacje. Giełdy mają nie do końca przejrzyste zasady postępowania w tej dziedzinie. Żadna z naszych propozycji nie jest naszym oryginalnym rozwiązaniem, dokonaliśmy jedynie kompilacji stosowanych w praktyce rozwiązań z innych giełd. Przygotowaliśmy procedurę, która obecnie jest przedmiotem dyskusji. Ogłosiliśmy ją na naszej stronie internetowej.

GP: Co GPW zyska na prywatyzacji giełdy w przyszłym roku?

Wiesław Rozłucki: Po wejściu do Unii staliśmy się częścią jednolitego finansowego rynku europejskiego. Na tym rynku panuje konkurencja, żadna giełda nie ma monopolu. Jesteśmy operatorem rynku giełdowego. Tak jak w przypadku innej działalności, w warunkach konkurencji podmiot państwowy ma małe szanse na wygranie z podmiotami prywatnymi. Zwykle ma trudności z podejmowaniem decyzji strategicznych, a jeszcze dodatkowo decyzje te mogą mieć polityczne zabarwienie. Państwowy urzędnik jest właścicielem specyficznym, bo nie wyłożył własnego kapitału.

GP: Czy nie stracą na znaczeniu dotychczasowe cele, które nie mają szybkiego przełożenia na wyniki finansowe?

Wiesław Rozłucki: Nie sądzę, aby jakakolwiek giełda unikała wprowadzania na rynek nowych, nawet niewielkich spółek. Jest to marketingowo bardzo ważny sygnał, jeśli nowe spółki przychodzą. Problemem jest natomiast, jak te spółki przygotować. W ostatnich latach mieliśmy po kilka debiutów, pięć, siedem, w tym roku będziemy mieli ich prawie trzydzieści, a mimo to nie musieliśmy zatrudnić żadnej dodatkowej osoby. W poprzednich latach pracownicy giełdy dużo czasu poświęcali akwizycji spółek, obecnie obserwujemy tego efekty.

Może tak być, że giełda nastawiona na zysk nie będzie prowadzić długofalowej polityki przygotowywania spółek, że zaniedbane będą zadania edukacji tak inwestorów, jak i spółek. Stąd moja idea, aby w procesie prywatyzacji giełdy założyć organizację, która zajmowałaby się tymi celami. Strategia Warsaw City 2010, która stała się już dokumentem rządowym, stawia pewne zadania rządowi, giełdzie, depozytowi, ale wydaje mi się, że wzorem innych krajów, takich jak Anglia, Francja, Niemcy, które stworzyły organizacje promujące Londyn, Paryż i Frankfurt jako centra finansowe, my powinniśmy zrobić to samo. Taka organizacja powinna mieć niemałe środki, myślę o kilkunastu milionach złotych, przeznaczonych tylko na promocję centrum finansowego, w tym przygotowywanie spółek, edukację inwestorów, różne akcje promujące, aby tu w Warszawie było to miejsce infrastruktury finansowej. Ważne, aby była to organizacja niezależna od rządu, za to z decydującym udziałem środowiska rynku kapitałowego.

GP: Jakie aktualne prace zaprzątają pana uwagę?

Wiesław Rozłucki: Często są to codzienne, a nawet przyziemne sprawy. Jeśli patrzymy na zegarek, nie bardzo nas interesuje, jak działa ten precyzyjny mechanizm. Żeby giełda na zewnątrz działała jak zegarek, my od wewnątrz te mechanizmy musimy codziennie oliwić, sprawdzać, czy się nie psują, tak by inwestorzy nawet nie zdawali sobie sprawy, że one istnieją.

Poza tym przygotowujemy się do procesu prywatyzacji. Wraz z prywatyzacją rozpoczynają się rozmowy o aliansie strategicznym, więc jesteśmy w kontakcie z innymi giełdami w Europie i staramy się mieć jak najlepsze rozeznanie.

To, czego wśród dostępnych instrumentów nam jeszcze brakuje, to ETF-y (Exchange Traded Funds). Pracujemy nad tym wspólnie z jednym z banków, by wprowadzić ETF na WIG20 i ewentualnie na Euro Stoxx 50. Jest to bardzo atrakcyjna, bardzo tania forma inwestowania indeksowego, gdzie się kupuje cały indeks, co pozwala ominąć kłopotliwy dla wielu wybór konkretnych spółek.

Rozmawiał Wojciech Ankudowicz

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć się o rynku pierwotnym, znajdziecie tutaj

Gazeta Prawna
Dowiedz się więcej na temat: giełdy | Wiesław | OFE | inwestorzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »