Czy to powtórka sprzed 20 lat?

Jeszcze w piątek na Wall Street obserwowaliśmy dużą nerwowość. Dziś nie ma po niej śladu. Notowania spółek technologicznych prą w górę, a synonimem hossy jest Tesla, która w tym tempie niedługo będzie najdroższym producentem samochodów na świecie. Czy to kolejna bańka spekulacyjna?

Hossa na Wall Street trwa już bardzo długo bo też ekspansja gospodarcza w USA jest bezprecedensowo długa. W takich okolicznościach pewnego rodzaju ekscesy rynkowe są naturalne. Jednak podobieństw do sytuacji sprzed 20 lat, kiedy to astronomiczne wyceny spółek technologicznych runęły w pewnym momencie niczym z urwiska, jest bardzo dużo. Często powtarza się, że tym razem sytuacja jest inna bo wiele "techów" wypracowuje dziś duże zyski i generuje gotówkę. Facebook, Apple czy Alphabet mają wręcz wyzwanie, co zrobić z taką ilością kapitału, aby utrzymać jego rentowność. To prawda, ale ich wyceny są równie astronomiczne. Standardem na Wall Street dla "stabilnej" (a zatem już mniej wzrostowej) spółki technologicznej jest cena/zysk powyżej 30. A nie brakuje spółek, dla których wskaźnik ten przekracza 100.

Reklama

Taką spółką jest Tesla (TSLA.US), której notowania wzrosły od początku roku o 83% (!). Spółka działa na wyobraźnię prezentując się jako gracz, który zmieni oblicze transportu samochodowego, ale na razie nie produkuje choćby 5% tego co Toyota czy VW, osiąga niewielkie zyski, a jej fabryka w Chinach musiała zostać czasowo zamknięta. Inwestorzy tych faktów zdają się w ogóle nie dostrzegać i ma to miejsce nie tylko w przypadku Tesli. W efekcie wiele miar wycen, takich jak cena do sprzedaży czy kapitalizacja do PKB jest już powyżej szczytów z 2000 roku, co jeszcze jakiś czas temu mogło wydawać się nie do pomyślenia. Oczywiście nowym elementem w tej układance są banki centralne, a szczególnie Fed, który zachęcił rynki do brania coraz większego ryzyka wznawiając program zwiększania sumy bilansowej (jednocześnie usilnie wmawiając wszystkim dookoła, że nie jest to dodruk pieniądza). Historia uczy jednak, że nie ma rynku, który jest odporny na grawitację.

Zachowanie Wall Street udzieliło się dziś innym rynkom, w tym także rynkom azjatyckim. Inwestorzy zdają się uodparniać na nowe doniesienia, mimo iż nie są one dobre. Liczba zachorowań rośnie w coraz szybszym tempie i przekroczyła już 20 tys. Liczba ofiar to obecnie 427, przy czym druga osoba zmarła poza terytorium Chin (w Hong Kongu, co zdecydowało o zamknięciu niemal całej granicy). Dla rynków ryzykiem jest przedłużenie okresu zamknięcia fabryk, które mają wrócić do pracy w przyszły poniedziałek. To trudna decyzja, którą władze będą musiały podjąć w najbliższym czasie.

Uspokojenie na rynkach pomaga walutom rynków wschodzących, choć nie dotyczy to złotego. Europejskie waluty radzą sobie gorzej za sprawą nowych tarć na linii Londyn-Bruksela. Tak jak można było się obawiać, wyjście z UE niewiele zmieniło i kluczową będzie umowa handlowa, a Boris Johnson ponownie próbuje używać taktyki zastraszenia. Przekłada się to na przecenę funta, ale tracą też inne europejskie waluty. O 9:00 dolar kosztuje 3,8892 złotego, euro 4,2980 złotego, frank 4,0158 złotego, zaś funt 5,0375 złotego.

dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB



x-Trade Brokers DM SA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »