Czy Węgry zbankrutują?
Tak postawione pytanie domaga się natychmiastowej przeczącej odpowiedzi. Nasi bratankowie z południa dogadają się z MFW i otrzymają finansowanie, które pomoże im wyjść z kłopotów. Co mogłoby się zdarzyć, gdyby jednak do porozumienia nie doszło?
Z pozoru obawy o wypłacalność węgierskiego państwa wydają się co najmniej przedwczesne. Dług publiczny na koniec 2011 roku wprawdzie sięgnie poziomu około 75% PKB, jednak jest to o pięć punktów procentowych mniej niż rok wcześniej. Kraj miał w minionym roku wzrost gospodarczy, a w budżecie była nadwyżka wysokości około 2% PKB. Patrząc tylko na te wskaźniki kondycja Węgier wygląda lepiej niż uznawanych za przykład fiskalnej ostrożności Niemiec.
Jednak rynki finansowe muszą patrzeć na płynące z Węgier dane nieco mniej przychylnie, skoro trudno znaleźć jakąkolwiek walutę, wobec której w minionym roku forint by nie stracił. Węgierskie obligacje także nie są w cenie - gdyby rząd w Budapeszcie chciał pożyczyć środki na 10 lat musiałby za to zapłacić około 10% rocznie, czyli prawie dwa razy więcej niż polski rząd. Trzy najważniejsze agencje ratingowe w ciągu ostatnich dwóch miesięcy obniżyły Węgrom rating do poziomu śmieciowego, czyli niższego niż mają wszyscy pozostali bohaterowie eurokryzysu oprócz Grecji. Zaufanie opuściło nie tylko inwestorów. Są również sygnały rozprzestrzeniania się paniki wśród samych Węgrów, którzy w coraz większej liczbie otwierają rachunki walutowe w sąsiedniej Austrii.
Skąd bierze się ten strach? Po pierwsze wygląda na to, że kryzysowe finansowanie zostało przejedzone. Wprawdzie udało się nieco obniżyć zadłużenie, ale połowa z aktywów skonfiskowanych funduszom emerytalnym (o łącznej wartości ok. 10% PKB) została przeznaczona na bieżące potrzeby. Podatki nałożone na instytucje finansowe oraz sektory zdominowane przez kapitał zagraniczny będą obowiązywać jeszcze tylko do końca roku, czyli i tak rok dłużej niż początkowo planowano. Bez nich nadwyżka zamieniłaby się w deficyt na poziomie 5% PKB. Przy prognozowanej na ten rok recesji dług publiczny będzie dalej narastał.
Druga obawa ma właśnie związek z rozwianiem się nadziei na pobudzenie wzrostu gospodarczego. Obniżenie podatków od dochodów w zamian za zwiększenie podatku VAT było nie najgorszym posunięciem. Szkoda tylko, że nie towarzyszyły mu ani obniżenie wydatków, ani reforma rynku pracy. Węgry wydają z budżetu najwięcej w Europie Środkowej (49% PKB) i jak dotąd rząd Orbana niewiele uczynił by to się zmieniło. Choć bezrobocie na Węgrzech jest niższe niż w Polsce, to niestety jest to głównie zasługą najniższej w UE (oprócz Malty) aktywności zawodowej. Prawie 45% Węgrów w wieku produkcyjnym ani nie pracuje, ani nie szuka pracy.
Trzeci problem dotyczy bardzo wysokiego poziomu zadłużenia zagranicznego. Na koniec trzeciego kwartału minionego roku wynosiło ono 135% PKB. Znaczna część tego długu denominowana jest w euro. Osłabianie się forinta uderza więc nie tylko w finanse publiczne, ale także w zadłużone w obcych walutach przedsiębiorstwa, banki i gospodarstwa domowe.
Jak na przedstawione zagrożenia zapatruje się Węgierski rząd? Dlaczego wzdraga się przed przyjęciem oferty pomocowej MFW i jaki ma pomysł na wybrnięcie z kryzysu? Victor Orban, odrzucając politykę zaciskania pasa, wskazuje na wzrost gospodarczy jako klucz do wyjścia z pętli zadłużenia. W kręgach rządowych istnieje bardzo silne przekonanie, że głównym hamulcowym węgierskiej gospodarki jest bank centralny, który utrzymuje stopy procentowe na zbyt wysokim poziomie (w tej chwili jest to 7%). Dlatego została przyjęta ustawa, zmierzająca do poddania banku kontroli parlamentu, gdzie większość ma Fidesz. Przejęcie pełni władzy nad tą instytucją dałoby Orbanowi dodatkowe możliwości działania.
Puśćmy wodze fantazji i zastanówmy się, jak mógłby postąpić dalej węgierski rząd, gdyby wyzbył się resztek ekonomicznej ortodoksji. Kontrola nad prasą drukarską pozwoliła by mu nie martwić się o obsługę długu denominowanego w forintach. Wprawdzie taka sytuacja jeszcze bardziej nie spodobałaby się UE oraz MFW i zaowocowała odmową pożyczek zza granicy. Co z tego jednak, skoro można śmiało wtedy korzystać z 35 miliardów euro rezerw dewizowych, których do tej pory pilnował Andras Simor? Czy takie działanie mogłoby pozwolić na uniknięcie kryzysu?
Niestety nie. Nawet jeśli rezerwy starczyłyby na pokrycie całości zadłużenia publicznego denominowanego w euro, to pozostają jeszcze znacznie większe długi prywatne. Brak rezerw dewizowych zaś doprowadziłby do runu na forinta, w którym zapewne przodowaliby sami Węgrzy. Zasady panujące w UE zakazują zaś kontroli przepływu kapitału i dają pełną swobodę w transferowaniu gotówki za granicę. Gdyby rząd pozbył się rezerw i zaczął masowo drukować pieniądze, ucieczka od forinta, przy dzisiejszym tempie obiegu informacji, doprowadziłaby do zniszczenia tej waluty w ciągu tygodnia. Każda papierowa waluta bowiem, do której większość uczestników rynku traci zaufanie, po prostu znika.
Victor Orban prędzej czy później dogada się więc z MFW, wycofując się z niektórych kontrowersyjnych ustaw. Niekoniecznie stanie się to od razu, ponieważ w najbliższych miesiącach budżet węgierski ma zapewnione finansowanie, ale sam premier na pewno nie chce eskalować konfliktu, a osłabienie forinta nie jest mu miłe. Znalezienie zaś 20 miliardów euro dla Funduszu nie jest poważnym problemem.
Mimo iż wyobrażony przed chwilą czarny scenariusz na Węgrzech się raczej nie ziści, to dotychczasowe wydarzenia stanowią dostateczną podstawę, by wysnuć przynajmniej dwa wnioski, które rozciągnąć można i na nasz kraj.
Po pierwsze zachowanie waluty narodowej nie chroni przed gospodarczymi trudnościami. Tak jak znalezienie się w strefie euro nie jest równoznaczne z zaproszeniem do kraju kryzysu, podobnie też pozostawanie poza nią nie gwarantuje tego, że nie zapuka on do drzwi. Węgry doświadczyły bańki na rynku nieruchomości, nadmiernej ekspansji kredytowej oraz kryzysu zadłużenia publicznego, nie przyjąwszy wspólnej waluty. Kryzys portugalski czy grecki ma przy tym taką przewagę nad węgierskim, że póki rządy tych krajów nie porzucą euro, póty ich obywatelom nie grozi hiperinflacja i upadek krajowej waluty.
Po drugie niestandardowe metody rozwiązywania standardowych problemów ekonomicznych przeważnie nie działają. To, czego znacznie pilniej potrzeba to, jak zauważył amerykański ekonomista Peter Boettke, potężnej dawki zwyczajnej ekonomii na nadzwyczajne czasy. W kontekście węgierskiego kryzysu, ale i napięć w finansach publicznych w naszym kraju, oznacza to przede wszystkim zaprzestanie wydawania przez państwo więcej niż zbiera ono w podatkach. Nieortodoksyjne antykryzysowe terapie mogą czasem ułatwić konieczne dostosowanie, ale nigdy go nie zastąpią.
Maciej Bitner , główny ekonomista Wealth Solutions