Hossa, jakiej świat nie widział. Gonitwa cen na rynku złota
Hossa na rynku złota trwa do ponad dwóch lat. Cena uncji błyskawicznie przekroczyła granicę 3 tysięcy dolarów. Jeszcze niedawno eksperci przewidywali, że nastąpi to dopiero pod koniec tego roku. Teraz gremialnie podnoszą prognozy o kilkaset dolarów.
- Najczęściej wymieniane przyczyny hossy na rynku złota to: popyt na kruszec ze strony banków centralnych, osłabienie dolara amerykańskiego, wstrząsy geopolityczne, niepewność wynikającą z polityki handlowej Białego Domu i prawdopodobieństwo wystąpienia w USA recesji
- Wiele renomowanych instytucji nie wyklucza, że jeszcze w tym roku cena uncji złota wzrośnie do 3300-3500 dolarów, a krótkoterminowe spadki notowań mogą być jedynie zdrowymi korektami rynkowymi
- W tej chwili wielu inwestorów i instytucji kupuje złoto pod wpływem silnych emocji. Robią to z obawy, by "nie przegapić fantastycznej okazji". Zjawisko nosi nazwę FOMO (fear of missing out).
Spełnia się właśnie chińskie przekleństwo: "obyś żył w ciekawych czasach". Czasy są tak ciekawe, czyli burzliwe i niepewne, że w zawrotnym tempie drożeje złoto. Dla ceny uncji kruszcu psychologiczna granica 3 tysięcy dolarów przekroczona w połowie marca okazała się jedynie chwilowym przystankiem. Dziesięć dni później zanotowaliśmy nowy historyczny szczyt na poziomie 3070 dolarów. Trzeba tu przypomnieć, że hossa trwa od listopada 2022 roku, a jej punktem wyjścia była uncja kosztująca 1650 dolarów.
Ole Hansen, szef analiz towarowych w Saxo Banku, przypomina, że wartość standardowej 400-uncjowej sztabki złota (12,4 kg) - przechowywanej w rezerwach banków centralnych na całym świecie - przekroczyła już 1,2 miliona dolarów. Jest to ogromny kontrast z ceną 115 tysięcy dolarów notowaną na początku XXI wieku.
Na hossę na rynku złota wpływa wiele czynników. Ole Hansen wskazuje przede wszystkim na silny popyt ze strony banków centralnych. Zakupy metalu przez banki przyspieszyły w 2022 roku i utrzymują się na wysokim poziomie od tamtego czasu.
Trzeba tu przypomnieć, że po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku zamrożono wiele rosyjskich aktywów przechowywanych za granicą w dolarach. Banki centralne uznały, że dolar może zostać wykorzystany jako broń, a ich dostęp do systemu finansowego zostanie zamknięty na żądanie USA. Od tamtej pory zakupy złota przez banki centralne podwoiły się z około 500 ton rocznie do ponad 1000 ton.
Globalna dedolaryzacja ma jeszcze jeden powód - im wyższe jest zadłużenie Stanów Zjednoczonych, tym banki centralne mają mniejsze zaufanie do pieniędzy Amerykanów jako głównego składnika rezerw walutowych. W ciągu ostatnich 25 lat poziomy zadłużenia rządowego, szczególnie w USA, gwałtownie wzrosły. Złoto zaś jest postrzegane jako zabezpieczenie przed ryzykiem związanym z długiem publicznym ze względu na swoją historyczną rolę przechowywania wartości oraz tendencję do utrzymywania lub wzrostu cen w czasach niepewności gospodarczej.
Banki centralne krajów zachodnich już po 2008 roku przestały wyprzedawać rezerwy złota, choć robiły to przez poprzednie 20 lat. Jednocześnie kruszec zaczęły kupować Chiny, Indie, Rosja, Turcja i Kazachstan. Od 2018 roku "królewski metal" gromadzą na dużą skalę Polska i Węgry. W lutym tego roku Narodowy Bank Polski kupił aż 29 ton złota, dzięki czemu nasze rezerwy wzrosły do 480 ton.
Lutowy zakup był największą taką miesięczną operacją NBP od czerwca 2019 roku, gdy do skarbca banku centralnego trafiło prawie 95 ton metalu. W latach 2013-14 NBP kupił 220 ton złota. Na koniec lutego tego roku "żółty metal" stanowił prawie 19,3 proc. rezerw walutowych Polski. Jesteśmy już bardzo blisko celu NBP, czyli 20 proc. Trzeba tu dodać, że Europejski Bank Centralny legitymuje się w tej chwili rezerwami złota na poziomie 506,5 tony, czyli niewiele większymi niż NBP.
Ekonomiści nie tylko w zakupach czynionych przez banki centralne dostrzegają przyczynę zwiększonego popytu na złoto. Wymieniają: osłabienie dolara amerykańskiego, wstrząsy geopolityczne, niepewność wynikającą z polityki handlowej Białego Domu i związane z tym prawdopodobieństwo wystąpienia w USA stagflacji (stagnacji połączonej z inflacją) lub nawet recesji.
Marcową falę zapotrzebowania na złoto podwyższyło z pewnością wznowienie wojny na Bliskim Wschodzie, po tym jak Izrael znów zbombardował Strefę Gazy. Inwestorów niepokoi także brak postępów w rozmowach o pokoju za naszą wschodnią granicą. Rynki widzą, że rosyjski dyktator Władimir Putin gra na zwłokę i jest zainteresowany tylko takim zakończeniem konfliktu, który byłby w zasadzie kapitulacją Ukrainy.
Popytowi na złoto służą także wojny handlowe wszczynane przez Donalda Trumpa. Już obowiązują cła na import stali i aluminium z Unii Europejskiej, a podwyższone taryfy na inne towary mają być wprowadzone 2 kwietnia. Co więcej, prezydent USA zapowiada, że nie pozostanie dłużny w sytuacji, gdy wobec jego kraju będą stosowane cła odwetowe. Można więc spodziewać się eskalacji wojen handlowych.
Rynki coraz bardziej liczą się z możliwością wystąpienia w gospodarce Stanów Zjednoczonych stagflacji, a nawet recesji. Tym bardziej, że scenariusza recesyjnego nie wyklucza sam Biały Dom. Administracja waszyngtońska zakłada, że okresowe osłabienie gospodarcze może być nieuniknioną konsekwencją agendy handlowej Donalda Trumpa.
Amerykański bank centralny na razie wstrzymuje się z kolejnymi cięciami stóp procentowych, ale w drugiej połowie tego roku może podjąć takie decyzje w obliczu pogarszających się perspektyw gospodarki USA. Jeśli rosnące ryzyko recesji skłoni Rezerwę Federalną do obniżenia stóp w większej skali niż ta, która już jest uwzględniona w cenach złota, to hossa na rynku kruszcu będzie zapewne kontynuowana.
Choć na rynku złota mamy bezprecedensowy rajd cenowy, "królewski metal" wciąż jest daleki od swojego rekordowego poziomu cenowego w ujęciu realnym. W styczniu 1980 roku hossa wywindowała cenę uncji do 850 dolarów. Jeśli uwzględnić inflację w USA skumulowaną przez 45 lat, to dziś byłaby to równowartość 3500 dolarów.
Ole Hansen z Saxo Banku prognozuje, że w tym roku notowania uncji złota mogą znaleźć się na poziomie 3300 dolarów. Nie wyklucza jednak, że wcześniej cena może spaść do strefy wsparcia w okolicach 2956, a nawet 2930 dolarów. Podkreśla przy tym, że taki regres będzie zdrową korektą rynkową, okazją do wejścia na rynek lub rozszerzenia pozycji, a nie sygnałem do całkowitego wycofania się.
Michał Tekliński z firmy Goldsaver przypomina, że analitycy Macquarie Group spodziewają się tegorocznej ceny uncji kruszcu na poziomie nawet 3500 dolarów. Podkreśla, że to prognoza znacznie bardziej optymistyczna niż wcześniejsze szacunki głównych banków inwestycyjnych. "Goldman Sachs prognozuje cenę w okolicach 3300 dolarów, podczas gdy Citibank przewidywał szybkie osiągnięcie poziomu 3000 dolarów, co właśnie się realizuje" - czytamy w raporcie Michała Teklińskiego.
Ekspert Goldsaver przytacza opinie wielu analityków, którzy uważają, że dalszy wzrost ceny metalu w największej mierze zależy od popytu inwestycyjnego. "Aby złoto mogło osiągnąć poziom 3500 dolarów za uncję, popyt inwestycyjny musiałby wzrosnąć jeszcze o 10 proc. To sporo, ale nie jest to niemożliwe" - napisali analitycy Bank of America.
Popyt inwestycyjny w dużej mierze zależy od niepewności geopolitycznej, a także od poziomu stóp procentowych i rentowności obligacji. Im te ostatnie są niższe, tym mniejszy apetyt inwestorzy mają na odsetki od obligacji, a większy na zakup złota, który swoim właścicielom nigdy nie wypłaca procentów.
Niektórzy ekonomiści zwracają uwagę na fakt, że w miarę jak cena złota wyznacza nowe rekordowe poziomy, inwestorzy indywidualni, a także różne fundusze czują się wręcz zmuszone do ciągłego lokowania kapitału w kruszec. Robią to z obawy, by nie "przegapić fantastycznej okazji". Zjawisko nosi nazwę FOMO - fear of missing out. Wszyscy podejmujący zbyt duże ryzyko muszą jednak pamiętać, że wiele czynników może spowodować spadek cen złota i innych metali szlachetnych. Wystarczy, że Donald Trump wycofa się z agresywnej polityki handlowej albo że znalezione zostaną pokojowe rozwiązania konfliktów zbrojnych.
Jacek Brzeski