Sprawa eks-prezesów Elektrimu wywołała burzę

Byli szefowie Elektrimu chcą blisko 8 mln zł odszkodowania od spółki. Reakcja - emocje, wzburzenie i dużo niecenzuralnych słów. Większość zachodzi w głowę, jakim prawem takie roszczenia mogą wysuwać osoby odpowiedzialne za upadek firmy.

Byli szefowie Elektrimu chcą blisko 8 mln zł odszkodowania od spółki. Reakcja - emocje, wzburzenie i dużo niecenzuralnych słów. Większość zachodzi w głowę, jakim prawem takie roszczenia mogą wysuwać osoby odpowiedzialne za upadek firmy.

Jeśli jednak są przekonani o ich winie, to dlaczego w sądzie ciągle nie ma kontrpozwów, obojętnie czy złożonych przez obecnych szefów holdingu, inwestorów czy akcjonariuszy?

Od poniedziałku, gdy Elektrim ujawnił żądania Barbary Lundberg i Waldemara Siwaka, na rynku wrze. Po serii skandali wywołanych wysokimi odprawami i opcjami dla szefów firm zachodnich, przyszła pora na "polskie ABB".

Inwestorzy i analitycy są oburzeni roszczeniami prezes Lundberg. W ich opiniach górę biorą jednak emocje. Obwinianie byłej szefowej spółki za jej obecną sytuację nie jest nowością. Ale też do tej pory nikt, kto czuje się poszkodowany przez prezesów Elektrimu, nie skorzystał z prawa do dochodzenia swoich praw przed sądem.

Reklama

Nie zrobił też tego sam holding.

- Sprawa poddawana jest analizie prawnej - mówi Wojciech Janczyk, prezes Elektrimu, odpowiadając na pytanie, czy spółka wytoczy proces wcześniejszym zarządom.

Spółka wyraźnie nie ma zamiaru dobrowolnie porozumieć się z Barbarą Lundberg i Waldemarem Siwakiem.

- Będziemy dbali o interes spółki - mówi jedynie enigmatycznie obecny szef Elektrimu.

Przypomnijmy, że Barbarę Lundberg odwołano w maju 2001 r. Jak widać, półtora roku to dla Elektrimu za mało na złożenie dokumentów w sądzie.

Punkt widzenia

Personalny scenariusz w Elektrimie zawsze jest ten sam - najpierw w zarządzie pojawia się nowa osoba, która ma wizję, perspektywy i poparcie akcjonariuszy lub rady nadzorczej (w przypadku tej spółki te poparcia nie zawsze są tożsame), a przy odwołaniu zawsze pojawiają się kontrowersje. Dość przypomnieć kadencję Jacka Krawca, który miał nadgonić zmarnowany przez Waldemara Siwaka czas na negocjacje z obligatariuszami, a kiedy był odwoływany to nie dość, że do ugody było jeszcze dalej, to jeszcze światło dzienne ujrzały umowy, których sens był co najmniej dyskusyjny. Dlatego też obecne spory nie mogą dziwić. Na rezultaty ewentualnych postępowań sądowych trzeba będzie pewnie długo czekać, a sprawy wcale nie muszą skończyć się pozytywnie dla firmy.

Analitycy pytani o ocenę pracy Barbary Lundberg w Elektrimie dają jej najniższe z możliwych not. W dwukrotnie sporządzanej przez nas sondzie, praktycznie każdy analityk obarczał byłą prezes największą odpowiedzialnością za doprowadzenie Elektrimu na skraj bankructwa. Tym razem nic się nie zmieniło. Odpowiedzi są podobne. Ale tak jest teraz, bo dwa lata temu opinie były zupełnie inne.

- Wysoko oceniam kompetencje zarządu Elektrimu. Spółka ma ciekawy plan internetowy - mówił w 2000 roku Tomasz Stadnik, wówczas doradca inwestycyjny Credit Suisse Asset Management.

- Bardzo obiecująco prezentuje się częściowo ujawniona strategia internetowa - dodawał Zbigniew Łapiński, analityk Deutsche Banku.

Na inwestycjach internetowych spółka straciła kilkadziesiąt milionów dolarów. Nie ona jedna zresztą. Taki los podzieliły chyba wszystkie firmy zapatrzone wówczas z inwestycje w sektor nowych technologii.

Prawo prawem

Trudno oceniać plany, a one same nie mogą być podstawą do stworzenia aktu oskarżenia. Szczególnie, że plany inwestycji tworzone są zawsze w określonej, zmieniającej się sytuacji gospodarczej. Zarzuty muszą więc mieć umocowania w przepisach. Jeśli doszło do ich złamania, sprawa jest oczywista (warto przypomnieć, że prokuratura interesowała się m.in. podejrzeniami w sprawie złamania prawa przez BRE Bank, głównego akcjonariusza spółki czy też prezesa Siwaka). Te wzajemne zależności czynu i kary można z powodzeniem odwrócić. Jeśli Elektrim winien jest pieniądze byłym prezesom, to powinien je oddać.

- Z umów wiążących mnie z Elektrimem wynika, że spółka jest mi winna pieniądze - mówi Barbara Lundberg.

Jeśli rzeczywiście tak jest, sąd nie będzie miał problemu z wydaniem wyroku. Równie prostą decyzję sąd powinien przecież podjąć, jeśli oskarżenia wobec byłych władz są słuszne.

Wydaje się, że są podstawy do złożenia takiego pozwu. Już dwukrotnie akcjonariusze Elektrimu nie udzielili bowiem Barbarze Lundberg absolutorium z wykonywanych przez nią obowiązków. Za pierwszym razem, podczas dorocznego zgromadzenia skwitowania nie dostał również Piotr Mroczkowski (z którym jednak spółka w tym roku uregulowała wszystkie sprawy). Wówczas w niełasce akcjonariuszy znalazły się także osoby z rady nadzorczej: Jan Kołodziejczak, Ryszard Kapluk, Krzysztof Szwarc i Yaron Bruckner. W tym roku nie doszło do głosowania nad absolutorium obejmującym byłą prezes i Waldemara Siwaka. Głosowania nie było, bowiem akcjonariusze wycofali ten punkt z porządku obrad.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: sprawy | firmy | emocje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »