2005 - będziemy więcej płacić!
Rząd i posłowie chcą m.in. wprowadzić 50-proc. podatek dla najlepiej zarabiających, podnieść składki na ZUS dla właścicieli małych firm osiągających nieco wyższe dochody, znieść (lub podnieść) kwotę 30-krotności wynagrodzenia, powyżej której nie płaci się składek na ZUS.
Do opisywania zależności między obciążeniami podatkowymi a skłonnością do ich ponoszenia przez osoby do tego zobowiązane ekonomiści używają tzw. krzywej Laffera.
Podpowiada ona, że do pewnego punktu podnoszenie stóp podatkowych prowadzi do zwiększenia przychodów. Po jego przekroczeniu korzystniej jest je obniżyć, bowiem pobudza to aktywność gospodarczą i powiększa podstawę opodatkowania, co powoduje, że mimo obniżki wpływy rosną.
Wniosek: nadmierne obciążenie podatkami (czy daninami publicznymi) pociąga za sobą obniżenie przychodów do kasy państwa, gdyż zaczyna rozwijać się nieformalna gospodarka. Ludziom, aby uniknąć obciążeń, zaczyna się opłacać kombinowanie. Ilustracją może być zeszłoroczne obniżenie podatku od osób prawnych. Mimo że stawka zmalała o 9 pkt proc., dochody do budżetu z tego podatku nie spadły, a na 2005 r. planuje się je na poziomie 15 mld zł, czyli w wysokości sprzed obniżki. Podobnie było z obniżoną akcyzą na alkohol.
Tymczasem rząd i posłowie proponują zwiększenie fiskalizmu, zwłaszcza dla osób lepiej zarabiających. Rząd zaproponował podniesienie składek na ZUS dla przedsiębiorców, mimo że eksperci rynku pracy przestrzegają, że spowoduje to wzrost bezrobocia i rozwój szarej strefy. Posłowie (pracuje też nad tym rząd) domagają się podniesienia lub zniesienia limitu (30-krotność przeciętnego wynagrodzenia), powyżej którego nie opłaca się składek na ZUS, choć spowoduje to wzrost obciążeń nie tylko pracowników, ale też pracodawców (wzrosną koszty pracy). Na rozpatrzenie przez sejmową Komisję Finansów Publicznych czeka projekt zmian w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych, przewidujący kolejną, 50-procentową stawkę (dla osób zarabiających ponad 12 tys. zł miesięcznie).
Wprowadzenie w życie tych zmian ma dać określone dochody do budżetu. Jednak kalkulacje wychodzące z założenia, iż rosnące obciążenia spowodują proste przełożenie ich na dodatkowe wpływy, mogą okazać się płonne. Adresaci podwyżek zaczną bowiem szukać rozwiązań, aby ich uniknąć - właściciele małych firm przeniosą je np. do Słowacji lub uciekną w szarą strefę. Ci, którym zagrozi dodatkowy ZUS, przejdą na samozatrudnienie, a osoby, które będą miały opłacać wyższy podatek - na inne formy zatrudnienia. Wtedy wpływy do publicznej kasy mogą nie tylko nie wzrosnąć, ale wręcz się skurczyć.
Bartosz Marczuk