Argentyna traci cierpliwość

Po "czarnym poniedziałku" na argentyńskiej giełdzie i w gospodarce przyszedł dzień na refleksję. Niedzielne zwycięstwo w prawyborach Alberta Fernandeza, lidera opozycji i zwolennika interwencjonizmu państwa, doprowadziło do największej od prawie dwóch dekad zapaści gospodarczej kraju.

"Rząd nie rozumie, co się stało" - zapewnia opozycyjny dziennik Clarin. "Rezultaty prawyborów są do nadrobienia" - twierdzi komentator prorządowej gazety La Nacion.

Kiedy w grudniu 2015 roku Mauricio Macri obejmował władzę, obiecał opanować inflację, przywrócić zaufanie zagranicznych rynków i dzięki większym inwestycjom reaktywować gospodarkę. Nie dotrzymał jednak żadnej z tych obietnic. W 2018 PKB spadł o 2,5 proc. PKB, a inflacja sięgnęła 55 proc. Rząd, aby ratować sytuację, zwrócił się wtedy o pomoc do Międzynarodowego Funduszy Walutowego. Udzielenie wynoszącej 57 mld dolarów pożyczki zostało okupione zobowiązaniem Macriego do niepopularnych reform, między innymi cięć w sferze budżetowej. W tym roku sytuacja gospodarcza była nieco lepsza - niewiele ponad 10-procentowe bezrobocie, wizja spadku PKB o 1,2 proc. PKB i 40- procentowa inflacja.

Reklama

Do wczoraj, bo w poniedziałek dewaluacja peso wyniosła 32 proc. - największy spadek wartości monety w ciągu jednego dnia w historii kraju. O 38 procent spadły akcje na giełdzie w Buenos Aires, a argentyńskie obligacje straciły jedną czwartą wartości (ich oprocentowanie wynosi teraz 55 proc.). Aby zaradzić dalszej dewaluacji argentyńskiej waluty, Bank Centralny podniósł stopy procentowe do 74 proc., co - zdaniem ekonomistów - stawia pod znakiem zapytania wypełnienie przez rząd zobowiązań finansowych. Do końca grudnia kraj czeka spłata 14 miliardów dolarów kredytów zagranicznych i ponad 16 miliardów peso - pożyczek krajowych. Oliwy do ognia dolał wczoraj zwycięzca niedzielnych prawyborów. - Nikt nie wierzy w to, że Macri jest w stanie spłacać dług. Świadczy o tym choćby spadek wartości obligacji - argumentował wczoraj Alberto Fernandez.

Dzisiaj argentyńscy ekonomiści wyrazili obawę, że konsekwencją wczorajszych, nerwowych działań będzie jeszcze większy wzrost inflacji. Ostrzegli, że zagraniczni inwestorzy będą szybko pozbywali się swoich aktywów w obawie przed niewypłacalnością państwa i kolejną interwencją w ich kapitał. Nad Argentyną zawisł cień "corralito" (ujednoznacznienia) - niepopularnej decyzji podjętej w 2001 roku o ograniczeniu swobodnego dysponowaniu peso. Dotyczyła ona rachunków bieżących, terminowych i oszczędnościowych. Celem "corralito" było niedopuszczenie do masowego odpływu pieniędzy z systemu bankowego a rezultatem - panika społeczeństwa, całkowita blokada systemu bankowego. a zaraz potem dymisja ówczesnego prezydenta Fernanda de la Rua.

Wynik niedzielnego głosowania w prawyborach, w których zwycięzcą jest Alberto Fernandez - peronista i kandydat centrolewicowej opozycyjnej partii Front Jedności Obywatelskiej - jest rezultatem niezadowolenia społeczeństwa wobec reform Macriego i gospodarczej sytuacji kraju. Głosujący postawili na interwencjonizm państwa. Zmęczeni wyrzeczeniami Argentyńczycy głosowali na polityka, który obiecał podwyżki sferze budżetowej, darmowe leki dla emerytów i renegocjacje umowy z MFW. I który - jak zapewniał - wyprowadzi Argentynę z ubóstwa. "Wczorajsze wydarzenia pokazują słabość systemu politycznego kraju. Prezydent nie zrozumiał, co znaczy 10 milionów głosów oddanych w niedzielę na jego przeciwnika" - czytamy w komentarzu opublikowanym dziś w opozycyjnym Clarin.

Na konferencji prasowej Macri zapewnił, że do jesieni nadrobi zaległości i pokona kandydata opozycji. Ogłosił też decyzje, które - jego zdaniem - naprawią sytuację kraju. Prezydent zapowiedział zwiększenie kwoty wolnej od podatku, kredyty dla małych i średnich firm i negocjowanie z koncernami paliwowymi, aby wzrost wartości dolara nie wpłynął na podwyżki cen. Jak wskazują argentyńscy komentatorzy, wczorajsze decyzje Macriego mają przyciągnąć tych, którzy w 2015 roku poparli prezydenta, a teraz - zmęczeni gospodarczą sytuacją kraju - głosowali na kandydata opozycji. Są to przede wszystkim osoby należące do klasy średniej.

Na razie murem za konserwatywnym Macrim stoi 30-procentowy elektorat, zagraniczni inwestorzy i MFW. Czy jego decyzje odniosą skutek, wiadomo będzie 27 października. Aby rządzić, Macri musi uzyskać w pierwszej turze wyborów co najmniej 45 proc. głosów albo 10-procentową przewagę nad swoim konkurentem. Jeśli tak się nie stanie, druga tura wyborów prezydenckich w Argentynie odbędzie się w listopadzie.

Ewa Wysocka

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »