Bez pomysłu na bezrobocie

Stopy o takim rozmiarze nie ma nikt w Unii Europejskiej. Chociaż od 1990 r. co roku wydajemy grube miliony, żeby zahamować jej wzrost, efekty są bardzo mizerne. W tym roku na zwalczanie bezrobocia przeznaczymy kolejne 6,8 mld zł.

W styczniu minęła piętnasta rocznica walki z bezrobociem. Za moment rozpoczęcia zmagań między kolejnymi rządami, a zmorą kapitalizmu można uznać datę powstania Funduszu Pracy. Centralna kasa zapomogowa dla bezrobotnych została utworzona w styczniu 1990 r. po części z pieniędzy płaconych przez budżet państwa, po części ze zrzutki przeprowadzonej wśród przedsiębiorców. Wysokość składki wynosiła wtedy 2 proc. Mało, ale też i wydatki funduszu nie były wielkie. Przypomnijmy, że jeszcze w 1989 r. pojęcie bezrobocia było u nas zupełnie nieznane, a liczby bezrobotnych mogły nam pozazdrościć kraje kapitalistyczne. Oficjalnie pracy nie miało 9,6 tys. osób, a każda z nich mogła przebierać w ofertach jak w ulęgałkach. Zakłady pracy potrzebowały w ostatnim roku istnienia gospodarki centralnie sterowanej aż 254,5 tys. pracowników.

Reklama

Iluzja prysła

W gronie reformatorów skupionych wokół Leszka Balcerowicza nikt nie miał złudzeń, że iluzja "pełnego zatrudnienia" jest tak piękna jak szklane domy Żeromskiego i równie niemożliwa do zrealizowania. Utworzenie Funduszu Pracy to był ruch wyprzedzający ze strony rządu Tadeusza Mazowieckiego, który przygotowywał się na uderzenie pierwszej fali bezrobocia, wywołanej zmianami w strukturze gospodarczej państwa.

Początkowo budżet funduszu nie był duży: w 1990 r. wynosił 458,6 mln zł. Ale już sześć lat później kasa na zwalczanie bezrobocia urosła szesnastokrotnie do 7 556 mln zł, z czego 40 proc. pochodziło z kieszeni pracodawców, a 60 proc. dopłacał budżet państwa. Dodajmy też, że od 1993 r. rządy lewicowo-ludowe zwiększyły składkę na rzecz FP do 3 proc.

Finansowanie kuroniówki

Pieniądze szły głównie na wypłatę zasiłków dla bezrobotnych - dokładnie 85 proc. zasobów fundusz wydawał na finansowanie "kuroniówki", jak wtedy jeszcze nazywano pieniądze wypłacane przez pośrednictwa tym, którzy stracili pracę. Na tzw. aktywne formy zwalczania bezrobocia - szkolenia, staże - przeznaczano zaledwie 12 proc. środków FP, bo też inny był wtedy pogląd na problem rynku pracy. Zasiłki postrzegano jako doraźny środek łagodzenia nastrojów w społeczeństwie, które nijak nie mogło oswoić się z myślą, że powiedzenie "czy się śpi, czy leży..." straciło na aktualności.

W efekcie pieniądze trwoniono zupełnie bez głowy i pomysłu. Pierwszego rzetelnego programu dotyczącego sposobów rozwiązywania problemów na rynku pracy doczekaliśmy się dopiero w 2000 r. Zresztą bardzo szybko stracił on jakąkolwiek wartość. Jego autorzy założyli, że gospodarka będzie się dynamicznie rozwijała, tymczasem właśnie wtedy zaczęła ona wchodzić w etap silnego spowolnienia.

Nieuporządkowany był też system przyznawania pomocy finansowej bezrobotnym. Przepisy były, jak na polskie standardy i możliwości, bardzo liberalne: wystarczyło zarejestrować się w urzędzie pracy, żeby uzyskać prawo do bezterminowego pobierania zasiłku. Rola pośrednictw ograniczała się w zasadzie do dystrybucji środków z kasy funduszu.

Sytuacja zmieniła się w 1997 r., kiedy zaostrzono kryteria przyznawania świadczeń. "Kuroniówkę" można było brać przez określony czas, bezrobotny musiał stawiać się na wezwanie pośrednictwa i podejmować znalezioną dla niego pracę (chociaż miał prawo odmówić objęcia posady).

W skutek zmian w przepisach, odsetek osób uprawnionych do pobierania zasiłku zmalał w 1999 r. do ok. 20 proc., spadły wydatki funduszu, a dotacje państwa do kasy FP skurczyły się do 12 proc. Ale już niedługo później znowu trzeba było głębiej sięgnąć do państwowej kiesy. W 2000 r. budżet dopłacił do funduszu 16 proc., rok później już 30 proc., a w 2003 r. 40 proc. wydawanych przez niego sum pochodziło z kieszeni podatników.

Skąd tak nagły skok wydatków? Po pierwsze na rynek zaczął wchodzić wyż demograficzny, który zamiast do pracy trafiał bezpośrednio do pośredniaka, bo zwalniająca gospodarka nie była w stanie zapewnić im zajęcia. Na dodatek zarówno rządy AWS-UP, jak i SLD-PSL zaczęły na potęgę rozwijać program dobrowolnych odejść z pracy w ramach programów osłonowych dla osób w wieku przedemerytalnym. W 2003 r. fundusz wydał 5 mld zł na zasiłki dla bezrobotnych i tyle samo na świadczenia przedemerytalne i emerytury pomostowe. Tylko 1,3 mld zł przeznaczono na aktywne formy zwalczania bezrobocia.

W tym roku w budżecie zapisano dotację dla funduszu na poziomie z roku ubiegłego - 3 144 mln zł. Łącznie na zwalczanie bezrobocia państwo wyda prawie 7 mld zł.

Topienie miliardów

Chociaż wydatki na zwalczanie bezrobocia rosną z roku na rok, sytuacja na rynku pracy była i jest fatalna. Mamy najwyższy odsetek niepracujących, aktywnych zawodowo osób w całej Unii Europejskiej - 19,5 proc. Wskaźnik ten utrzymuje się na tym poziomie od kilku lat i, nie ma się co oszukiwać, jeszcze długo się nie zmieni (rząd zakłada, że na koniec tego roku bezrobocie spadnie do 18,7 proc.). Przez wiele lat grube miliardy złotych, które moglibyśmy np. przeznaczać na badania naukowe, edukację i szereg innych celów, a tych w Polsce nie brakuje, będziemy topić w pośredniakach. Pożytek z tego będzie taki, że jedna piąta bezrobotnych dostanie z kasy państwa przez kilka miesięcy zasiłek w wysokości 400 zł, kilkadziesiąt tysięcy osób zaliczy szkolenia, a bezrobocie nadal będzie wysokie. Według różnych ocen, stopa bezrobocia zmniejszy się do poziomu 15 proc. dopiero po roku 2010 r.

INTERIA.PL/inf. własna
Dowiedz się więcej na temat: bezrobocie | kasy | grube | wydatki | Budżet | zwalczanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »