Ceny benzyny w górę, notowania Obamy spadają
Ocena Baracka Obamy jako prezydenta, która rosła w społeczeństwie amerykańskim w poprzednich miesiącach, pogorszyła się ostatnio - wynika z najnowszego sondażu dziennika "Washington Post" i telewizji ABC News.
Z sondażu wynika, że ma to związek ze wzrostem cen benzyny, który dotkliwie odbija się na budżetach rodzinnych Amerykanów. Ceny te przekraczają w Waszyngtonie 4 dolary za galon (1 galon to 3,75 litra), a np. w Kalifornii sięgają ponad 5 dolarów (4,17 zł za litr przy kursie dolara 3,13 zł).
We wspomnianym sondażu 65 procent Amerykanów obwinia za tę sytuację Obamę, a tylko 26 procent popiera politykę prezydenta w sprawie cen benzyny.
Mimo pewnych oznak poprawy sytuacji w gospodarce w ostatnich miesiącach - przybywa nowych miejsc pracy - tylko 46 procent Amerykanów aprobuje sposób sprawowania urzędu przez Obamę, a 50 procent - nie. W lutym było odwrotnie: 50 procent wystawiało prezydentowi dobrą ocenę, a 46 procent - złą.
Notowania Obamy spadły zwłaszcza wśród niezależnych wyborców, którzy zwykle rozstrzygają o wyniku wyborów - 57 procent nie aprobuje obecnie polityki szefa państwa. Jeszcze gorzej oceniają go biali Amerykanie z najwyżej średnim wykształceniem - 66 procent ocen negatywnych w tej grupie elektoratu.
59 procent mieszkańców USA nie popiera polityki ekonomicznej Obamy, przy czym aż 50 proc. wyraża wobec niej "silną dezaprobatę". Jeszcze więcej, bo 63 procent, nie aprobuje polityki prezydenta w sprawie deficytu budżetowego.
Sondaż wskazuje też na rosnące szanse głównych kandydatów republikańskich w walce z Obamą w tegorocznych wyborach. Gdyby odbyły się one dziś, na prezydenta głosowałoby 47 procent wyborców, a na uchodzącego za faworyta GOP Mitta Romneya 49 procent; różnica ta mieści się w granicach błędu statystycznego. W konfrontacji z Rickiem Santorumem wynik głosowania wypadłby na korzyść Obamy w relacji 49 do 46 procent. Jeszcze na początku lutego obaj Republikanie dość zdecydowanie ustępowali prezydentowi w sondażach.
Produkcja ropy i gazu ziemnego wzrosła w USA za rządów prezydenta Baracka Obamy, a import ropy spadł - podano w ogłoszonym w poniedziałek raporcie rządowym. Zdaniem opozycji raport jest elementem kampanii Obamy o reelekcję.
Raport jest odpowiedzią na krytykę polityki energetycznej Obamy ze strony Republikanów. Według nich to prezydent jest odpowiedzialny za znaczny wzrost cen benzyny w USA w ostatnich miesiącach. Wzrost, dotkliwy dla Amerykanów, którzy z samochodów korzystają więcej niż Europejczycy, przyczynił się do spadku notowań poparcia dla Obamy w marcowych sondażach.
Jak stwierdza wspomniany raport, produkcja ropy wzrosła w 2011 roku o 120 tys. baryłek dziennie, do 5,6 mln baryłek dziennie. To najwyższy wskaźnik od 2003 r.
Jednocześnie w tym okresie o 10 proc. spadł import ropy. Obecnie USA sprowadzają 45 proc. ropy, czyli o 12 proc. mniej niż w 2008 r. (kiedy Obama wygrał wybory prezydenckie).
Od 2009 r. USA stały się również największym producentem gazu ziemnego na świecie.
W raporcie tłumaczy się te liczby polityką administracji. Przypomina się jej inicjatywy na rzecz produkcji bardziej paliwooszczędnych pojazdów, rozwijania alternatywnych źródeł energii i budowy energooszczędnych domów.
Komentatorzy zwracają jednak uwagę, że spadek importu ropy w ostatnich latach należy częściowo przypisać mniejszemu zapotrzebowaniu w związku z kryzysem i recesją.
Podkreślają także, że wzrost krajowej produkcji energii nastąpił nie dzięki polityce Obamy, lecz decyzjom sektora prywatnego.
Amerykański przemysł naftowy i gazowy jeszcze za rządów prezydenta George'a W. Busha przystąpił do eksploatacji nowych złóż ropy i gazu.
Jak napisał w poniedziałkowym "Wall Street Journal" republikański gubernator Luizjany Bobby Jindal, administracja Obamy znacznie spowolniła proces wydawania licencji na podwodne wiercenia w celu eksploatacji ropy, a było to jeszcze przed wyciekiem ropy w Zatoce Meksykańskiej w 2010 r.