Ceny nam nie podskoczą
Przyspieszona gospodarka nie powinna przełożyć się na duży wzrost inflacji, a przedsiębiorcy nie powinni mieć problemów z presją płacową.
Rośnie zatrudnienie, rosną płace (także realne), konsumpcja zdecydowanie przyspiesza i pcha gospodarkę w tempie przekraczającym 5 proc. PKB. Tymczasem inflacja konsumencka od miesięcy pozostaje poniżej 1 proc. Wskaźnik cen producentów także jest niski. Teoretycznie nie powinno tak być - przyspieszająca konsumpcja, czyli rosnący popyt, powinna powodować wzrost indeksów cen. " Wygląda jednak na to, że polscy przedsiębiorcy wciąż zwiększają produkcję i tworzą przychody w ten sposób zamiast podnosić marże" - mówi Bartosz Pawłowski, ekonomista ING BSK.
Import niskiej inflacji
Na odważniejsze podwyżki cen nie pozwala także konkurencja, oraz procesy globalizacyjne, których efektem jest import tanich produktów z zagranicy. Dla nas, ze względu na silną pozycję złotego, stają się one jeszcze tańsze.
- Importujemy coraz więcej, także niską inflację. Np. Chiny mają gigantyczną podaż pracy, co pozwala im produkować tanio. W konsekwencji przedsiębiorcy muszą utrzymywać niskie ceny - tłumaczy Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP. Potwierdza to Małgorzata Krzysztoszek, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan (PKPP).
- Dziś przedsiębiorcy jeszcze bardziej budują konkurencyjność na cenach niż dwa lata temu. Starają się nie dopuścić, by rosły. Ta konkurencja jest istotna dla trzymania inflacji w ryzach - okazuje się bowiem, że firmy, mimo możliwości podnoszenia cen, koncentrują się na tym, by były one niskie - uważa ekspert PKPP. Zdaniem ekonomistów, na razie nie widać w gospodarce presji inflacyjnej, czyli przesłanek, które wskazywałyby na to, że ceny mogą w najbliższej przyszłości drastycznie wzrosnąć. Dzieje się tak m.in. dlatego, że wydajność pracy w Polsce wciąż rośnie szybciej niż wynagrodzenia. Dopóki tak będzie się działo, dopóty o inflację będziemy spokojni. Na tę kwestię zwróciła uwagę w komunikacie po ostatnim posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej. Jaki ma związek wydajność pracy z płacami i inflacją i dlaczego to tak ważne?
- Jeśli pracownik wytworzy 5 proc. dobra więcej, a jego wynagrodzenie także wzrośnie o 5 proc., nie będzie to miało wpływu na wynik finansowy przedsiębiorstwa. Firma będzie miała o 5 proc. wyższy przychód (więcej wytworzonego towaru) i o 5 proc. zwiększą się jej koszty. Bilans będzie więc zerowy. Dla gospodarki oznacza to tyle, że na rynku pojawi się dodatkowa ilość wyprodukowanego dobra, a także dodatkowa siła nabywcza. W tym przypadku wyższa płaca nie jest dla firmy dodatkowym kosztem w przeliczeniu na produkt, więc nie ma też powodów, by podnosić ceny - tłumaczy Łukasz Tarnawa. Dlatego jeśli wzrostowi płac towarzyszy taki sam lub większy wzrost wydajności pracy, nie powinno to napędzać inflacji.
To już nie te czasy
Tymczasem w Polsce przez ostatnie lata jednostkowe koszty pracy (czyli stosunek wzrostu płac do wzrostu wydajności) spadały, co było dla inflacji korzystne.
- Wzrost wydajności w firmach jest wyprzedzający w stosunku do płac. I ta prawidłowa tendencja powinna się utrzymać w sektorze prywatnym. Sytuację mogłyby zachwiać tylko jakieś dramatyczne wydarzenia w sektorze publicznym, gdyby wszystkie grupy zawodowe z sektora publicznego zażądały wyższych płac, a politycy ugięliby się przed nimi - uważa Małgorzata Krzysztoszek. Wtedy żądania mogłyby przelać się także na sektor prywatny, w którym pracuje około 3/4 zatrudnionych. Zdaniem Łukasza Tarnawy, taki scenariusz jest mało prawdopodobny, m.in. dlatego, że zorganizowanie pracowników sektora prywatnego w związki zawodowe jest słabe, co przy dużym bezrobociu, rosnącej produkcji przemysłowej i stabilizacji jednostkowych kosztów pracy nie powinno mieć negatywnego wpływu na wyniki finansowe firm.
- Wzmożona presja płacowa pojawia się na horyzoncie jako potencjalny czynnik zagrożenia, jednak dane nie wskazują na to, by miała wzrosnąć szybko - uważa ekonomista PKO BP. Pracodawcy powinni się liczyć z tym, że odeszły czasy, w których jednego dnia można było kogoś zwolnić, bo następnego i tak pojawi się pięciu chętnych na jego miejsce. Szczególnie w przypadku specjalistów.
- Tym ludziom trzeba będzie więcej płacić, bo już dziś są poszukiwani na rynku. Jeśli pracodawca nie zgodzi się na podwyżkę, będzie musiał liczyć się z tym, że straci pracownika - uważa Małgorzata Krzysztoszek. Inflacja pod kontrolą Ożywienie gospodarcze, rosnące płace i wzrost konsumpcji spowoduje, że wzrosną ceny. Jednak ekonomiści są zgodni, że niewiele, a wzrost inflacji rozłożony będzie w czasie.
- Do celu inflacyjnego NBP, czyli 2,5 proc., powrócimy pod koniec 2007 r. lub dopiero w 2008 r., choć niewykluczone, że w przypadku ewentualnego umocnienia złotego powrót do celu jeszcze się wydłuży - uważa Bartosz Pawłowski. Istnieją jednak zagrożenia, które mogą spowodować, że ów optymistyczny scenariusz przebiegu inflacji może się nie ziścić. Chodzi o sytuację zewnętrzną, o czynniki, których nie sposób przewidzieć i są od nas niezależne. Przykładem takiego szoku podażowego były zapoczątkowane w ubiegłym roku wzrosty cen ropy naftowej na światowych rynkach spowodowane stratami wyrządzonymi rafineriom przez huragany (gdyby nie mocny złoty, który amortyzuje wzrosty cen, dziś skutki drogiej ropy przedsiębiorcy odczuwaliby dotkliwiej). Potencjalnym zagrożeniem dla inflacji mogą być też ceny żywności, osłabienie złotego czy wzrost akcyzy na paliwa w 2007 r. Na razie ceny są pod kontrolą. Mimo to rynek nie liczy na kolejne obniżki stóp procentowych. Ekonomiści przewidują raczej, że kolejnym ruchem będzie ich podwyżka (w podobnym tonie wypowiadała się niedawno m.in. Halina Wasilewska-Trenkner z RPP).
- Kwotowania obligacyjne sugerują, że okres podwyżek stóp jest bliski - mówi Bartosz Pawłowski. Natomiast notowania FRA, pokazujące, jak inwestorzy przewidują kształtowanie się stóp procentowych w przyszłości, wyceniają podwyżkę w ciągu pół roku.
Bartosz Krzyżaniak