Czego możemy się nauczyć od Arabów?
Jak to możliwe, że system finansów islamskich z powodzeniem i bez kryzysu rozwija się równolegle do świeckiego systemu finansowego, w którym napęczniały bańki spekulacyjne, a pieniądz stał się bardziej związany z wirtualnym światem niż realnym PKB?
Sformułowanie "finanse arabskie" to pewien skrót myślowy, budzący emocje podobne do tych, jakie wywoływały niegdyś egzotyczne detale przywoływane w felietonach Ryszarda Kapuścińskiego. Błędem jest jednak kojarzenie tego typu transakcji finansowych, zgodnych z Koranem, tylko ze światem arabskim. Chociaż wypada stwierdzić, że pierwszy bank islamski powstał właśnie w tym regionie, a dokładniej w Dubaju, w 1975 r.
Rynek finansów islamskich pod względem wielkości aktywów to margines, stanowiący zaledwie 1 proc. globalnego rynku. Z drugiej strony, jego potencjał wynika z napływu kapitału w ostatnich 10 latach, w zadziwiającym, bo aż 20-procentowym tempie. Warto jednak pamiętać, że w krajach Bliskiego Wschodu oraz Afryki Północnej zlokalizowane jest aż 60 proc. światowych zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego. A przecież te surowce to od zawsze najważniejsi reżyserzy rynku aktywów tego regionu.
Na głównych eksporterach ropy i gazu ciążyły znaczące długi spowodowane spadającymi cenami ropy na rynkach światowych w latach 90. W krajach GCC (ang. Gulf Cooperation Council) oznaczało to bliźniacze deficyty - zarówno finansów publicznych, jak i na rachunkach obrotów bieżących. Dopiero w 2000 r. zła passa została pokonana.
Na skutek znaczących wzrostów cen ropy bliźniacze deficyty zamieniły się w nadwyżki: najpierw na rachunku obrotów bieżących (np. skumulowana nadwyżka na rachunku obrotów bieżących krajów GCC wynosiła w 2007 r. 200 mld dol., w 2008 r. - 280 mld dol., a w 2009 r. spadła do zaledwie 50 mld dol.), aż wreszcie w nadwyżki budżetowe w kasie niezbyt dużych, ale szybko bogacących się państw GCC (w 2007 r. nadwyżka na rachunku obrotów bieżących miała rozmiary równe 25 proc. PKB, zaś skumulowana nadwyżka sektora finansów publicznych to było aż 17 proc. PKB; projekcja na 2010 r. to: 14 proc. PKB dla skumulowanych nadwyżek na rachunku obrotów bieżących krajów GCC i 10 proc. PKB skumulowanych nadwyżek budżetowych).
Stanowiło to istotny impuls rozwoju rynku finansów islamskich, gdyż nadwyżki pieniądza musiały być jak najszybciej lokowane i zazwyczaj, choć nie w każdym przypadku, poza granicami kraju. Działo się tak, bo rodzime gospodarki eksporterów dosyć efektywnie chłonęły inwestycje.
Poza wyraźną nadpłynnością oraz towarzyszącym jej znaczącym wzrostem rezerw walutowych w bankach centralnych, pojawia się jeszcze jeden czynnik wyraźnie sprzyjający finansom islamskim. Były nim zdecydowanie niższe niż wcześniej realne stopy procentowe na rynku globalnym. Wiadomo, że region zyskiwał na rosnącej cenie ropy. Ale ta sama drożejąca ropa wywoływała szoki inflacyjne w importujących ją krajach, których banki centralne grały na silne osłabienie dolara.
Finanse islamskie to świat dla nas egzotyczny, ponieważ uznaje stopę procentową, zwaną z arabskiego riba, za grzech główny, zaraz po niedopełnieniu obowiązku postu w Ramadanie, albo wręcz modlitwy. Pomimo tego, że koszt alternatywny inwestycji zgodnych z Koranem zmniejszył się, muzułmańscy inwestorzy mieli zdecydowanie łatwiejszy wybór.
Przypomnieć trzeba także o tym, że wspomniana wcześniej nadpłynność tylko po części była spowodowana znaczącym wzrostem cen ropy na rynkach światowych. Jej rozmiary wynikały także z faktu, że kursy walutowe większości producentów ropy i gazu ziemnego były sztywno powiązane z dolarem. Wówczas tempo wzrostu nominalnych cen ropy przekładało się bezpośrednio na zmiany skali nadpłynności (znacząca inflacja w regionie pojawia się dopiero po 2006 r.).
Dlatego boom przeniósł się na wszelkie inwestycje, pozwalające zagospodarować efektywnie nadwyżki. Zyski osiągnięte z takich inwestycji, ulokowanych w krajach Zatoki Perskiej, były w niewielkim stopniu obciążone ryzykiem kursowym, gdyż kursy walut krajów regionu były nie tylko sztywno powiązane z dolarem, lecz także miały pewne pokrycie w znaczących rezerwach dolara zgromadzonych w bankach centralnych.
Na przykład od początku 2007 r. do końca 2008 r. najsilniejszy wzrost rezerw walutowych nastąpił w Arabii Saudyjskiej, która powiększyła swoje zasoby nawet o 225 mld dol., natomiast w fazie kryzysu, od połowy 2008 r., korekta rozmiarów rezerw sięgnęła poziomu -70 mld dol. Dodatkowo, zyski wypracowane w inwestycjach w regionie, w wielu przypadkach były nisko opodatkowane (Arabia Saudyjska, Kuwejt, Katar) albo zwolnione z podatku (ZEA).
Tutaj pojawia się nowy wątek: poza szczególnie korzystnym obniżeniem realnych stóp procentowych, znacząco łagodzącym rezygnację z riba, bardzo atrakcyjne jest umiejscowienie transakcji finansowych, zgodnych z Koranem, w kraju o niskim albo wręcz zerowym opodatkowaniu dochodów. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - kolejnym grzechem, którego muzułmanin ma się wystrzegać, jest ignorowanie potrzeb słabszych, biednych albo potrzebujących. Jak widać, islam to jednak życiowy system wartości, bo promuje wypłacanie jałmużny.
Raz do roku należy odprowadzić niemal 2,5 proc. wypracowanych zysków. Tak powstaje quasi-podatek, zwany z arabskiego zakat. Niedopełnienie obowiązku zapłaty zakat jest grzechem tej samej rangi co zaniechanie postu, modlitwy lub posługiwanie się ribą.
Z racjonalnego punktu widzenia łatwiej jest zapłacić zakat wtedy, gdy płaci się znikome podatki od zysków kapitałowych, a najłatwiej z pewnością, jeśli nie płaci się żadnych innych podatków oprócz zakat.
ZEA miały dosyć długo uprzywilejowaną pozycję w świecie finansów islamskich, bo był to najpopularniejszy raj podatkowy. Z podobnego powodu szybko zyskiwały także Kajmany i Cypr. Jednak od 2007 r., Malezja zdecydowała się na dosyć twórcze posunięcie. Rząd tego kraju we współpracy z tamtejszym bankiem centralnym doszedł do wniosku, że zyski z transakcji finansowych zgodnych z islamem warto zwolnić z podatku, gdyż są obciążone obowiązkiem zapłaty zakat.
Taki impuls fiskalny odebrał znaczącą część rynku dotkniętemu kryzysem Dubajowi oraz sprawił, że pretendujący do tytułu stolicy finansów islamskich Singapur zyskał niespodziewanego przeciwnika w Kuala Lumpur. Stopy procentowe na rynkach globalnych były tymczasem obniżane pod hasłem walki.
Świat arabski to nie tylko monumentalne nowoczesne budowle, ale i system finansów oparty na zasadach zgodnych z obowiązującą religią, a przez to bardzo rygorystyczny i nie ulegający tendencjom spekulacyjnym, znanym świeckiej finansjerze z Nowego Jorku, Londynu czy Berlina.
Zasady płynące z Koranu są w wymiarze ekonomicznym podobne do tych, jakich doczekała się, lepiej nam znana, teoria ekonomii Keynesa. Trafnym przykładem jest życiowy sens zadatku dla biednych i potrzebujących. Zasada zapisana w Koranie jest następująca: nie można obciążyć takim podatkiem wszystkich dochodów wypracowanych w ciągu roku (u muzułmanów chodzi o rok księżycowy), gdyż należy najpierw odliczyć od takiego dochodu kwotę niezbędną na przeżycie, tzw. nisab (arab.).
Podobnie do Koranu, choć zupełnie niezależnie, myślał Keynes. Jego zdaniem, w makroekonomii należy respektować różnicę pomiędzy konsumpcją autonomiczną, niezależną od dochodu, oraz konsumpcją wynikającą z faktu, że dochód fluktuuje powyżej poziomu niezbędnej konsumpcji.
W ekonomii keynesowskiej jest tak, że teoretycznie powinny pojawiać się przynajmniej dwie kategorie dochodów - pierwsza kategoria dochodu zwolnionego z opodatkowania (na podobieństwo nisab), bo przeznaczonego na zaspokojenie niezbędnych potrzeb podatnika, oraz druga kategoria dochodu opodatkowanego, ale dopiero od kwoty przewyższającej elementarne potrzeby.
Nie było dziełem przypadku, że oczy finansjery światowej zwróciły się ku rynkom operującym instrumentami finansowymi typu "islamic finance" właśnie w pierwszych dniach kryzysu finansowego we wrześniu 2008 r. Powód był bardzo poważny, bo tylko ten rynek operuje instrumentami finansowymi pozbawionymi możliwości kreowania wirtualnych wartości bez realnego pokrycia.
Precyzyjnie sprawę ujmując: nie ma możliwości, aby na jakąkolwiek skalę wyemitowano w tym systemie transakcję bez pokrycia. Przytoczę tutaj, że już w 2008 r. wartość aktywów banków islamskich regionu Zatoki Perskiej stanowiła 850 mld dol. i miały one realne pokrycie - najczęściej w nieruchomościach, czasami złożach naturalnych ropy czy gazu.
Jak to jest możliwe, że system finansów islamskich rozwija się równolegle do systemu finansowego, w którym napęczniały bąble spekulacyjne i pieniądz stał się bardziej związany z wirtualnym światem niż realnym PKB?
Powód jest prosty, jeśli uwolnimy się od stopy procentowej, to będziemy musieli jednak wprowadzić jakiś koszt kapitału. Pytanie sprowadza się zatem do tego, jak należy wyceniać koszt kapitału na takim rynku, skoro ma być on odizolowany od np. oprocentowania papierów skarbowych rządu amerykańskiego oraz kiedy za benchmark nie może posłużyć stopa procentowa rynku międzybankowego albo nawet referencyjna stopa procentowa banku centralnego?
Odpowiedź jest właśnie kwintesencją wyceny wartości w myśl zasad zapisanych w Koranie. Jeśli użyczamy swojego kapitału, to musimy na nim zarobić wprost proporcjonalnie do zyskowności określonego przedsięwzięcia.
Oprócz tego, że musimy być w pełni świadomi, w co inwestuje się nasze pieniądze, to koszt kapitału ma być taki, żeby pieniądz miał swoje pokrycie i nie dochodziło do nadużyć niesprawiedliwych z punktu widzenia obu stron transakcji.
Dyscyplina, jaką wprowadza w tym zakresie Koran, jest zgodna z teorią ekonomii, ale odbiega od praktyk stosowanych na rynkach finansowych od czasu upadku Systemu z Bretton Woods (1944) oraz zniesienia przez Nixona wymienialności dolara na złoto (1971).
Egzotykę finansów islamskich możemy poznać na przykładzie najprostszej transakcji finansowej - kredytu na zakup jakiegoś samochodu, niech będzie, że najlepszego w swojej klasie w 2010 r., który mamy spłacić za dwa lata.
Aby transakcja była zgodna z Koranem, rozliczając zakup takiego samochodu za nie swoje pieniądze, musimy zrobić dwie rzeczy: najpierw zrezygnować z jakiejkolwiek stopy procentowej, co wydaje się szalenie atrakcyjne na pierwszy rzut oka, a potem, niestety, musimy sobie wyobrazić położenie osoby, która nam właśnie wypożycza swoje pieniądze na nasz samochód, wiedząc, że nie otrzyma z tego tytułu żadnego oprocentowania.
Jak pogodzić takie przeciwstawne interesy?
Prawo islamskie, zwane szariatem, poza zakazem posługiwania się stopą procentową, wspomnianą wcześniej riba, wprowadza nakaz realnej wyceny wartości.
Realna wycena samochodu jest możliwa, jeśli uwzględnimy koszt alternatywny, czyli spłacimy dokładnie tyle, ażeby osoba, która nam użyczyła swoich pieniędzy na zakup naszego samochodu, mogła sobie kupić za dwa lata najlepszy samochód w tej samej klasie.
W międzyczasie musimy jeszcze zapłacić dodatkowy zadatek równy 2,5 proc., żeby osoba, która odniosła korzyści z użyczenia nam pieniędzy, mogła jeszcze uszczęśliwić najbardziej potrzebujących takim quasi-podatkiem dla najbiedniejszych.
Nietrudno sobie wyobrazić rzeczywistą skalę ryzyka takich kontraktów. Przecież jeśli okaże się, że np. samochody potanieją w ciągu dwóch lat, to będziemy spłacać odpowiednio tyle, żeby można było kupić taki tańszy, ale przecież nie gorszy z tego powodu samochód.
Zaistniałe w transakcjach zgodnych w Koranem straty są rozliczane symetrycznie, tzn. dwie strony transakcji dzielą się stratami wprost proporcjonalnie do udziałów, korygowanych systematycznie kwotami spłaconego już kapitału (udział osoby, która zakupiła samochód) oraz kwotami kapitału pozostałego do spłacenia (udział osoby, która użyczyła swoich pieniędzy na zakup samochodu).
Strona użyczająca swoich pieniędzy nie jest typowym wierzycielem, bo partycypuje aktywnie w prawie własności samochodu. Oznacza to, że rynki finansowe typu islamic są rynkami transakcji głównie sekurytyzowanych (sekurytyzacja - sprzedawanie obligacji lub certyfikatów inwestycyjnych bezpośrednio inwestorom; przyp. red.).
Poza znaczącą przewagą transakcji sekurytyzowanych, kolejną cechą islamskich rynków finansowych jest kompletny brak możliwości kreowania transakcji wirtualnych. Obecny jest na nich też zakaz spekulacji, która kwalifikuje się jako zachowanie niemoralne.
Nie ma nawet cienia przesady w stwierdzeniu, że żadna transakcja niezgodna z Koranem nie przejdzie przez sito tzw. scholars, którymi są znawcy prawa islamskiego, opiniujący każdą transakcję pod względem jej zgodności z religią muzułmańską.
Barbara Chamot
Autorka jest ekspertem ds. finansów arabskich