Deficyt nie jest najważniejszy

Rząd stoi wobec trudnej decyzji. Musi to być decyzja dobra. Problemem nie jest wykorzystanie deficytu.

Rząd stoi wobec trudnej decyzji. Musi to być decyzja dobra. Problemem nie jest wykorzystanie deficytu.

JERZY KROPIWNICKI minister, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych



Wbrew temu, co piszą i mówią dziennikarze oraz niektórzy politycy, istotą problemu nie jest to, że zaplanowany w ustawie budżetowej deficyt został wykorzystany niemal w 100 proc. Zawsze o tej porze jego wykorzystanie było wysokie. Inny jest rytm dochodów a inny wydatków budżetu państwa. Zawsze w pierwszych miesiącach wydatki rosną szybciej niż dochody. Potem, gdy dochody ludności i firm przekraczają kolejne progi tabeli podatkowej sytuacja się zmienia. Nie ma większego znaczenia stopień wykorzystania deficytu w jakimś miesiącu - byle na koniec roku rzecz się zbilansowała.

Reklama



Rzeczywisty problem: spadek dynamiki dochodów



Rzeczywistym problemem jest spadek tempa wzrostu nominalnych i realnych rozmiarów PKB a zatem zmniejszenie dynamiki dochodów gospodarstw domowych i firm oraz zakupów dóbr i usług. Gdy te wielkości nie rosną w przewidywanym tempie, to nie rosną także odpowiednio wpływy z podatków dochodowych i pośrednich. Tak dzieje się obecnie. Tempo wzrostu realnego PKB jest niższe niż przewidziano w założeniach ustawy budżetowej. Niższy jest też wskaźnik inflacji. Trzeba zweryfikować prognozy dotyczące PKB oraz wzrostu cen - a zatem także prognozy dotyczące dochodów budżetu. Już wiemy, że nie będą one tak duże jak przewidywano. Trzeba podjąć decyzję: ciąć wydatki czy zwiększyć deficyt?



Skąd nam się to wzięło?



Nie mam wątpliwości: głównym źródłem naszych kłopotów są decyzje Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Rok temu bez potrzeby podniosła ona stopy procentowe i utrzymuje je na zawrotnej wysokości. W wyrażeniu realnym ich wielkość rośnie z miesiąca na miesiąc - w miarę jak maleje inflacja. Mamy obecnie najwyższe realne ceny kredytu na zachód od Bugu. RPP zadecydowała podnieść ceny kredytu bo uznała, że trzeba zahamować ekspansję popytu wewnętrznego. Ten wszak bierze się z dochodów, z sum wcześniej zaoszczędzonych i z kredytów. Wysokie ceny kredytu zniechęcają zarówno przedsiębiorców jak i konsumentów. Hamowanie akcji kredytowej prowadzi do spadku zakupów - a to w gospodarce rynkowej owocuje zmniejszeniem produkcji, zatrudnienia, zmniejszeniem dochodów przedsiębiorców i pracobiorców - oraz spadkiem dochodów budżetowych z podatków. Łatwo sprawdzić, iż od kilku miesięcy dochody ludności rosną wolniej od PKB, że rozmiary sprzedaży detalicznej spadają, że popyt inwestycyjny niemal nie rośnie a roboty budowlano-montażowe spadają w zastraszającym tempie.



Czy Rada tego nie wie?



Myślę, że wie. Ale działa w poczuciu misji na podstawie fałszywych przesłanek.

Rok temu jej członkowie w panice obserwowali silny impuls cenowy. Ich przerażenie potęgował dość wysoki wskaźnik deficytu obrotów bieżących z zagranicą. Diagnoza była dla nich oczywista: mamy niekontrolowaną eksplozję popytu wewnętrznego, który nie mogąc znaleźć zaspokojenia powoduje wzrost cen w kraju oraz przyrost importu. Uznali, że zbliżamy się do krawędzi kryzysu na wzór azjatycki. W prywatnych rozmowach kreślili scenariusz apokalipsy. I nie chcieli przyjąć do wiadomości tego, że źródła wzrostu cen leżą po stronie kosztów, że są wynikiem wzrostu cen zbóż (następstwo złych warunków klimatycznych), wzrostu cen paliw (skutek sytuacji na rynku światowym oraz kontroli rynku przez monopol) oraz wzrostu cen kilku ważnych usług (w wyniku pozycji monopolistycznej ich oferentów). Inflacji kosztowej nie hamuje się środkami właściwymi dla inflacji popytu mającej swe źródło w niekontrolowanym wzroście dochodów. Nie chcieli też zauważyć tego, że wzrost importu w stosunku do eksportu był wynikiem usunięcia kolejnych barier w imporcie dóbr i usług. Ani nawet tego, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy już zrezygnował z promowania teorii wiążącej kryzys na rynkach finansowych z deficytem w obrotach bieżących z zagranicą. Włączyli hamulec - i nie potrafią go zwolnić. Pomimo, że wyznaczony przez nich cel inflacyjny już dawno został osiągnięty. A na dodatek czują się bezkarni. Każda decyzja, która zakłada obniżenie stóp o mniej niż 4 pkt proc. ma znaczenie symboliczne.



Zjazd w dół?



Tempo wzrostu PKB, choć dodatnie, z miesiąca na miesiąc jest coraz niższe. Stopa bezrobocia sięga rekordowych rozmiarów. Te procesy pogłębią się niebawem w wyniku osłabienia popytu zewnętrznego - wskutek osłabienia koniunktury u naszych głównych partnerów zagranicznych, a przede wszystkim dlatego, że niebawem wystąpi odroczony efekt nadwartościowości złotego. Eksport wykazuje coraz niższą dynamikę. Ostrzeżenia się mnożą. Nawet ze strony dawnych zwolenników twardej polityki pieniężnej - jak np. MFW. Ostrzegał Robert Mundell, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Wieloletni zagraniczny doradca Prezesa NBP i Ministra Finansów doradza obecnie SLD.



Ostrożnie z cięciami



Ci, którzy doradzają cięcia wydatków stosownie do spadku dochodów powinni wziąć pod uwagę, iż proponują dalsze ograniczenia popytu wewnętrznego. Chciałbym też usłyszeć, które to wydatki należy uznać za zbędne. Niektórym się wydaje, że mniej boli cięcie inwestycji. Ostrzegam: skończyć się to może silnym impulsem recesyjnym.

Prawo i Gospodarka
Dowiedz się więcej na temat: dochody | PKB | deficyt | najważniejsze | wydatki | rząd
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »