Deutsche Bank: nie trzeba "zamrażać" życia by zwalczyć wirusa

Zamykanie ludzi w domach, czyli lockdown nie jest konieczne do powstrzymania epidemii koronawirusa - twierdzą analitycy Deutsche Banku na podstawie analizy różnych praktyk wprowadzanych w państwach Azji. By powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa ludzie muszą zmienić swoje podejście do kontaktów społecznych, ale nie wszystko musi zostać "zamrożone".

Analitycy DB przyjrzeli się temu, w jaki sposób ograniczane były kontakty międzyludzkie począwszy od miasta Wuhan, gdzie epidemia wybuchła, chińską prowincję Hubei, poprzez pozostałą część Chin kontynentalnych, Hongkong, Japonię, Singapur, Tajwan, Malezję, Filipiny i Indie. Prześledzili równocześnie krzywe zachorowań w tych krajach. Do jakiego wniosku doszli?

"Lockdown nie jest konieczny do powstrzymania epidemii" ­- napisali w raporcie.

"(...) zatrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa wymaga zmiany ludzkich zachowań, ale nie wymaga zamykania ludzi w domach (...) proste praktyki dystansu społecznego, higiena, noszenie masek, unikanie zatłoczonych miejsc - mogą wystarczyć by radykalnie spowolnić  zarażenia nawet po wybuchu epidemii" - dodali.

Reklama

Chiny nałożyły lockdown na Wuhan i okoliczne gminy 23 stycznia, a wkrótce został on rozszerzony na całą prowincję. Firmy w Wuhan zostały zamknięte, a ludziom nakazano pozostać w domach. Wyjść z domu mogła jedna osoba na gospodarstwo domowe raz na dwa dni tylko po, żeby zrobić najpilniejsze zakupy.

Władze Chin uznały, że Wuhan jest epicentrum zarazy i próbowały odciąć prowincję Hubei od reszty kraju. Ale po miesiącu od wprowadzenia bardzo ścisłego "zamknięcia" okazało się, że nie tylko w samym Wuhan zakażonych jest dużo więcej osób niż sądzono. Bo ludzie byli zarażeni jeszcze przed lockdownem i roznieśli wirusa po całym kraju. 23 stycznia w prowincji Hubei odnotowano 375 zachorowań, a równocześnie 193 przypadki w innych częściach Chin.

Jaki z tego wniosek? Izolacja i stworzenie "kordonu sanitarnego" nie zapobiegły całkowicie ekspansji epidemii. Wirus krążył już znacznie wcześniej, zanim zidentyfikowane przypadki osiągnęły alarmującą władze masę krytyczną. Nawet gdyby izolacja nastąpiła znacznie wcześniej, epidemia prawdopodobnie by się rozprzestrzeniała, biorą pod uwagę cykl wylęgania się choroby, czas który upływa od zakażenia do wystąpienia objawów oraz liczbę osób, które mają przebieg choroby bezobjawowy, a zakażają innych.

Jak sytuacja w Azji wygląda teraz? Epidemia wirusa w Chinach została opanowana najbardziej radykalnymi środkami. A rząd planuje znieść ograniczenia w podróżach do i z Wuhan od środy, 8 kwietnia. W Południowej Korei jeszcze przed połową marca zanotowano znaczące zmniejszenie się liczby nowych zachorowań. Ale pandemia w Azji jeszcze się nie skończyła. Dane z Indii i Japonii pokazują wzrost dynamiki zachorowań z dnia na dzień na początku kwietnia. Podobnie w Pakistanie, Indonezji i na Filipinach.

Wraz z rozprzestrzenianiem się epidemii na inne kraje kolejne rządy wprowadzają zakazy podróżowania za granicę i przyjazdów zza granicy, podobne do tych, jak wcześniej wprowadzono wewnątrz Chin. Na Tajwanie zakaz podróży wprowadzono 23 stycznia, w Hongkongu trzy dni później, a w Singapurze po kolejnych trzech dniach.

Potem w zasadzie  wszystkie kraje Azji ograniczyły międzynarodowe podróże. Chiny wprowadziły obowiązek dwutygodniowej kwarantanny dla przyjeżdżających z zagranicy na ich własny koszt. Indonezja i Tajlandia narzuciły ograniczenia przylotów ale tylko z miejsc wysokiego ryzyka. Indie anulowały wszystkie wizy wydane obcokrajowcom do 15 kwietnia, a 17 marca zakazały wszystkich lotów międzynarodowych. To tylko niektóre przykłady.

Te zakazy - podobnie jak izolacja ludzi w ich mieszkaniach - są nieskuteczne - twierdzą analitycy DB. Zostały zastosowane zbyt późno, a poza tym nie obejmują własnych, powracających obywateli (jak polski "Lot do domu") oraz pracujących na stałe w danym kraju. Potwierdzają to dane o silnym wzroście "importowanych" infekcji w Hongkongu, Singapurze i na Tajwanie, gdzie ponad 80 proc. wszystkich przypadków zakażeń odnotowanych w drugiej połowie zostało przywiezionych. Ostatnie przypadki z Chin także świadczą o tym, że wirus jest tam ponownie "importowany".

W ocenie analityków DB popartych analizami krzywych zachorowań i zachowań ludzi między innymi w Korei Południowej, gdzie bardzo szybko nakazano noszenie masek i "dystans społeczny", te właśnie "miękkie" środki w przeciwieństwie do drastycznego lockdownu, okazały się bardziej skuteczne. W Korei Południowej nie było "blokady", a nakładanie masek i dystans jeszcze pod koniec stycznia stały się normą w zachowaniach. Po dwóch tygodniach krzywa epidemiczna osiągnęła szczyt.

Zamiast blokowania lub kwarantann geograficznych Hongkong, Japonia, Singapur i Korea Południowa przyjęły zasady - w dużej mierze dobrowolnych - praktyk dystansu  społecznego. Polegają one na tym, by unikać zatłoczonych miejsc, pracować z domu jeśli to możliwe, nie chodzić do barów, restauracji, teatrów czy na masowe imprezy. A do tego - nosić maski, myć ręce i dezynfekować infrastrukturę publiczną.

Ze strony władz publicznych ogromnie ważne jest zapewnienie dostępu do wiarygodnej informacji, co wpływa na indywidualne zachowania. Również na temat lokalnych zachorowań, żeby ludzie mogli ocenić własne ryzyko infekcji tam gdzie są. Rząd Korei Południowej wysyła na przykład poprzez specjalną aplikację, stworzoną na czasy epidemii,  automatyczne wiadomości na telefony, gdy w pobliżu zostaną zidentyfikowani nowi chorzy.

Ogromnie ważna jest by wytropić wcześniejsze kontakty osób, u których wykryto wirusa. Władze Chin i Korei Południowej wykorzystały udostępniane im przez pacjentów dane z geolokalizacji. Kiedy ktoś jechał autobusem, leciał samolotem, podróżował koleją. W Korei zbierano również informacje o użyciu karty kredytowej w sklepach. To pozwalało typować obszary ryzyka, na których wirus prawdopodobnie się rozprzestrzenia.

To, co określamy jako "totalną inwigilację" pozwalało w warunkach epidemii... zachować wolność. W Chinach wprowadzono kod QR "Zdrowie" w aplikacji stworzonej przez tamtejszych gigantów technologicznych. Aplikacja zawiera nie tylko geolokalizację, ale także np. pomiary temperatury, historię wizyt u lekarza, itp. Kod jest skanowany na punktach kontrolnych. Jeśli jest zielony - możesz robić co chcesz. Czerwony - oznacza że trzeba cię zbadać. 

Po to, żeby ludziom pozwolić ocenić swoje własne ryzyko zakażenia i dostosować do niego własne zachowanie niezbędne są testy. W Wuhan się z tym spóźniono, a system ochrony zdrowia został przytłoczony ogromną liczbą badanych klinicznie pacjentów.

Choć większość rządów w Azji, podobnie jak Chiny, testuje tylko grupy największego ryzyka - przypadki z objawami i ich bliskie kontakty - Korea wprowadziła testy oparte na modelach epidemiologicznych dla sztucznej inteligencji. Władze zatwierdziły je w tydzień po ich wynalezieniu, już w połowie lutego. O test może poprosić każdy, kto czuje się zagrożony, a testowanie jest wygodne i bezpłatne. Taki test nie daje certyfikatu "jesteś zdrowy". Ale pozwala wyłapać osoby z dużym prawdopodobieństwem zakażenia.

"Doświadczenia w Hongkongu, Japonii, Singapurze, Korei Południowej i na Tajwanie mówią nam, że zachowanie ludzi może się zmienić, jeśli zostaną im dostarczone dokładne i wiarygodne informacje o zagrożeniach związanych z wirusem, aż do bardzo szczegółowego poziomu (...) "spłaszczanie" krzywej zachorowań można osiągnąć dostarczając informacji, które pozwolą ludziom podejmować decyzje nie tylko poprzez przymus" - piszą analitycy DB.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »