Dla władzy premie, dla ludu szczaw
W czasie kryzysu obywatele muszą czuć, że władza jest z nimi, z nimi oszczędza i z nimi walczy o lepsze jutro. Tymczasem w Polsce władza dla siebie ma premie, dla obywateli coraz mniej ciekawą codzienność.
- W firmach, które tracą, oraz w państwach, które mają kłopoty, nie można wypłacać sobie premii, bo jeśli to uczynimy, wtedy zniszczymy swoją przyszłość - powiedział węgierski premier Victor Orban pytany o wypłacanie premii politykom.
Szef rządu Węgier wskazał słusznie, że w kryzysie władze nie powinny otrzymywać więcej pieniędzy niż muszą. Jest to bowiem nieracjonalne wydatkowanie środków publicznych, dodatkowe obciążanie budżetu państwa w trudniejszych czasach. To również cios w podstawowe dla każdej społeczności wartości - wspólnotowość, solidarność. Te wartości, szczególnie w czasie kryzysu, władze powinny wspierać. One bowiem pomagają narodowi przetrwać chude lata.
Niestety, władze w Polsce mają inny stosunek do nagród. Media co rusz donoszą o gigantycznych premiach, jakie trafiają do rządzących. Zaczęło się od premii dla członków prezydium Sejmu. Marszałek Ewa Kopacz otrzymała za pracę w 2012 roku dodatkowo 45 tys. złotych, jej zastępcy po 40 tys. Gdy sprawa wywołała oburzenie, politycy zapowiedzieli, że pieniądze oddadzą na cele dobroczynne. W debacie publicznej jednak tłumaczono, że Kancelaria Sejmu to zakład pracy jak każdy inny, więc premie się zwyczajnie należą.
- Kierownik zakładu pracy, a takim kierownikiem jest marszałek Sejmu, ma prawo, a wręcz obowiązek oceniać pracę swoich pracowników, doceniać tych, którzy pracują dobrze i karać tych, którzy pracują gorzej - tłumaczyła Ewa Kopacz. Kilka tygodni później okazało się, że więcej ludzi władzy ma podobne zdanie. Właściwie trudno znaleźć duży urząd publiczny, w którym nie wypłaca się nagród.
Jak informowało radio RMF FM, suma nagród wypłaconych urzędnikom w 2012 roku wyniosła łącznie 101 milionów 485 tysięcy 338 złotych! Tyle w dobie kryzysu pochłonęło 15 tysięcy pracowników urzędów centralnych. Kolejne 60 milionów złotych trafiło do urzędników pracujących we wszystkich ministerstwach.
Wypłacanie premii ludziom zajmującym publiczne stanowiska przeniosło się również w teren. W łódzkim oddziale NFZ w 2012 roku kierownictwo Funduszu dostało 100 tys. złotych nagrody. Na premie dla szefów placówek medycznych podległych Ministerstwu Zdrowia - pięciu dyrektorów - wydano ponad 350 tys. Dla urzędników ze stołecznego ratusza przeznaczono niemal 43 miliony złotych! Dwóch członków kierownictwa rządowej spółki PL.2012 - Marcin Herra oraz Andrzej Bogucki - otrzymali po 1,3 mln złotych. Wciąż mowa jedynie o premiach...
Wysokość nagród szokuje i budzi sprzeciw, pokazuje, jak dalece władza oderwana jest od problemów społecznych. Coraz więcej pracowników, duża część kierowników zakładów boi się, czy w następnym miesiącu bezrobocie dotknie i ich, co będzie pod koniec roku, ile osób trzeba zwolnić, czego nie kupić w tym miesiącu. Mało kto myśli o nagrodach i premiach. Coraz powszechniejsze jest poczucie pogorszenia się stopy życiowej.
Kryzys ekonomiczny puka do drzwi Polaków, bezrobocie rośnie, siła nabywcza gospodarstw domowych maleje, obciążenia na rzecz państwa nie maleją, a administracja pochłania coraz większą część pieniędzy, również na premie. I niestety nie widać szans na to, by chociaż to ostatnie miało się zmienić.
Minister sportu, Joanna Mucha, komentując gigantyczne nagrody dla ludzi ze spółki PL.2012, mówiła: - Jeżeli porównamy stopień zaawansowania tego projektu (Euro 2012 - red.), wyzwania, ryzyka, problemy, które się pojawiały, a finalny rezultat, to jest to kwota jak najbardziej uzasadniona.
Premier coraz częściej mówiąc publicznie, że weszliśmy w kryzys, sam przyznaje nagrody w sposób zupełnie zaskakujący, również dla nagrodzonych. Tak było w przypadku premii dla wojewodów. Rzeczniczka wojewody małopolskiego przyznawała niedawno w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną", że wojewoda premię dostał, ale sam nie wie za co. W takiej sytuacji było 40 urzędników w całej Polsce. Każdy z nich otrzymał ekstra kilka tys. złotych. Każdy został nagrodzony przez Tuska, którego rząd obarcza kosztami kryzysu zwykłych obywateli.
Jednym z celów wypłacania ludziom szeroko pojętej władzy premii jest zapewne chęć kupienia poparcia tysięcy urzędników, do których te nagrody trafiły. Platforma liczy, że umacniając ich pozycję ekonomiczną, zyska głosy w najbliższych wyborach. I dlatego tak łatwo przychodzi jej łączenie wypłacania nagród z przenoszeniem kosztów kryzysu na społeczeństwo.
Ta taktyka jednak odbije się na władzy, ponieważ prowadzi do odrzucenia elit przez obarczanych jej rozrzutnością obywateli. W czasie kryzysu obywatele muszą czuć, że władza jest z nimi, z nimi oszczędza i z nimi walczy o lepsze jutro. Tymczasem w Polsce władza dla siebie ma premie, dla obywateli coraz mniej ciekawą codzienność. Stefan Niesiołowski (w latach 2007-2010 r. otrzymał 130 tys. zł premii) mówił niedawno, że w Polsce nie ma głodu, ponieważ nikt nie wyjada szczawiu z nasypów kolejowych. To jest zdaje się przesłanie rządu na czas kryzysu - dla władzy nagrody, dla ludu szczaw...
Stanisław Żaryn