Dlaczego należałoby zamknąć banki centralne

Przedstawiciele banków centralnych i ekonomiści wciąż wierzą, że gospodarką można zarządzać poprzez manipulację ogólnym poziomem cen.

W listopadzie Europejski Bank Centralny zaskoczył rynki, obniżając stawkę refinansowania do 0,25 proc., by zapobiec deflacji. Następnie zapowiedział, że zamierza utrzymać wzrost cen na poziomie ok. 2 proc., co oczywiście należy uznać za wyznaczony cel, a nie za górny pułap. Ostatnie dane nt. wyników walki z inflacją są dla wielu ekonomistów "niepokojące", stąd coraz częściej pojawiają się głosy, że działania EBC powinny być jeszcze bardziej zdecydowane.

Większość ekonomistów uważa, że niewielka inflacja to pozytywne zjawisko. Jeśli bowiem przedsiębiorca popełni błąd i wyprodukuje przedmiot, którego koszty produkcji przewyższą cenę sprzedaży, wzrost pozostałych cen prawdopodobnie umożliwi mu sprzedaż kosztownych zasobów, a zatem błędna decyzja przyniesie korzyść. Innymi słowy, niewielka inflacja zdaniem niektórych ekonomistów jest pozytywnym zjawiskiem, gdyż zapewnia, i pewnie będzie zapewniać, przetrwanie przedsiębiorcom podejmującym błędne decyzje.

Reklama

Dziwi jednak fakt, że z taką logiką zgadzają się wolnorynkowi ekonomiści. Kapitalizm to system zysków i strat, gdzie przetrwają tylko ci przedsiębiorcy, którzy najlepiej rozumieją potrzeby społeczeństwa. Straty mają większe znaczenie niż korzyści, gdyż prowadzą do wyeliminowania z rynku tych, którzy nie odpowiadają na potrzeby konsumentów. W efekcie zasoby trafiają tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Choć w gospodarce zmiany cen względem siebie mogą wpędzić w kłopoty niektórych przedsiębiorców, to właśnie ceny relatywne, a nie ogólny poziom cen, stanowią klucz do zrozumienia gospodarki.

Najlepiej przedstawić tę sytuację na prostym przykładzie. Załóżmy istnienie bardzo uproszczonej gospodarki, w której są tylko dwa typy produktów: jabłka i pomarańcze. Analizujemy sytuację w bardzo krótkim przedziale czasu, więc nie ma jeszcze żadnych efektów związanych ze zwiększaniem produkcji. Zaczynamy z dziesięcioma jabłkami, dziesięcioma pomarańczami oraz z 20 dolarami. Jeśli przecięcie krzywej podaży i popytu na pomarańcze ustala cenę na poziomie 1,20 dol., to cena jabłek ustali się jednocześnie na poziomie 0,80 dol. Tylko przy takich proporcjach unikniemy nadwyżki pieniędzy i nadwyżki produkcji.

Cena relatywna pomarańczy i jabłek odzwierciedla poziom popytu na te produkty, w zależności od ich względnej obfitości lub od stopnia podaży. Załóżmy, że zmieniają się upodobania konsumentów, którzy chcą więcej jabłek, czego krótkoterminowym skutkiem będzie wzrost cen jabłek i - o ile podaż pieniądza zostanie utrzymana na tym samym poziomie - spadek cen pomarańczy. Przypuśćmy, że nowa cena równowagi to 1 dol., zarówno w przypadku jabłek, jak i pomarańczy. Oznacza ona 25-proc. wzrost ceny jabłek i 16,7-proc. spadek ceny pomarańczy.

Nasza gospodarka doświadcza zatem inflacji na poziomie 8,3 proc. (liczonej jako średnia ważona cen obu produktów). Mogliśmy oczywiście na początku przyjąć inne ceny względne i równie łatwo wygenerować deflację.

W prawdziwym świecie, jeśli wzrasta cena paliwa, a podaż pieniądza pozostaje niezmienna, muszą spaść ceny innych produktów i ceny usług, co w krótkiej perspektywie oznacza, że prawdopodobnie te produkty i usługi będą sprzedawane ze stratą. Ich koszty produkcji, jako koszty utopione, nie mają znaczenia. W dłuższej perspektywie, ostateczny wpływ wyższych cen paliw na inflację będzie zależał od poziomu elastyczności popytu i podaży rozmaitych produktów i usług. Inflacja kosztowa to popularny mit, bowiem powszechny wzrost cen to zjawisko monetarne.

Powyższa analiza pozwala lepiej zrozumieć niedorzeczność polityki docelowych 2 proc. inflacji dla całej gospodarki. Wracając do przykładu z jabłkami i pomarańczami, czy bank centralny powinien obniżyć podaż pieniądza, by zmienić poziom cen absolutnych i względnych, w celu zmniejszenia inflacji z 8,3 proc. do zamierzonych 2 proc.? A czy w przypadku deflacji, bank centralny powinien interweniować zwiększając podaż pieniądza, tak by zahamować zmianę cen relatywnych? W gospodarce kapitalistycznej tak duże zmiany cen relatywnych nie są niczym nadzwyczajnym.

Wobec pojawienia się na światowym rynku Chin i Indii, które w ciągu ostatnich 30 lat wyprodukowały ogromne ilości tanich produktów, powinno dojść do dramatycznego spadku cen, podobnie jak podczas XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej. Stabilny poziom średniej ceny maskuje ogromną zmianę w zakresie cen relatywnych.

W sektorze produktów i usług generowanych poza wschodzącymi rynkami niskich płac, takimi jak opieka zdrowotna i szkolnictwo, obserwujemy obecnie galopującą inflację, podczas gdy średni poziom cen ledwie drgnął.

Załóżmy, że współcześnie społeczeństwo chce konsumować więcej, a w przyszłości mniej.

W normalnych warunkach, wzrosłaby wtedy cena dóbr konsumpcyjnych (CPI), a spadłaby cena dóbr inwestycyjnych. Pokazane zmiany w zakresie cen relatywnych, a także wyższe stopy oprocentowania (z powodu wyższej preferencji czasowych) mają charakter automatycznych stabilizatorów, które łagodzą wpływ zmiany upodobań na gospodarkę. Polityka banków centralnych, polegająca na modyfikacji podaży pieniądza celem rozwiązania wymyślonego problemu z ogólnym poziomem cen, jedynie zdestabilizowałaby przedstawiony proces dostosowawczy. Obierając za cel agregaty, banki centralne zniekształcają bowiem ceny indywidualne i niekorzystnie ingerują w efektywną alokację zasobów, dóbr i usług.

Ostatnie obniżenie przez EBC stawki refinansowania miało na celu zahamowanie zmian cen relatywnych, do których doszło w wyniku wzmocnienia kursu euro. Mówimy tu jednak o całkowicie nieusprawiedliwionej ingerencji w rolę cen w procesie przydziału zasobów.

Pieniądz jest miarą wartości, tak jak linijka jest miarą długości. Zarówno zmieniając długości podziałki na linijce, jak i nieustannie manipulując podażą pieniądza, można jedynie wywołać chaos. Czy naprawdę zadaniem EBC jest szczegółowe sterowanie każdą comiesięczną zmianą w ramach niedoskonałego wskaźnika? Czy instytucja ta nie zdaje sobie sprawy, że takie ciągłe zmiany jedynie utrudniają przedsiębiorcom podejmowanie decyzji?

Powrót do standardu złota, odejście od systemu rezerw cząstkowych i zamknięcie banku centralnego ustabilizowałoby w końcu podaż pieniądza, a w efekcie także światową gospodarkę.

Frank Hollenbeck, Instytut Misesa

Tłum.: Monika Barszczewska | Źródło: mises.ca

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: EBC | bank | Fed | złoto | banki centralne | NBP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »